Ostatnio na polityce historycznej w polskim wydaniu traci zarówno widzenie naszej historii za granicą, jak i nasze zwykłe polityczne interesy. Ale przecież polityka historyczna nie musi tak wyglądać. Wystarczy popatrzeć na Niemców. Tak, na Niemców. Owszem, to ironia losu, ale chyba nikt nie prowadzi polityki historycznej lepiej niż oni. I możemy się od nich wiele nauczyć.
Polityka historyczna ma znaczenie
Ustawa o IPN miała walczyć ze sformułowaniem „polskie obozy śmierci”. Póki co raczej okazała się dyplomatyczną katastrofą, która pogłębia na przykład nasze nieporozumienia z Żydami, choć przecież nie tylko. W efekcie ta część społeczeństwa, która nigdy nie zagłosuje na PiS uznała, że w ogóle pojęcie polityka historyczna to absurd. Bo przecież każdy wie, że nie było czegoś takiego, jak „polskie obozy” i że to nie my odpowiadamy za Holokaust. Osobiście uważam, że takie podejście to gigantyczny błąd. Polityka historyczna nam jest potrzeba, i to bardzo. Czemu tak uważam?
Żaden Niemiec, z którym rozmawiałem, nie wiedział na przykład o tym, że było coś takiego jak Powstanie Warszawskie. A jak kiedyś powiedziałem koleżance z Włoch, że mój dziadek uciekł z Majdanka, to stwierdziła, że w takim razie muszę być Żydem, bo przecież Polacy nie trafiali do obozów. Przykłady można by mnożyć. Ale prawda jest taka, że za granicą mało kto wie, że jedyne co Polacy mieli wspólnego z obozami to to, że byli ich więźniami. Wcale nie jestem pewien, czy większość odwiedzających Auschwitz zdaje sobie sprawę, że ten obóz nie ma nic wspólnego z Polską. Można się na to oburzać, ale przecież dla wielu Polaków wszyscy mieszkańcy Syrii to po prostu islamiści, a może nawet islamscy terroryści. Każdy przecież lubi uproszczenia, a w ten sposób znacznie łatwiej zrozumieć świat.
A z tym oczywiście trzeba walczyć. Tylko jak?
To nie Niemcy, to naziści
Gdy niedawno wyszło na jaw, że Volkswagen testował swoje silniki na małpach, polski internet zaczął podbijać całkiem zabawny mem. „To nie Niemcy testowali, to robili volskwageniści” – brzmiał dowcip. Dla wielu jednak wcale nie jest zabawne, bo generalnie Polaków irytuje to, że winę za II wojnę zrzuca się na „nazistów”, zdejmując ją nieco z Niemców. Irytować to może, może też oburzać. Ale trzeba przyznać Niemcom, że to się przyjęło. Może nie w Polsce, ale niemal na całym świecie mówiąc o II wojnie, używa się sformułowania „naziści”, a nie Niemcy – zarówno w naukowych opracowaniach, jak i hollywoodzkich filmach. I co tu dużo mówić – to dowód na dyplomatyczny geniusz naszych zachodnich sąsiadów. Sprawcy największej tragedii w dziejach ludzkości zdołali pod względem semantycznym jakoś z niej wybrnąć. Moim zdaniem powinniśmy wyciągnąć z tego kilka lekcji, żeby przekonać świat do… cóż, prawdy historycznej. Oto kilka z takich lekcji.
1. PR powinien się opierać na prawdzie
Dlaczego udało się zrzucić odpowiedzialność z Niemców na „nazistów”? Moim zdaniem głównie z tego względu, że zaproponowali atrakcyjną (dla siebie) interpretację, która jednak nie była kłamstwem. Nigdy przecież Niemcy nie próbowali wmówić światu, że Hitler nie istniał. Nie próbowali udawać też, że nie został wybrany w demokratycznych wyborach. Ale jednocześnie delikatnie sugerowali, że to wariaci przejęli władzę i nie do końca można winić za to cały naroód. Świat to kupił. Warto, aby ten case przestudiowali polscy politycy, którzy z jednej strony chcieliby zakazać używania terminu „polskie obozy”, ale z drugiej – negują Jedwabne czy pogromy.
2. Soft power zawsze wygrywa
Czy ktoś słyszał o niemieckiej ustawie, która zakazywałaby przypisywania Niemcom nazistowskich zbrodni? Nie trzeba być politycznym analitykiem, by przewidzieć, że odniosłaby dokładnie odwrotny skutek od zamierzonego. Zamiast tego Niemcy stawiali na soft power. Budowali pomniki poległym Żydom, wypłacali odszkodowania polskim robotnikom przymusowym, i tak dalej. Jasne – pewnie było i jest tego za mało. Ale trzeba przyznać, że nie unikali tematu. Ale tak naprawdę to nie wiemy do końca, jak Niemcom udało się przypisać zbrodnie „nazistom”. I tu dochodzimy do kolejnego arcyważnego punktu.
3. Dyplomacja jest cicha
Niby oczywista oczywistość, ale patrząc, jak rząd rozgrywa obecny kryzys związany z ustawą o IPN, warto to przypomnieć. Nic się nie osiągnie w światowej dyplomacji, zachowując się niczym słoń w składzie porcelany. Polityka historyczna powinna się więc raczej opierać na sympozjach historycznych, wydawaniu książek, finansowaniu filmów czy na przedstawianiu naszej wersji historii dyplomatom i dziennikarzom. Nie można na tym zdobyć szybkich politycznych punktów, ale tak się właśnie powinno prowadzić politykę historyczną. Sukces jednak szybko nie przyjdzie.
4. Na efekty czeka się latami
No właśnie, używanie soft power nigdy nie da natychmiastowego sukcesu. Wiedzą o tym doskonale Niemcy. Oni na zastąpienie Niemców „nazistami” w globalnym dyskursie pracowali przez dekady. Nie da się zmienić świadomości świata w kilka miesięcy. Polscy politycy, którzy próbowali pójść na skróty i załatwić wszystko jedną ustawą, powinni zawsze o tym pamiętać.
5. Warto być… sympatycznym
Angela Merkel potrafi być bardzo twardo grającym politykiem, co pokazał chociażby grecki kryzys sprzed kilku lat. Ale też robi wiele, by przekonać świat, że Niemcy to tak naprawdę bardzo sympatyczny kraj. Przyjmuje uchodźców, dba o ekologię i o biedne kraje oraz stara się nie zachowywać zbyt arogancko. No i jest bardzo uważna, jeśli chodzi sprawy II wojny. Nie da się znaleźć choćby jednej jej kontrowersyjnej wypowiedzi na ten temat. Takiej wrażliwości bardzo zabrakło polskim politykom przy okazji ustawy o IPN. Zabrakło też w tym kryzysie po prostu pokazania naszej przyjemnej twarzy.