Skala problemu w sądach rodzinnych
1582 sprawy na sędziego rodzinnego w skali roku brzmi jak biurokratyczny koszmar. Dla porównania, sędziowie cywilni prowadzili średnio tylko 648 spraw w 2023 r., a w wydziałach pracy około 350 spraw. Mówimy więc o trzykrotnie większym obciążeniu w pionie rodzinnym niż w cywilnym! Co więcej, nawet w wydziałach karnych, gdzie sędziowie mierzą się z poważnymi przestępstwami, liczby były niższe (ok. 1021 spraw w 2023 r.). Taka dysproporcja pokazuje, jak bardzo sądy rodzinne są zawalone robotą.
Sprawy rodzinne często nie mogą czekać, dotyczą przecież losów dzieci, przemocy domowej, pilnej opieki nad nieletnimi. Ministerstwo podkreśla, że wiele z nich ma charakter pilny i wymaga natychmiastowej reakcji sądu. Gdy jeden sędzia ma na głowie ponad półtora tysiąca spraw, łatwo sobie wyobrazić, że terminy się rozciągają, a zmęczenie i presja rosną. Sfrustrowani obywatele miesiącami czekają na decyzje o alimentach czy kontakcie z dzieckiem, a sędziowie rodzinni pewnie nie pamiętają, co to wolny weekend. Nic dziwnego, że praca w wydziałach rodzinnych uchodzi za sądowy survival. Pojawia się więc pytanie jak odciążyć tych najbardziej zapracowanych sędziów?
Asesorzy na ratunek rodzinom i sędziom?
Rząd dostrzegł problem i postanowił działać. 2 września 2025 r. Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, który dopuszcza asesorów sądowych do orzekania we wszystkich sprawach rozpoznawanych przez wydziały rodzinne i nieletnich w sądach rejonowych. Oficjalnie celem zmian jest wzmocnienie sądów rodzinnych poprzez zasilenie ich nowymi kadrami i odciążenie sędziów. Ministerstwo obiecuje poprawę sprawności postępowań, lepszą ochronę prawną dzieci i rodzin oraz „inwestycję w przyszłość” wymiaru sprawiedliwości.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Co dokładnie przewiduje nowa ustawa? Oto jej kluczowe założenia według rządowego komunikatu:
- Asesorzy sądowi zyskają możliwość orzekania we wszystkich sprawach prowadzonych przez wydziały rodzinne i nieletnich w sądach rejonowych. Dotyczy to m.in. spraw z zakresu prawa rodzinnego i opiekuńczego, spraw nieletnich (demoralizacja, czyny karalne) czy spraw o leczenie osób uzależnionych.
- Asesor będzie mógł zostać przeniesiony decyzją prezesa sądu (za swoją zgodą) do wydziału rodzinnego i nieletnich, jeśli zajdzie taka potrzeba kadrowa.
- Dzięki temu wzrośnie liczba orzekających w sądach rodzinnych – obok sędziów orzekać będą także asesorzy. Ma to odciążyć sędziów i poprawić komfort ich pracy, a w efekcie przyspieszyć załatwianie spraw.
- Młodzi asesorzy zdobędą praktyczne doświadczenie w prowadzeniu spraw o szczególnej wadze społecznej (rodzina, nieletni), co wzmocni przyszłe kadry sędziowskie tej specjalizacji. Innymi słowy, wychowamy nowych sędziów rodzinnych „w boju”, dając im od razu trudne sprawy na wokandę.
- Asesorzy nie dostaną jednak wszystkiego – ustawa nie dotyczy spraw rozwodowych ani innych należących do sądów okręgowych. W rozwodach nadal orzekać będą tylko sędziowie w sądach okręgowych.
Rządowy komunikat pełen jest optymizmu. Minister Sprawiedliwości zapewnia, że zmiany “odciążą sędziów rodzinnych i przyspieszą postępowania”, a zaangażowanie asesorów to „inwestycja w przyszłość sądownictwa i lepszą ochronę prawną dzieci oraz rodzin”. Ministerstwo przekonuje też, że dopuszczenie asesorów pozwoli zadbać o najsłabszych – bo sprawniej działające sądy rodzinne to szybsza reakcja na krzywdę dziecka czy potrzebę opieki seniora. Brzmi pięknie, prawda? Młodzi, ambitni asesorzy na białych koniach wjadą do zatkanych sądów i zrobią porządek. Jednak rzeczywistość bywa bardziej złożona niż rządowe komunikaty prasowe.
Szansa na szybsze i sprawniejsze sprawy
Reforma przede wszystkim wskazuje pozytywy w postaci tego, że więcej osób do orzekania to krótsze kolejki w sądach rodzinnych. Jeśli do pięciu sędziów dołączy kilku asesorów, sprawy o alimenty czy ustalenie opieki mogą ruszyć szybciej, a w nagłych sytuacjach – jak zabezpieczenie dziecka – liczy się każda godzina. Sędziowie, choć z rezerwą, przyznają, że wsparcie jest niezbędne, bo bez dodatkowych kadr wydziały rodzinne grożą paraliżem. Wielu prawników podkreśla też, że spora część spraw – np. alimentacyjnych – jest stosunkowo prosta i nie wymaga wieloletniego doświadczenia. Przerzucenie ich na asesorów odciąży etatowych sędziów, którzy będą mogli skupić się na trudniejszych rodzinnych dramatów. Ministerstwo argumentuje, że taki podział obowiązków podniesie jakość orzecznictwa i pozwoli młodym prawnikom szybko wyspecjalizować się w tej delikatnej dziedzinie. Innymi słowy, według tego projektu lepszy jest asesor niż wielomiesięczne czekanie bez terminu.
