Ograniczanie asortymentów przez dyskonty było naprawdę kiepskim pomysłem
Dyskonty to bardzo specyficzny rodzaj sklepów. Kiedyś można by powiedzieć, że wypełniają niszę pomiędzy super- czy hipermarketami a małymi osiedlowymi sklepikami. Dzisiaj zaryzykowałbym stwierdzenie, że Lild, Biedronka i Aldi leżą gdzieś pomiędzy Auchan i Kauflandem a Dino. Przynajmniej powinno tak być, bo zaczynam się zastanawiać, czy granica w którymś momencie nam się nie zatarła.
Niemalże dokładnie rok temu Edyta Wara-Wąsowska informowała na Bezprawniku o nowej strategii trzech sieci dyskontów. Zamierzały ograniczyć asortyment oferowanych przez siebie produktów. Czemu jakiś sklep miałby zdecydować się na taki krok? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Z jednej strony w grę wchodziła promocja marek własnych, z drugiej zaś opisywana strategia mogła stanowić sposób nacisku na dostawców. Jeżeli chcesz dalej sprzedawać swój towar w naszym sklepie, to lepiej się postaraj i obniż ceny, bo liczba miejsc stała się ograniczona. Na to wszystko nakłada się wojna handlowa Biedronki i Lidla, która mimo wszystko wiązała się z presją na obniżenie cen.
Już wtedy pojawiły się pomruki niezadowolenia. W końcu ograniczony asortyment produktów dostępnych w sklepie to dla klientów mniejszy wybór oraz duża szansa, że wyjdą z niego z pustymi rękoma albo produktami, których nie chcieli kupić. Nie twierdzę oczywiście, że z markami własnymi poszczególnych sieci jest coś nie tak. Po prostu w takiej sytuacji będą w pierwszej kolejności traktowane jak zamiennik.
Pytanie brzmi: czy do ograniczenia asortymentów w dyskontach rzeczywiście doszło? Poszczególne sieci wcale się wdrożeniem tej strategii nie chwalą. Można by więc dojść do wniosku, że nic z tego nie wyszło. Robiąc zakupy w pobliskim Lidlu mam jednak od dłuższego czasu wrażenie, że jest zupełnie inaczej.
Pod względem liczby oferowanych produktów Lidl przegrywa nie tylko z Biedronką, ale także z Dino i Żabką
Nie chodzi nawet o to, że jakiś czas temu we wspomnianym sklepie doszło do przemeblowania. Po prostu drastycznie zwiększył się udział marek własnych Lidla w asortymencie. Warto wspomnieć, że niemalże od zawsze był on wysoki. Do pewnego momentu trudno było mi znaleźć produkty, na których mi zależało. Dopiero w ciągu ostatniego miesiąca-dwóch nastąpiła jakaś poprawa.
Być może się mylę, jestem przewrażliwiony, albo po prostu w grę wchodzi jakiś niefortunny przypadek. Jak już wspomniałem: mam takie wrażenie, które ze swej natury jest czysto subiektywne. Rzecz jednak w tym, że zakupy robię także w położonym nieopodal Dino. Kolejne moje wrażenie jest takie, że pod względem rozmiaru asortymentu sklepy obydwu sieci mocno się do siebie zbliżyły. Coś może być nawet na rzeczy, gdy porównamy deklarowaną liczbę pozycji asortymentowych.
Z informacji opublikowanych w kwietniu tego roku przez Portal Spożywczy wynika, że Markety Dino oferują klientom około 5 tys. pozycji asortymentowych (SKU - Stock Keeping Unit). Obejmują głównie produkty markowe i świeże. W przypadku Lidla trudniej oszacować rozmiary asortymentu sieci. Na Portalu Spożywczym taka informacja pojawiła się w lutym 2024 r. w kontekście nieudanych planów ekspansji sieci w USA i Norwegii.
Jednak w ciągu roku Niemcom udało się uruchomić zaledwie 53 sklepy, co ówczesny dyrektor generalny Klaus Gehrig określił jako „katastrofę”. Według RAU powody nieudanego startu były przynajmniej 4:
Dla porównania: przeciętna Biedronka osiąga poziom 2 500 SKU. Sklepy Auchan osiągają asortyment sięgający ok. 9-15 000 produktów. Prawdę mówiąc, może ich być jeszcze więcej, bo wartości te zwykle są podawane w kontekście "dyskontowej" marki Auchan o nazwie "Atac Hiper Discount". Tradycyjne hipermarkety tej sieci na pewno do niedawna osiągały wartości 40 000 SKU. Największe sklepy Kauflandu o powierzchni powyżej 3000 m2 oferują zaś ok. 20 000 różnych produktów. Co ciekawe, typowa Żabka oferuje ok. 2 400 tys. SKU.
Właściwie nie dziwię się w tym momencie sam sobie, że po większe zakupy od razu jadę do Auchan albo Kauflandu. Zaskoczeniem jest jednak to, jak bardzo sieci dyskontów zbliżyły się pod względem asortymentu do mniejszych sklepów, które przejęły funkcję tych osiedlowych. Skoro zaś nie widać różnicy, to właściwie po co nadkładać drogi?