Po kilku miesiącach negocjacji, parafowano dziś umowę społeczną dla górnictwa

Biznes Państwo Praca Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (90)
Po kilku miesiącach negocjacji, parafowano dziś umowę społeczną dla górnictwa

Umowa społeczna to rozpisany do 2049 roku plan zamykania kopalń, gwarancje zatrudnienia dla pracowników, osłony socjalne, dopłaty do „redukcji mocy produkcyjnych” oraz utworzenie funduszu transformacji Śląska inwestycje w czyste technologie. Ta umowa budzi wiele emocji. Górnicy mają powody do zadowolenia. Ekolodzy łapią się za głowę, a pracownicy innych branż czują się przymuszeni do finansowania górnictwa.

Z dwóch stron medalu

Po kilku miesiącach negocjacji między rządem, a górniczymi związkami zawodowymi udało się ustalić treść umowy i dziś ją parafować. Na dokumencie brak jednej istotnej parafy: Komisji Europejskiej, która musi zaakceptować taką pomoc publiczną. Reprezentujący rząd wiceminister, Artur Soboń, ma nadzieję, że tak się stanie. Polski rząd będzie zabiegał o zgodę KE na objęcie pomocą publiczną dla Polskiej Grupy Górniczej, Tauronu Wydobycie i Węglokoksu Kraj.  Ostatnie kopalnie PGG zostaną zamknięte w 2049 roku. Do tego czasu podatnicy mają się zrzucać na „dopłaty do likwidowanych zdolności produkcyjnych”. Wysokość dopłat ma być powiązana z ceną węgla. Portal WysokieNapięcie podają, że w pierwszy latach funkcjonowania umowy miałoby to być 2 mld zł rocznie. Potem, wraz z zamykaniem kolejnych kopalń, ta kwota powinna maleć. PGG szacuje, że w ciągu 10 lat będzie potrzebować 4,7 mld euro pomocy publicznej.

Górnicy zamykanych kopalń dostają gwarancję zatrudnienia. Jeśli ich kopalnia przestanie pracować, przejdą do innej, która wydobycie jeszcze prowadzi. Ci, którzy mają do emerytury nie więcej niż 4 lata mogą skorzystać z płatnego urlopu w wysokości 80 procent wynagrodzenia naliczanego, jak za urlop wypoczynkowy. Przewidziano też dla odchodzących 120 tys. zł jednorazowej odprawy. Najdłużej negocjowano indeksację płac. Ostatecznie uzgodniono, jak ma to wyglądać w najbliższych 4 latach.

Zieloni czarno to widzą

Greenpeace umowę społeczną nazwał zmową węglową.

„Za utrzymanie węglowego status quo do połowy wieku, ogromne pieniądze zapłacą podatnicy. Zamiast tego rząd powinien pracować nad programem Polska bez węgla w 2030 roku” skomentowali ekolodzy. Zdaniem Joanny Flisowskiej, szefowej zespołu Klimatu i Energii Greenpeace, ta umowa to hucpa, by rząd mógł zrzucić winę za zamykanie kopalń na UE.

Janusz Steinhoff, minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, za którego kadencji z górnictwem pożegnało się 100 tys. ludzi , w wypowiedzi dla Businessinsider, nie krytykuje osłon, ale przyjęty harmonogram likwidacji kopalń uważa za oderwany od zasad ekonomii i geologii.

Nie obejdzie się bez problemów

Zamykanie kopalń to z pewnością nie jest prosty temat. W górnictwie pracuje dziś 80 tys. ludzi, z czego połowa w PGG. Firmy współpracujące z górnictwem dają pracę około 400 tysiącom ludzi. Według naukowców z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach jeśli dodamy do tego rodziny, to zamykanie kopalń dotknie 2 mln ludzi. W rzeczywistości dotknie to cały region. Górnictwo jest dziś jedną z najlepiej płacących branż. Przeciętna płaca w PGG w 2020 roku to 7829 zł brutto. To klienci salonów samochodowych, sklepów spożywczych, biur turystycznych, usług finansowych itd… Kurczenie się czy ubożenie klientów ma znaczenie dla właściciela piekarni i stacji benzynowej. Śląsk liczy sobie dziś 4,5 mln ludzi. Są państwa w UE, które mają ich znacznie mniej. Dlatego ta transformacja to nie tylko problem Śląska. Ważne, by przeprowadzono ją mądrze.

„W Polsce znajduje się pięćdziesiąt jeden procent wszystkich powiązanych z węglem miejsc pracy w Unii. Gwałtowne zamknięcie kopalń, bez stworzenia alternatywnych miejsc pracy może skutkować nawet pięćdziesięcioprocentowym bezrobociem w powiecie rybnickim, czterdziestoprocentowym w Rudzie Śląskiej czy dwudziestoprocentowym w powiecie mikołowskim” wyliczał kilka miesięcy temu prezes Polskiej Grupy Górniczej, Tomasz Rogala.

Ruda Śląska już obliczyła koszt zamknięcia, funkcjonujących na jej terenie kopalń. „To minimum 5,3 miliarda złotych” przedstawił w Portalu samorządowym Krzysztof Mejer, wiceprezydent miasta.Na Śląsku rodzi się uzasadniony niepokój czy statek pod banderą transformacji energetycznej ma kapitana, który wie dokąd płynie i jaki kurs trzeba obrać, by Śląsk nie podzielił smutnego losu amerykańskiego pasa rdzy, by poszedł raczej ścieżką niemieckiego Zagłębia Ruhry, a na to trzeba mądrości rządzących i wielkich pieniędzy.