Minister rolnictwa został zapytany na antenie RMF FM o to czy nauczyciele będą zbierać truskawki i czereśnie by móc zostać przebadanym na koszt państwa. Jan Krzysztof Ardanowski odparł, że rolnictwo jest szczególnym działem dla państwa. Czy to oznacza, że edukacja takim nie jest?
Pytanie ministra zdrowia o to czy nauczyciele będą zbierać truskawki może wyglądać na zwykły chwyt erystyczny
Krótki fragment rozmowy na antenie RMF FM pomiędzy Marcinem Zaborskim a ministrem Janem Krzysztofem Ardanowskim obfitował w dość ciekawe wypowiedzi. Prowadzący audycję chciał by szef resortu rolnictwa ustosunkował się do problemu zgłaszanego choćby przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Otóż robotnicy sezonowi z zagranicy będą badani na obecność koronawirusa. Takich środków zaradczych rząd nie planuje względem pedagogów, których czeka przecież powrót do szkoły.
Dziennikarz próbował wziąć Ardanowskiego pod włos pytając, czy to znaczy, że nauczyciele będą zbierać truskawki i czereśnie by móc zostać przebadanym na koszt państwa. Nie da się ukryć, że takie postawienie sprawy budzi skojarzenia z rozmaitymi niedemokratycznymi i oderwanymi od rzeczywistości ustrojami. Tymi, w których „wykształciuchów” władza wysyła na wieś w celach reedukacyjnych. Swego czasu ówczesny marszałek Sejmu Ludwik Dorn musiał się gęsto tłumaczyć z sugestii „brania w kamasze” niezadowolonych lekarzy.
Niewątpliwie jednak nie chodziło o to czy nauczyciele będą zbierać truskawki lecz o to czy rząd zamierza zapewnić pedagogom darmowe testy na koronawirusa. Ministra rolnictwa faktycznie udało się w ten sposób skłonić do ujawnienia interesujących opinię publiczną kwestii.
Rolnictwo w całej Unii Europejskiej bardzo potrzebuje teraz pracowników sezonowych
Odpowiedź Adranowskiego można by uznać za kluczenie dookoła tematu. Padły jednak ważne słowa o tym, że rolnictwo stanowi szczególny dział, w domyśle gospodarki czy funkcjonowania państwa. Tymczasem w tym momencie brakuje w nim rąk do pracy. Niezebrane plony po prostu się zmarnują. Problem w tym, że jesteśmy wciąż w trakcie epidemii koronawirusa. Ostatnie czego nam brakuje, to dodatkowych źródeł zakażeń sprowadzanych z zagranicy. Stąd właśnie szczególne środki ostrożności w postaci testów dla pracowników sezonowych.
Trudno byłoby polemizować ze stanowiskiem wskazującym na istotne znaczenie rolnictwa. To dzięki niemu mamy w ogóle co jeść. Chociażby cały system dopłat bezpośrednich dla rolnictwa funkcjonujący w Unii Europejskiej opiera się o założenie, że co jak co, ale ten sektor gospodarki warto jednak mieć – nawet jeśli hipotetycznie Europę stać na importowanie żywności. Teraz właściwie cała Europa boryka się z problemem braku robotników sezonowych spowodowanym przez ograniczenia w poruszaniu się i epidemią w ogóle.
Pytanie tylko, czy to oznacza, że edukacja nie jest we współczesnej Polsce tak potrzebna? Odpowiedź na to pytanie niekoniecznie napawa optymizmem. Wskazuje jednocześnie na dość interesujący aspekt walki z epidemią w naszym kraju.
Trzeba sobie uzmysłowić, że zamrożenie polskiej gospodarki nigdy tak naprawdę nie było zupełne
W tej chwili odmrażanie gospodarki, wraz z szeroko rozumianymi działaniami osłonowymi, stanowi jeden z priorytetów dla naszego państwa. Nawet minister zdrowia otwarcie przyznaje, że drugi „lockdown” w Polsce jest po prostu niemożliwy. Wydaje się, że to z powodu konsekwencji gospodarczych takiego posunięcia. Już te trzy miesiące stanowiły bardzo duże obciążenie.
Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że cała polska gospodarka stanęła. Zamknięto przecież szkoły, urzędy, wiele firm czy instytucji musiało się przestawić na pracę zdalną. Nawet wybory prezydenckie nie odbyły się 10 maja i nie wiadomo do końca kiedy Polacy faktycznie wybiorą głowę państwa. Tyle tylko, że to nie do końca prawda.
Niektóre kluczowe sektory gospodarki przez cały ten czas pracowały. Obecne ognisko epidemii na Śląsku nie pojawiło się przecież tak samo z siebie. Pracowały jednak nie tylko kopalnie. Pracować w miarę normalnie mogli przecież także rolnicy. Problem w tym, że w przypadku zbiorów potrzeba często dodatkowej siły roboczej. Tą jednak trudno znaleźć w kraju. Rozwiązaniem byliby właśnie pracownicy sezonowi, ich pozyskanie utrudnia jednak epidemia.
Trudno sobie wyobrazić że nauczyciele będą zbierać truskawki a Polacy masowo ruszą na wieś pomagać przy plonach
Jan Krzysztof Ardanowski wystosował całkiem logiczny apel. Niech Polacy pozostający bez pracy rozważą także sezonowe zajęcia w rolnictwie. Dla nich to zawsze jakieś pieniądze – bez których przecież trudno się utrzymać. Dla rolników to siła robocza pozwalająca zebrać plony. Z punktu widzenia samej gospodarki kluczowa wydaje się jej choć minimalne odciążenie na trudnym etapie stopniowego powrotu do normalności.
Tyle tylko, że naprawdę trudno byłoby się spodziewać że chociażby właśnie nauczyciele będą zbierać truskawki. Nie oznacza to jednak, że pedagodzy nie powinni mieć zapewnionych podstawowych środków ochrony przed koronawirusem. Wliczając w to w szczególności testy. Minister rolnictwa przekonuje, że jeśli rząd zauważy taką potrzebę, to oczywiście skieruje potrzebne środki także do szkół.
Rzecz w tym, że wciąż w skali kraju mamy stan epidemii. Każdego dnia wciąż mamy przeszło setkę nowych przypadków. Sytuacja niewątpliwie się poprawia. W szkołach jednak przez długie godziny przebywa duża liczba dzieci na stosunkowo niewielkim obszarze. Uczniowie mogą przenosić koronawirusa z domów i z powrotem, jednocześnie zarażając kolegów oraz samych pedagogów. Właśnie dlatego tak ważne jest przedsięwzięcie możliwych środków zaradczych jeszcze przed szkodą.