Wprowadzenie podatku katastralnego nam nie grozi. Prof. Marek Belka sugeruje, że nawet jego wersja wymierzona w spekulantów mogłaby przynieść katastrofę na rynku mieszkaniowym. Część spekulantów, którzy nakupowali mieszkania inwestycyjne, zaczęłaby je sprzedawać. Ceny na rynku w rezultacie by spadły. Czy przypadkiem nie chodzi nam o właśnie taki rezultat? Podatek od wartości mieszkania miałby jednak i w tym wypadku swoją cenę.
Ceny nieruchomości sprawiają, że podatek od wartości mieszkania stał się wręcz atrakcyjnym rozwiązaniem
Podatek katastralny to chyba najpopularniejsza danina w Polsce, która najprawdopodobniej nigdy nie zostanie wprowadzona. Przy czym od jakiejś dekady możemy zaobserwować zaskakujący wręcz wzrost jej popularności. Nie jest to w żadnym wypadku przypadek. Im bardziej rynek nieruchomości dociska osoby, które chcą kupić mieszkanie po to, by w nim mieszkać, tym bardziej młodzi Polacy domagają się wprowadzenia podatku katastralnego.
Warto przy tym wspomnieć, że chyba nikomu poczytalnemu nie chodzi o powszechny podatek od wartości mieszkania, domu czy innego budynku. W debacie publicznej poruszany jest temat tego, co nazywamy na łamach Bezprawnika „mądrym podatkiem katastralnym”, a ja lubię określać go mianem „współczesnego domiaru”. Byłby to podatek naliczany dopiero od którejś z kolei nieruchomości. Cel takiego rozwiązania jest bardzo prosty: uderzyć po kieszeniach spekulantów, którzy kupują sobie mieszkania inwestycyjne.
Problem tkwi w tym, że w Polsce zakup mieszkania stanowi właściwie domyślny sposób inwestowania. Niemalże każdy, kto dysponuje kapitałem liczonym choćby w setkach tysięcy złotych, myśli, jak by tu kupić kolejne mieszkanie. Problem w tym, że podaż tychże w największych metropoliach jest bardzo ograniczona. Rezultat łatwo przewidzieć: ceny nieruchomości rosną i ani myślą spaść.
Siłą rzeczy, gdy tylko pojawi się okazja do zarobku, to do drobnych ciułaczy dołączają profesjonaliści. W tym wypadku mówimy o inwestorach kupujących mieszkania hurtem, pseudohotelarzach od wynajmu krótkoterminowego, REIT-ach, oraz zawodowych flipperach. Większość tych grup można śmiało określić mianem powszechnie znienawidzonych. Być może więc taki karny podatek od wartości mieszkania numer trzy albo sześć byłby dobrym pomysłem? Prof. Marek Belka, ekonomista i premier w latach 2004–2005, przestrzega przed takim scenariuszem. Jego zdaniem grozi on wręcz katastrofą na rynku mieszkaniowym.
Polacy są tak zafiksowani na punkcie inwestowania w mieszkania, że bez interwencji ustawodawcy nic się z tym nie zrobi
Na czym miałaby polegać ta katastrofa? Marek Belka w trakcie programu „100 pytań do…” na antenie TVP Info został zapytany właśnie o podatek od wartości mieszkania. Ekonomista w gruncie rzeczy potwierdził, że spodziewane skutki wprowadzenia karnego podatku katastralnego nie odbiegałyby od oczekiwań. Jest jednak też pewne „ale”.
Część ludzi, która posiada te mieszkania inwestycyjne i jest w nie najlepszej sytuacji, a wiele osób, których było na to stać, np. drobnych przedsiębiorców, poszłoby z tymi mieszkaniami na rynek, czy to wynajmu, czy na rynek sprzedaży, mielibyśmy bardzo poważne zakłócenie na rynku mieszkaniowym. Ucieszyłby nas spadek cen, ale nie jestem pewny, czy ucieszyłaby gospodarkę zapaść na rynku budowlanym.
Siłą rzeczy uwolnienie mieszkań zakupionych w celach spekulacyjnych oznaczałoby zwiększenie ich podaży na rynku. Podatek od wartości mieszkania, który trzeba by opłacać przez cały czas inwestycji, byłby w końcu naprawdę dużym wydatkiem. To z kolei przyniosłoby przynajmniej krótkotrwały spadek cen. Teoretycznie o dokładnie taki rezultat nam chodzi. Co więcej, samo flippowanie i innego rodzaju biznesowe inwestycje w mieszkania przestałyby się opłacać. Tym samym osoby szukające mieszkań „do mieszkania” mogłyby kupić nieruchomość w bardziej rozsądnej cenie.
Uwagę zwraca jednak fragment o potencjalnej zapaści na rynku budowlanym. Spadek popytu na mieszkania inwestycyjne też miałby w końcu swoje skutki. Czysto hipotetycznie mogłoby to oznaczać, że deweloperzy straciliby jeden z bodźców do stawiania kolejnych budynków mieszkalnych. To źle, bo nie da się ukryć, że w Polsce to właśnie oni budują. Państwo i samorządy zupełnie oddały deweloperom pole. Równocześnie nie da się ukryć, że budowlanka stanowi jeden z ważniejszych filarów rozwiniętych gospodarek.
Czy jednak problem ze spekulacyjnymi zakupami mieszkań można w ogóle rozwiązać w inny sposób? Marek Belka stawia sprawę jasno: „Wolałbym, aby ludzie, którzy mają oszczędności, mieli realne alternatywy”. Jako przykład podał obligacje antyinflacyjne. Tylko czy samo istnienie sensownego instrumentu byłoby w stanie zmienić mentalność Polaków, którzy są w pewnym sensie zafiksowani na punkcie inwestowania w mieszkania? W tej kwestii byłbym pesymistą. Dlatego skuteczne utrudnienie spekulantom traktowanie mieszkań niczym bitcoinów wciąż stanowi drogę do uzdrowienia sytuacji na rynku nieruchomości.