Ciągłe kontrole, nieprzyjaźnie nastawieni urzędnicy, biurokratyczne bariery rzucane pod nogi niczym kłody czy wysokie kary pieniężne. Tym razem to nie jest opisanie prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce. Jak się okazuje, polskie firmy we Francji mają tam równie niewesoło, co i nas. Przyznają to sami Francuzi.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości niechętnie, a niektórzy powiedzieliby, że krytycznie, spogląda na Unię Europejską. W oczywisty sposób obrywa się Niemcom i jej kanclerz, o których mówi się, że rządzą całą wspólnotą. Zaraz za nimi stoi Francja, kraj, który aspiruje do zwiększenia swoich wpływów w Unii Europejskiej, zwłaszcza odkąd prezydentem został Emmanuel Macron. Z tego powodu od kilku lat obserwujemy wzrastający poziom wzajemnej niechęci i mniej lub bardziej dyplomatyczne prztyczki, które jednak nabierają na sile. Jak się okazuje, francuskie władze nie poprzestają na dyplomatycznej krytyce Polski, a wręcz szykanują polskie firmy, które działają we Francji.
Polskie firmy we Francji są dyskryminowane
W wywiadzie, jakiego udzieliła szefowa Polskiej Izby Handlowo-Przemysłowej we Francji znajdziemy wiele przykładów tej dyskryminacji. Francja słynie ze swojej biurokracji i gąszczu przepisów tak absurdalnych, że zupełnie niezrozumiałych nawet dla rodowitych Francuzów. Przedsiębiorcy często o zmianie prawa dowiadują się w momencie, gdy urząd nakłada na nich karę. Reformy nowego prezydenta mają to zmienić, chociaż napotyka on opór roszczeniowo nastawionych pracowników. Władze wykorzystują to, wywierając naciski na firmy, między innymi z branży budowlanej, aby nie zlecać usług polskim firmom ani nie kupować od nich żadnych towarów. Za złamanie tego nieoficjalnego zakazu grożą utraty dotacji rządowych lub częstsze kontrole. Równie absurdalne jest dyskwalifikowanie z przeróżnych przetargów firm, które nie mają odpowiednich francuskich certyfikatów. Zgodnie z prawem, ich polskie lub europejskie odpowiedniki powinny być honorowane przez tamtejsze władze.
W stołecznej aglomeracji Ile-de-France obowiązuje od niedawna klauzula Moliera. To nic innego, jak obowiązek zatrudniania przez firmy budowlane pracowników, którzy mówią po francusku. Oficjalnie ma to zwiększyć bezpieczeństwo na placach budowy, aby pracownicy rozumieli wydawane im polecenia oraz wiedzieli, jakie niebezpieczeństwo im grozi.
Nic nie wskazuje na to, aby polsko-francuskie animozje w najbliższym czasie miały się ku końcowi. W tym kontekście korekta polskiego hymnu nabiera zupełnie nowego znaczenia.