Ochrona działalności rolniczej na poziomie ustawowym to konieczność
Wyobraź sobie, że jesteś rolnikiem, który od lat prowadzi swoje gospodarstwo. Uprawiasz zboże, hodujesz trzodę chlewną i trochę kur na własne potrzeby. Dzięki dopłatom z Unii udało się je unowocześnić, kupić dobrej jakości sprzęt. Wszystko idzie zgodnie z cyklem pór roku i koniunktury na rynkach zbytu. Niestety nagle sprowadził się on – mieszczuch.
Być może odziedziczył nieruchomość tuż obok twojego gospodarstwa po zmarłym członku rodziny. Możliwe, że po prostu przeczytał za dużo fraszek Jana Kochanowskiego w szkole i zamarzyła mu się jakaś sielska wizja wsi. Zderzenie z rzeczywistością okazało się brutalne. Mieszczuchowi ciągle coś nie pasuje. Kogut pieje zbyt wcześnie, maszyny rolnicze pracują za głośno, a do tego każdy możliwy zapach doprowadza nowego sąsiada do szału. Zaczęły się skargi, donosy, a nawet pozwy.
Ktoś mógłby pomyśleć, że w opisanej wyżej sytuacji sądy najzwyczajniej w świecie oddalą pozew z powodu oczywistej bezzasadności i tym samym dadzą natrętowi nauczkę. Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej złożona. Na przykład w ostatnich tygodniach głośna stała się sprawa pewnego hodowcy świń, który musiał się procesować z sąsiadami przez 12 lat o zapachy dochodzące z chlewu. Ostatecznie Sąd Najwyższy postanowił nałożyć na niego karę w wysokości 110 tys. zł.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Podobnych przypadków jest więcej. Od lat ze strony rolników docierają sygnały o "szykanach" ze strony nowych mieszkańców wsi. Traktują oni tereny położone poza miastem jako tanią i wygodną sypialnię albo ucieczkę od miejskiego zgiełku. Jeżeli wieś nie chce się dostosować do ich idyllicznej wizji, to sięgają po środki prawne. Nic więc dziwnego, że rolnicy domagają się reakcji od polityków. Przydałaby się ustawowa ochrona działalności rolniczej przed mieszczuchami-pieniaczami.
Tak się składa, że projekt ustawy dotyczącej tej materii złożyła w Sejmie Konfederacja. Ściślej mówiąc, zrobiła to 30 grudnia zeszłego roku. Projekt 20 lutego 2025 r. trafił do Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Najwyraźniej wylądował w sejmowej zamrażarce, bo przedstawiciele rządu częściej sygnalizują chęć zgłoszenia własnych pomysłów. Mówienie o tym, co się być może gdzieś w przyszłości zrobi, nie rozwiąże jednak prawnego problemu z obornikiem. Dlatego skupmy się na jedynej rzeczywistej próbie podjętej przez naszych polityków.
Doceniam intencje Konfederacji, ale ich projekt w dużej mierze powtarza sens art. 144 kodeksu cywilnego
Czy ochrona działalności rolniczej w formule zaproponowanej przez Konfederację to dobry pomysł? Na pewno warto docenić intencje, jednak mam spore wątpliwości co do skuteczności zaproponowanego przepisu. Konfederacja chce bowiem dodać nowy art. 7a do ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego:
Emisje, w szczególności dźwiękowe i zapachowe, w tym pochodzące od zwierząt gospodarskich oraz maszyn i urządzeń rolniczych, będące wynikiem prowadzenia działalności rolniczej zgodnej z przepisami prawa, z zasadami współżycia społecznego oraz stosunkami miejscowymi, podlegają ochronie prawnej i nie stanowią naruszenia innych praw.
Brzmi znajomo, prawda? Bardzo zbliżone rozwiązanie znajdziemy w obowiązującym już art. 144 kodeksu cywilnego, który określa, czym są tzw. immisje sąsiedzkie.
Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych.
Teoretycznie przeczytanie zacytowanego wyżej przepisu ze zrozumieniem wystarczy do wyciągnięcia wniosku, że normalna działalność rolnicza prowadzona na wsi w żadnym wypadku nie stanowi niedozwolonych immisji sąsiedzkich. Przeciętną miarę należy bowiem rozpatrywać pod kątem właśnie społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości oraz zastanych stosunków miejscowych. Jeżeli nagle ktoś nam otworzy chlewnię tuż przy naszym osiedlu mieszkalnym, to mamy prawo domagać się interwencji ze strony sądu. Jeśli to my sprowadzimy się na wieś i zamieszkamy koło chlewni, to musimy się dostosować do realiów.
Tym samym powtórzenie mniej-więcej tego samego w osobnej ustawie niewiele zmieni. Jeżeli już teraz sędziowie potrafią zignorować opisany wyżej mechanizm, to po ewentualnym wejściu w życie projektu Konfederacji możemy się spodziewać zbliżonego rezultatu. Ochrona działalności rolniczej może się umocnić jedynie dzięki fragmentowi o tym, że emisje rolnicze podlegają ochronie prawnej i nie stanowią naruszenia innych praw. Jest to dość wyraźna przesłanka interpretacyjna.
Czy można rozwiązać problem w taki sposób, by mieć pewność, że sędziowie nie będą się bawić w kreatywność? Moglibyśmy teoretycznie wyeliminować zastrzeżenie o "zgodności z prawem, zasadami współżycia społecznego oraz stosunkami miejscowymi". Wówczas sądy nie oceniałyby, czy dana działalność rolnicza mieści się w tych kryteriach. W ten sposób zalegalizowalibyśmy jednak nawet przypadki oczywistej przesady. Być może wystarczy kryterium zgodności z prawem?
Równocześnie nie ulega wątpliwości, że rozwiązania ustawowe są konieczne. Podobne przypadki w rodzaju zamykania boisk szkolnych z powodu narzekania jakichś miejskich pieniaczy na hałas podpowiadają, że sądownictwo nie wypracuje rozsądnej linii orzeczniczej bez pomocy ustawodawcy. Bez niej rolnikom pozostaje toczenie wieloletnich batalii sądowych w sprawach, które w ogóle nie powinny trafiać na wokandę.