Znowu jakieś organizacje postulują, by wprowadzić podatek od latania, który mieliby płacić wszyscy pasażerowie od któregoś lotu w roku. Jedni chcą naliczać go już od pierwszej podróży, inni od drugiej, a nawet od piątej. Byłoby to zabawne, gdyby nie istniała szansa, że ktoś potraktuje to na serio. Może by więc zracjonalizować dyskusję i skupić się na faktycznym problemie: dlaczego nie opodatkować tylko pasażerów biznesowych?
Z jakiegoś powodu organizacje ekologiczne uparły się ograniczać ruch lotniczy, który aż tyle emisji CO2 nie generuje
Odnoszę czasem wrażenie, że klimatyczny podatek od latania to taka zagraniczna wersja naszego podatku katastralnego. Ot, budzący kontrowersje teoretyczny konstrukt, za którym może i kryje się trochę sensu, ale w praktyce jest nie do wprowadzenia. Powodem jest przede wszystkim perspektywa skrajnego wręcz oporu społecznego, który mógłby pozbawić wygodnego życia politycznych inicjatorów takiego prawa. Zaraz potem przypominam sobie, że Unia Europejska jednak potrafi czasem przesadzić w swoim klimatycznym przodownictwie. Istnieją niezerowe szanse, że ktoś taką daninę rzeczywiście może spróbować narzucić.
Skojarzenia z podatkiem katastralnym nie kończą się wcale na irracjonalności pomysłu. Tak się składa, że w ostatnim czasie mogliśmy usłyszeć o kilku bardzo zbliżonych pomysłach na podatek lotniczy. Toczy się wręcz dyskusja, od którego lotu pasażerowie powinni takowy płacić. Na przykład organizacja Frequent Flyer Levy chciałaby doliczać 100 euro już od pierwszego lotu, ale od piątego stawka rosłaby do 400 euro. Do tego doliczmy 50 euro za latanie na krótkich trasach oraz 100 euro na trasach dalekiego zasięgu.
Odmienną i w gruncie rzeczy ciekawszą koncepcję prezentuje sieć organizacji ekologicznych Stay Grounded. Proponuje ona, by opodatkować wszystkich progresywną daniną, ale na osłodę mielibyśmy każdego roku jeden lot w obie strony zwolniony z podatku. Lot numer trzy to 50 euro podatku, czwarty 100, a szósty to aż 500 euro i tak dalej, aż do nawet kilku tysięcy euro. Stay Grounded również chciałoby opodatkować szczególnie dotkliwie loty długodystansowe. W tej propozycji jest jednak również coś, nad czym można by się nawet zastanowić. Kolejny postulat to dodatkowa danina dla latających klasą biznes.
Uzasadnienie dla wprowadzenia tak drakońskich restrykcji jest dość oczywiste. Branża lotnicza emituje w końcu niemalże 2,5 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Równocześnie borykamy się zaś z poważnym kryzysem klimatycznym i globalnym ociepleniem.
Podatek od latania miałby pozory sensu, jeśli objąłby wyłącznie współwinowajców kryzysu klimatycznego
Pytanie brzmi: czy rzeczywiście powinniśmy wprowadzić taki podatek lotniczy? Jak się łatwo domyślić, nie jestem entuzjastą takich pomysłów. Przede wszystkim warto wspomnieć, że niecałe 2,5 proc. światowych emisji to wcale nie tak dużo. Największym winowajcą pozostaje energetyka i ciepłownictwo. Na liście bardziej problematycznych emitentów znajdziemy także przemysł, rolnictwo, leśnictwo, a nawet zużycie energii elektrycznej i cieplnej przez budynki, w tym także te mieszkalne.
Siłą rzeczy globalne emisje rozkładają się w różny sposób. Nie da się ukryć, że głównymi winowajcami na świecie pozostają Chiny, USA, Indie i Rosja. Co by nie mówić o tych państwach, to akurat przez same ich rozmiary intensywne wykorzystanie lotnictwa w transporcie wewnętrznym wydaje się zrozumiałe. W samej Unii Europejskiej struktura emisji też jest warta uwagi. Według danych za 2019 r. w przypadku europejskiego transportu aż 71,7 proc. emisji przypadało na ten drogowy. Lotnictwo odpowiada za zaledwie 13,4 proc. Przebiło je nawet transport wodny z wynikiem 14 proc.
Co więcej, pasażer pasażerowi nie jest równy. Są osoby, które podróżują po to, by móc odwiedzić rodzinę mieszkającą w innym kraju. To problem dość często występujący w przypadku Polaków, którzy wyemigrowali za chlebem po otwarciu unijnego wspólnego rynku. Trudno byłoby obciążać ich kosztami walki z kryzysem, którego głównym winowajcą pozostaje jednak wielki biznes.
Dlatego przyznaję, że rzeczywiście kuszącym pomysłem wydaje się podatek lotniczy, ale jedynie od lotów klasą biznes i prywatnych odrzutowców. W końcu współczesna technologia pozwala na łączenie się z całym światem za pomocą telekonferencji. Osobną kwestią jest ruch turystyczny. Nie jestem jednak zwolennikiem przerzucania odpowiedzialności za zmiany klimatyczne na zwykłych obywateli Unii Europejskiej.
Nie da się także ukryć, że ewentualny podatek od latania byłby wyjątkowo niekorzystny z punktu widzenia interesów właśnie Polski. Wszystko przez budowę Centralnego Punktu Komunikacyjnego, którego kluczowym elementem jest wielkie lotnisko. Jego sens opiera się na założeniu, że ruch lotniczy w naszym kraju nie tylko utrzyma się na stabilnym poziomie, ale wręcz będzie rósł. Nazbyt radykalna polityka klimatyczna wymierzona w lotnictwo może pokrzyżować te plany.