Podatek majątkowy rozwiązaniem na podłatanie budżetu? To ja już wolę 25% VAT
Nie da się ukryć, że nasz kraj boryka się obecnie z poważnym problemem balansu pomiędzy wydatkami i dochodami budżetowymi. Innymi słowy: znowu mamy dziurę budżetową. Deficyt ma w tym roku wynieść 289 mld zł, do czego powinniśmy dorzucić ok. 100 mld zł, które kolejne rządy skutecznie wypchnęły poza oficjalny budżet państwa.
Niektórzy ekonomiści i aktywiści twierdzili swego czasu, że nie ma sensu przejmować się rosnącymi wydatkami państwa i straszyć obywateli "drugą Grecją". Ich zdaniem nie powinniśmy hamować wydatków prorozwojowych. Być może mieliby rację w normalnych okolicznościach. Niestety znajdujemy się na swego rodzaju zakręcie dziejowym. Polska dopiero co wychodzi z całej serii kryzysów. Nie wiadomo też, czy na horyzoncie nie czai się jakiś kolejny. Dlatego mimo wszystko rozsądek podpowiada, by uważać z zadłużeniem. Tym samym rządzący muszą pomyśleć o kolejnych źródłach dochodów.
Dość interesującą koncepcję przedstawił niedawno w rozmowie z "Rzeczpospolitą" dr Ludwik Kotecki będący członkiem Rady Polityki Pieniężnej. Wyszedł on z nieco innego założenia. Jego zdaniem sytuacja gospodarcza Polski jest stosunkowo stabilna, a nasze społeczeństwo stało się już całkiem zamożne. Także on dostrzegł jednak wspomnianą wyżej nierównowagę w budżecie.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Jednocześnie jednak chciałbym wskazać, że mamy w Polsce problem z bardzo wysokimi wydatkami publicznymi - około 50 proc. PKB - i relatywnie niskimi dochodami publicznymi, około 43 proc. PKB. Ta luka powinna być niwelowana. Z jednej strony np. wydatki na zbrojenia - taką mam nadzieję - nie będą musiały w nieskończoność być tak wysokie, ale z drugiej strony chyba trzeba by się zastanowić, czy są jakieś miejsca w gospodarce, które można byłoby wykorzystać do zwiększenia dochodów publicznych.
Czym miałyby być te miejsca? Moglibyśmy na przykład wprowadzić w Polsce podatek majątkowy. Cóż to takiego? Najbliższym znanym nam odpowiednikiem takiej daniny jest podatek katastralny: Fiskus zabiera właścicielowi nieruchomości jakiś określony procent albo promil jej wartości każdego roku. Podatek majątkowy idzie o krok dalej. Mechanizm ten stosujemy względem większej liczby składników majątku podatnika. Mogłyby to być także papiery wartościowe albo inne formy aktywów.
Co ciekawe, dr Kotecki przekonuje, że z samym katastrem moglibyśmy się na razie wstrzymać. Na początek proponuje podniesienie stawek obowiązującego podatku od nieruchomości do poziomu 1 zł za metr kwadratowy. Warto przypomnieć, że maksymalne stawki dla nieruchomości mieszkalnej wynoszą obecnie 1,19 zł/m². Wygląda więc na to, że ten cel już osiągnęliśmy.
Podatek majątkowy nie pomoże, gdy państwo wydaje pieniądze na prawo i lewo
Załóżmy na moment, że rzeczywiście wprowadzimy podatek majątkowy w pełnej krasie. Trzeba przyznać, że nie byłoby to tak źle, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Niektóre państwa zachodnie stosują już tę daninę. Przykładem może być Hiszpania. Mamy tam do czynienia z progresywnym podatkiem od wartości zgromadzonych aktywów. Co do zasady w grę wchodzi stawka maksymalna 3,5 proc., a aktywa o wartości do 700 tys. euro są zwolnione z podatku. Do tego dochodzi dodatkowa ulga 300 tys. euro przysługująca na nieruchomość stanowiącą główne miejsce zamieszkania podatnika.
Jak widać, chodzi o opodatkowanie osób zamożnych. Jednym z jego celów jest niwelowanie nierówności społecznych poprzez utrudnienie akumulacji majątku. Tym samym przechodzimy płynnie z analogii względem powszechnego podatku katastralnego do jego "modnego" karnego odpowiednika naliczanego dopiero od któregoś mieszkania należącego do podatnika.
Nie oznacza to jednak, że podatek majątkowy uderzający bezpośrednio w stan posiadania najzamożniejszych będzie jakkolwiek skuteczny. W końcu stać ich na przeprowadzkę do mniej opresyjnego fiskalnie miejsca. Przekonali się o tym sami Hiszpanie. Niektóre tamtejsze regiony wprowadziły specjalne ulgi podatkowe sięgające nawet 100 proc. w Sewilli. Powód jest łaty do odgadnięcia. Bogacze są pożądanymi mieszkańcami, bo prowadzone przez nich biznesy nakręcają gospodarkę danego państwa albo regionu. Korzyści z ich obecności bywają czasem większe niż szkody wywołane nierównościami społecznymi. Jeżeli zaś uciekną za granicę, to i tak nie zobaczymy nawet złamanego grosza podatku z ich strony.
Zamiast podatku majątkowego nasz rząd powinien rozejrzeć się za tradycyjnymi sposobami łatania budżetu. Jeżeli koniecznie chcielibyśmy ściągnąć z Polaków więcej pieniędzy, to najskuteczniejszą metodą byłoby podniesienie VAT do na przykład 25 proc. Nie byłby to jednak najlepszy pomysł, bo i tak mamy jedną z wyższych stawek w Europie. Wyprzedza nas Chorwacja, Szwecja, Dania, Grecja oraz sypiące się gospodarczo Węgry.
Podatek PIT nie przynosi państwu tyle, ile przeciętnemu Kowalskiemu wydaje się, że przynosi. CIT przez praktykę wyprowadzania zysków do rajów podatkowych i państw macierzystych stał się dla wielkich korporacji daniną opcjonalną. Podatek Belki czy podatek cyfrowy przyniosłyby dodatkowe miliardy, ale to wciąż za mało, by zasypać dziurę na kilkaset miliardów. Zostaje więc ograniczenie wydatków.
Zgadzam się z drem Koteckim oraz wspomnianymi na początku ekonomistami, że nie powinniśmy ograniczać tych prorozwojowych. Tyle tylko, że w Polsce nie ma ich zbyt wiele. Mamy zamiast tego rozbudowany system świadczeń socjalnych. Na wsparcie obywateli w tym roku mamy wydać 366 miliardów złotych. Idealnym przykładem wydatku proszącego się o korekty jest 800 Plus, które otrzymują także osoby zamożne, kosztem podatników potencjalnie ledwie wiążących koniec z końcem. Nie postuluję, by te świadczenia likwidować. Należy jednak uszczelnić system poprzez ich zracjonalizowanie.