Czy „prawie sędzia” to nie za mało?
Nowy pomysł budzi jednak spore obawy. Przede wszystkim problemem jest brak doświadczenia życiowego asesorów. Sprawy rodzinne wymagają empatii i mądrości, a decyzje bywają dramatyczne, czy dziecko zostanie z matką, czy ojcem, czy ograniczyć władzę rodzicielską, czy wysłać nastolatka do poprawczaka. Doświadczony sędzia potrafi czytać między wierszami, młody asesor dopiero uczy się tego rzemiosła. Zasadne jest więc pytanie, czy ktoś mający 27 lat i roczny staż w sądzie udźwignie taką odpowiedzialność.
Dochodzi też problem zaufania społecznego. Choć prawnie orzeczenia asesorów będą równoważne z sędziowskimi, strony mogą postrzegać je jako mniej wiarygodne. Nietrudno wyobrazić sobie rozwścieczonych rozwodzących się rodziców, którzy uznają niekorzystny wyrok za wynik braku doświadczenia orzekającego. To grozi lawiną apelacji, a więc obciążeniem sądów wyższej instancji. Paradoksalnie więc zamiast odciążyć system, reforma może w innym miejscu go przytkać.
Warto też zwrócić uwagę na to, że to rozwiązanie prowizoryczne. Zamiast powołać więcej sędziów czy uprościć procedury, rząd wrzuca na salę rozpraw osoby bez pełnej niezawisłości. SPP Iustitia od dawna podnosi, że Konstytucja powierza wymiar sprawiedliwości sędziom, a nie asesorom. Cytując wypowiedź z kwartalnika Iustitia:
Przepisy Konstytucji ani wprost, ani pośrednio nie wskazują, aby dopuszczalne było powierzenie sprawowania wymiaru sprawiedliwości sądom, w których składach w charakterze zawodowych orzeczników zasiadają osoby niebędące sędziami.
Prawnicy ostrzegają też, że szczególnie te najtrudniejsze sprawy – dotyczące władzy rodzicielskiej czy przemocy w rodzinie – powinny pozostać wyłącznie w rękach doświadczonych sędziów. Inaczej ryzykujemy dramaty, których skutki trudno będzie odwrócić.
Co to oznacza dla obywateli?
Dla zwykłego obywatela uwikłanego w sprawę rodzinną reforma z asesorami może mieć zarówno jasne, jak i ciemne strony. Z jednej strony, więcej orzekających oznacza szansę na krótsze kolejki do rozpraw. Rodzic czekający na alimenty czy dziadkowie walczący o kontakty z wnukiem mogą liczyć na szybsze rozstrzygnięcie. Jeśli część prostszych spraw przejmą asesorzy, etatowi sędziowie zyskają przestrzeń, by poświęcić więcej uwagi trudniejszym przypadkom, co może poprawić jakość orzeczeń. W efekcie obywatele mogą odzyskać wiarę, że sprawiedliwość da się uzyskać w rozsądnym czasie, co w sprawach rodzinnych bywa kluczowe.
Ale są i minusy. Mniej doświadczony asesor łatwiej może popełnić błąd lub przeoczyć istotny szczegół, a skutki takich pomyłek w sprawach dotyczących dzieci czy przemocy domowej bywają dramatyczne. Istnieje też ryzyko, że strony częściej będą odwoływać się od wyroków, nie ufając młodym orzekającym. To z kolei grozi wydłużeniem całego procesu na etapie apelacji. Wprowadzenie asesorów może także prowadzić do nierówności, podobne sprawy będą wyglądać inaczej w rękach doświadczonego sędziego i świeżo upieczonego prawnika, co może budzić poczucie loterii i podkopywać autorytet sądu.
Czy to dobre lekarstwo na tak poważny problem?
Reforma dopuszczająca asesorów do orzekania w sprawach rodzinnych to reakcja na realny kryzys, sądy rodzinne są przeciążone, a sędziowie dostają ponad 1500 spraw rocznie. Rząd wybrał więc szybkie rozwiązanie, dorzucić „świeżej krwi” i mieć nadzieję, że to pomoże. Ale czy to leczenie choroby, czy raczej tylko doraźne gaszenie pożaru?
Problem w tym, że sprawy rodzinne to nie rutynowe formalności, ale kwestie o ogromnej wadze społecznej – rozwody, opieka nad dziećmi, sytuacje nieletnich. Oddanie ich w ręce asesorów, czyli młodych prawników bez dużego doświadczenia, może skończyć się tak, jakby świeżo upieczony lekarz miał od razu przeprowadzać przeszczep serca. Owszem, potrzeba więcej rąk do pracy, lecz ryzyko błędów i późniejszych apelacji jest spore.
Rządowa desperacja jest zrozumiała, ale warto zadać pytanie, czy nie lepiej byłoby iść inną drogą. Zwiększenie liczby etatów sędziowskich, usprawnienie procedur, mediacje zamiast procesów, wzmocnienie roli kuratorów i referendarzy, a także inwestycje w technologie cyfrowe, to wszystko mogłoby realnie odciążyć sądy.
Tymczasem pomysł z asesorami wygląda na plaster przyklejony na głęboką ranę. Może na chwilę przyniesie ulgę, ale nie rozwiąże systemowych problemów. A za kilka lat grozi nam kolejny nagłówek, „2000 spraw na jednego asesora?!”. Dlatego zamiast półśrodków, trzeba wreszcie naprawić fundamenty systemu.