Tegoroczny sezon grzewczy może być trudny dla wszystkich. Problemów możemy się spodziewać zarówno z dostępnością surowców energetycznych, jak i z ich ceną. W grę mogą wchodzić nawet planowe wyłączenia energii. Przynajmniej tak stwierdził prof. Wojciech Myślecki podczas konferencji „Zielona energia w służbie przedsiębiorczości”. Czy jest czego się bać?
Jeżeli w Polsce zacznie brakować prądu, to można go odcinać albo przedsiębiorstwom, albo gospodarstwom domowym
Nie da się ukryć, że już teraz mamy w Polsce problem z energią. Wystarczy spojrzeć na ograniczoną dostępność węgla kamiennego. Musimy w końcu sprowadzać węgiel z ogarniętej wojną Ukrainy. Niewesoło jest także z gazem. Co prawda najwyraźniej PGNiG zawarło jakiś kontrakt na dostawy surowca gazociągiem Baltic Pipe, jednak obecnie ceny tego surowca są bardzo wysokie. Tymczasem ceny prądu dla firm wymykają się spod kontroli.
Można się spodziewać, że w sezonie grzewczym będzie jeszcze gorzej. W końcu Rosjanie uparli się, że zmuszą Europę do zaprzestania wspierania napadniętej przez nich Ukrainy za pomocą szantażu gazowego. Kreml woli przepalać surowiec niż eksportować go do Niemiec gazociągiem Nord Stream 1. Nic więc dziwnego, że cała Unia Europejska szykuje się na poważne kłopoty tej zimy. Do pewnego stopnia można tutaj wskazać także Polskę.
Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa podkreśla, że żadnych obowiązkowych ograniczeń w zużyciu energii nie będzie. W przeciwieństwie do między innymi Niemiec, które przedsięwzięły pewne środki zaradcze, które mają pomóc ograniczyć problemy z energią w sezonie grzewczym. Równocześnie jednak minister Moskwa zapewnia, że to nie tak, że nasz rząd nie robi zupełnie nic w tej sprawie.
Plany kryzysowe w każdym państwie są i my w Polsce od zawsze takie plany kryzysowe mamy. Nie planujemy ograniczeń obowiązkowych wdrażać. Oczywiście zachęcamy gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa do oszczędzania, ale zachęcaliśmy też przed wojną
Jeżeli epidemia koronawirusa czegoś nas jako społeczeństwo nauczyła, to tego, że nie wystarczy ładnie o coś Polaków poprosić. Można się więc spodziewać, że zdecydowana większość z nas wyjdzie z założenia, że energię najlepiej niech oszczędza sąsiad. Czarny scenariusz łatwo sobie wyobrazić. Elektrownie nie nadążą z produkcją prądu za popytem. Tym samym mogą nas czekać od czasu do czasu planowe wyłączenia energii. Tylko właściwie kogo dokładnie? Przecież nie gospodarstwa domowe.
Większość Polaków zapewne zaakceptowałaby planowe wyłączenia energii, jeżeli te dotkną kogoś innego niż oni sami
Jak podaje portal biznesalert.pl, na ten konkretny problem zwrócił uwagę prof. Wojciech Myślecki podczas konferencji „Zielona energia w służbie przedsiębiorczości”.
To czego polscy przedsiębiorcy mogą naprawdę obawiać się tej zimy w zakresie dostaw energii, to konieczność planowych wyłączeń. Układ politycznych priorytetów oraz fakt, że kontrolowanymi przez państwo przedsiębiorstwami energetycznymi kierują politycy, a nie menedżerowie może jeszcze bardziej zdestabilizować i tak już niestabilną sytuację.
Postawiona przez prof. Myśleckiego teza brzmi całkiem rozsądnie. Jeżeli w sieci będzie brakować prądu, to trzeba będzie podjąć decyzję komu go odciąć. Decyzję tą podejmą osoby na kierowniczych stanowiskach w koncernach energetycznych. Te są zwykle mniej lub bardziej państwowe. To z kolei oznacza, że zrobią to, co im ich polityczni mocodawcy każą. Z punktu widzenia polityków partii rządzącej wybór jest bardzo prosty.
Nie ma się co oszukiwać, że przedsiębiorcy jako grupa społeczna stanowią trzon elektoratu Zjednoczonej Prawicy. O tym, jak o nią dbają, mogliśmy się przekonać w trakcie covidowych lockdownów. Na drugim końcu skali mamy gospodarstwa domowe. Tymczasem nadchodzący rok 2023 jest rokiem wyborczym. Planowe wyłączenia energii z politycznego punktu widzenia byłoby nie do obrony.
Wyborcy odcięci od mediów i być może ogrzewania mieliby dość namacalny powód do pretensji wobec rządzących. Zaklinanie rzeczywistości tezami, że to wszystko to wina wyłącznie Putina i polityki klimatycznej Brukseli zapewne na niewiele w tym przypadku by się zdało. Równocześnie politycy musieliby zrobić coś, czego bardzo nie lubią robić. Musieliby przyznać się do błędu i lekkomyślnej polityki energetycznej.
Planowe wyłączenia energii dla odbiorców biznesowych oznaczałoby poważne szkody dla gospodarki. Skutki polityczne byłyby tu jednak dość rozłożone w czasie. Do tego wyborcy nie dostrzegają często bezpośredniego związku pomiędzy polityką a cenami na sklepowych półkach. Równocześnie oczekują od rządu, że ten „coś zrobi”, najlepiej kosztem kogoś innego. Dlatego zima może być naprawdę trudna.