Formalnie zaczęło się od biurokratycznej decyzji amerykańskich celników, którzy 8 sierpnia uznali, że import złota ze Szwajcarii podlega 39-procentowej taryfie „wzajemnościowej”. W praktyce wystarczyła ta jedna wiadomość, by wywołać popłoch wśród inwestorów i podbić cenę metalu do rekordowych 3487,90 dolara za uncję, co oznaczało skok o 2,6% w ciągu godzin.
Dlaczego Szwajcaria?
Na pierwszy rzut oka można się zastanawiać, dlaczego akurat Szwajcaria wywołała taką panikę. Przecież to nie największy producent złota: wydobycie dominuje w Chinach, Australii czy Rosji. Jednak Szwajcaria pełni w globalnym łańcuchu dostaw rolę „złotego hubu”. To tam rafinuje się i przeładowuje ogromną część światowych zasobów. Szacuje się, że przez tamtejsze rafinerie i banki przepływa ponad 60% fizycznego złota sprzedawanego globalnie. Dla USA, które nie należą do czołówki producentów i importują znaczne ilości kruszcu, ograniczenia w dostępie do szwajcarskiego rynku byłyby problemem strukturalnym.
Nic więc dziwnego, że Szwajcarskie Stowarzyszenie Metali Szlachetnych błyskawicznie ostrzegło przed negatywnym wpływem na międzynarodowy przepływ złota. Chodziło nie tylko o Stany, ale o cały rynek, gdzie każdy sygnał zakłócenia dostaw uruchamia efekt domina.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
I tutaj wchodzi Trump, cały na złoto
Zaledwie trzy dni później, 11 sierpnia, ogłosił na Truth Social: „Gold will not be Tariffed!”. To krótkie zdanie wystarczyło, by kurs kruszcu spadł o 2,48% i emocje inwestorów opadły. Problem w tym, że taka decyzja – podana tylko w formie wpisu w mediach społecznościowych – nie stanowi żadnego prawnie wiążącego aktu. Dlatego Szwajcarzy natychmiast przypomnieli, że rynki potrzebują więcej niż słów.
Styl Trumpa, polegający na gwałtownych zwrotach i ogłaszaniu decyzji przez media społecznościowe, stał się już znakiem rozpoznawczym jego prezydentury. Problem w tym, że tak funkcjonujące rynki nie mogą planować w dłuższym horyzoncie, bo jedno zdanie potrafi kosztować lub dać zarobić miliardy.
Złoto to fetysz Trumpa
Dlaczego jednak złoto, w odróżnieniu od stali czy aluminium, doczekało się taryfowej ulgi? Yahoo! Finance twierdzi, że odpowiedź jest dość prosta: Trump od zawsze kocha złoto. Wystarczy rzut oka na jego apartamenty czy wnętrza Trump Tower: złocone klamki, ściany, sufity, a nawet toalety. Oval Office w jego kadencji również ociekał i ponownie ocieka złotem. To nie tylko kwestia estetyki, ale i symbolu.
Można więc powiedzieć, że w polityce handlowej Trump zrobił wyjątek nie dlatego, że analitycy doradzili mu pragmatyzm, lecz dlatego, że chodziło o jego ulubiony metal. Bardzo to trumpowskie.
Jednocześnie paradoksalnie ta historia wzmocniła złoto jako aktywo „bezpiecznej przystani”. Skoro kurs reaguje tak gwałtownie na pojedyncze deklaracje, wielu inwestorów uznało, że to kolejny powód, by w portfelu mieć jego część – choćby po to, by zabezpieczyć się przed polityczną huśtawką.