Polskie obligacje są rentowne jak nigdy. To wcale nie jest dobra wiadomość. W tym przypadku rentowność to nic innego jak stopa zwrotu, która zbliża się powoli do poziomu 9 proc. Oznacza to drastyczny wzrost kosztu obsługi zadłużenia naszego państwa. Mamy więc kolejny zwiastun fiskalnej katastrofy.
Polskie obligacje są coraz bardziej rentowne, a więc tracą na wartości
Rentowność polskich obligacji bije historyczne rekordy. W tym momencie zbliża się do poziomu 9 proc. w przypadku obligacji 10-letnich. Jeżeli komuś słowo „rentowność” kojarzy się pozytywnie, to spieszę z wyjaśnieniem: w przypadku obligacji jest akurat dokładnie na odwrót. To nic innego jak stopa zwrotu obiecana przez państwo inwestorom za to, że zdecydują się pożyczyć mu pieniądze.
Polskie obligacje są obecnie w stanie permanentnej wyprzedaży. Rządzący muszą oferować coraz wyższe oprocentowanie dlatego, że inwestorzy wcale nie garną się do ich kupowania. Kontrastuje to z sytuacją sprzed kilku miesięcy, gdy mieliśmy do czynienia z prawdziwą hossą. Wówczas też mieliśmy do czynienia z całą serią kryzysów, która trapi nas teraz. Tyle tylko, że rynki finansowe spodziewały się, że sytuacja gospodarcza w Polsce zmierza do jakiejś stabilizacji. Zapewniano ich o dobrej kondycji polskich finansów publicznych, o tym, że tuż za rogiem czeka szczyt inflacyjny i koniec cyklu podwyżek stóp procentowych.
Teraz jest dokładnie na odwrót. Już teraz wiemy, że przyszłoroczny budżet państwa najprawdopodobniej nie będzie wart papieru, na którym zostanie spisany. Rząd Mateusza Morawieckiego do mistrzostwa doprowadził wyprowadzanie wydatków poza budżet i poza parlamentarną kontrolę. Warto w tym momencie przypomnieć, że dane Forum Obywatelskiego Rozwoju sugerują, że rzeczywisty przyszłoroczny deficyt wyniesie 206 mld zł. Ten deklarowany to raptem 65 mld.
Gdzie by nie spojrzeć, to znajdzie się jakiś kolejny sygnał zbliżającej się finansowej katastfory
To wcale nie koniec złych wieści. Inflacja we wrześniu wyniosła 17,2 proc. Skala jej wzrostu zaskoczyła większość analityków. Jakby tego było mało, wysoka jest także inflacja bazowa wynosząca ok. 10,8 proc. Kryzysowi inflacyjnemu towarzyszy załamanie kursu złotówki względem pozostałych głównych walut oraz systematycznie spadające indeksy giełdowe. Sytuacji nie poprawia medialna wojenka wewnątrz Rady Polityki Pieniężnej, która skutecznie podkopuje resztki autorytetu tej instytucji. Do tego dochodzi ryzyko odcięcia Polski od wypłat unijnych funduszy z powodu łamania przez nasz rząd zasady praworządności zapisanej w art. 2 i 7 Konstytucji RP.
Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć o niekorzystnych czynnikach zewnętrznych. Złe wieści płyną z Niemiec. Nasza gospodarka w dużej mierze jest powiązana z tą niemiecką. Kraj ten cały czas jest naszym głównym partnerem handlowym. W międzyczasie na całym świecie rentowność obligacji rośnie, w miarę jak gospodarki borykają się z pocovidowym kryzysem inflacyjnym potęgowanym skutkami rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Problem w tym, że rentowność polskich obligacji rośnie zauważalnie szybciej, niż w przypadku głównych światowych gospodarek. Agencja Bloomberga podaje wręcz, że polskie obligacje tracą wartość najszybciej na świecie.
Co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego? Samo w sobie zapewne niewiele. Rekordowo wysoka rentowność polskich obligacji to bardziej kolejny sygnał świadczący o skali problemu, z którym boryka się nasza gospodarka. Rynki finansowe spodziewają się, że inflacja w Polsce będzie dalej rosnąć, Rada Polityki Pieniężnej w końcu zdecyduje się na kolejną podwyżkę stóp procentowych, a kraj dalej będzie męczyć się z kryzysem.
Rynki finansowe nie są na tyle naiwne, by uwierzyć w rządowe zaklinanie rzeczywistości
Próby zaklinania rzeczywistości przez rządzących mogą być całkiem skuteczne względem elektoratu. Obywatelom można wmówić, że to wszystko wina Putina, złych Niemiec i przebrzydłej Brukseli. Wyborcy nie zauważą tych wszystkich pozabudżetowych wydatków państwa. Światowa finansjera nie jest jednak na tyle naiwna, by naszemu rządowi w czymkolwiek uwierzyć i pożyczyć mu swoje pieniądze.
By sprzedać polskie obligacje, rządzący będą musieli oferować jeszcze wyższe oprocentowanie. To zaś oznacza drastyczny wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Tym samym dopięcie budżetu państwa stanie się jeszcze trudniejsze. Możliwości są dwie: albo czekają nas realne oszczędności, albo zapożyczanie się na potęgę połączone z różnymi desperackimi krokami w rodzaju obcięcia wydatków na ochronę zdrowia. Łatwo się domyślić, które rozwiązanie wybierze polski rząd. W końcu przyszły rok jest rokiem wyborczym.
Skutkiem bezmyślnej polityki finansowej państwa może być scenariusz grecki, turecki lub wenezuelski. To już przeciętny Kowalski jak najbardziej odczuje. Wyobraźmy sobie, że za jakiś rok dzisiejszy kryzys inflacyjny staje się dziesięciokrotnie bardziej dolegliwy niż dzisiaj. O stagflacji możemy zapomnieć, już teraz mamy recesję. Następnym krokiem jest katastrofa. Polskie obligacje to kolejny dowód, że właśnie w tym kierunku zmierzamy.