Stało się. Uzasadnienie wyroku w sprawie aborcji embriopatologicznej ujrzał światło dzienne. To tylko kwestia czasu zanim Kaja Godek, czy ktoś podobny, postanowi pozbyć się kolejnej przesłanki dopuszczalności przerywania ciąży. Polskie prawo konstytucyjne ułatwia jej sprawę. Zawodowi interpretatorzy z wydziałów prawa już dawno a priori przyjęli stanowisko Kościoła Katolickiego za słuszne.
Uzasadnienie wyroku w sprawie aborcji nie jest może zaskoczeniem, ale wciąż pozostaje rozczarowaniem
Powiedzieć, że uzasadnienie wyroku w sprawie aborcji embriopatologicznej jest kontrowersyjne to jakby nie powiedzieć nic. Sto pięćdziesiąt stron, które można by w sumie określić mianem „bełkotu”, gdyby nie było tak naprawdę czymś zupełnie innym – wyznaniem wiary. Argumenty zawarte w uzasadnieniu sprowadzają się tak naprawdę do przyjęcia w całości wszystkich argumentów Kościoła Katolickiego i przyssanej do niego psychoprawicy.
Oczywiście, nawet tej jednej prostej sprawy Trybunał Julii Przyłębskiej, pardon: Jarosława Kaczyńskiego, nie potrafił zrobić dobrze. Z dwóch zdań odrębnych złożonych do wyroku nagle zrobiło się pięć. Sędziowie protestują przeciwko formie wydania uzasadnienia. Ot, pojawiła się nie wiadomo skąd gotowa wersja, którą sędziowie Trybunału mieli po prostu podpisać. Nawet dla niektórych nominatów partii rządzącej było to zbyt wiele.
Już pomińmy rolę Krystyny Pawłowicz – niby sędzi Trybunału Konstytucyjnego, ale sądząc po jej aktywności w mediach społecznościowych: w rzeczywistości cały czas polityka. Jeszcze jako poseł poprzedniej kadencji Sejmu podpisała się pod wnioskiem tożsamym wobec rozpatrywanego przez Trybunał. Teraz znalazła się w składzie orzekającym niejako własną sprawę. Najwyraźniej dopilnowanie tak oczywistych kwestii przekracza zdolności organizacyjne prezes Przyłębskiej.
Być może po prostu nikt nie kłopotał się ze złożeniem wniosku o wyłączenie sędzi Pawłowicz? Bo przecież po co? Wyrok był znany jeszcze zanim zapadł. Nie chodzi tu bynajmniej o skład Trybunału i wszelkie możliwe polityczno-ideologiczne powiązania poszczególnych sędziów. Prawdziwym problemem jest polskie prawo konstytucyjne – a raczej kierunek, w którym przed laty poszło.
Polskie prawo konstytucyjne opiera się dzisiaj o nadinterpretowanie przepisów Konstytucji w oparciu o prywatne poglądy interpretatorów
Przedstawiciele rządu słusznie przypominają, że wyrok w sprawie aborcji embriopatologicznej był zbieżny z wcześniejszym orzeczeniem uchylającym jedną z przesłanek dopuszczających przerwanie ciąży. Mowa o dopuszczalności aborcji z powodu trudnej sytuacji materialnej, wyeliminowanej z polskiego systemu prawnego w 1997 r. Argumenty były wówczas właściwie bardzo podobne. Przerwanie ciąży w takiej sytuacji „narusza konstytucyjne gwarancje ochrony życia ludzkiego w każdej fazie jego rozwoju.”
Tyle tylko, że w treści Konstytucji nie znajdziemy ani słowa o „życiu poczętym”, „dzieciach nienarodzonych”, „płodach” czy „nasciturusach”. Nic, nawet najmniejszej wzmianki. Nawet przywoływany niekiedy przykład nasciturusa – instytucji cywilnoprawnej – wyraźnie świadczy o tym, że płód nabywa prawa do spadku dopiero wówczas, gdy urodzi się żywy. Prawo karne nie traktuje płodu jak pełnoprawnego człowieka. Inaczej za aborcję traktowalibyśmy dosłownie jak przestępstwo zabójstwa.
Polskie prawo konstytucyjne, niestety, zbudowane jest w dużej mierze na interpretowaniu jej przepisów przez uczonych prawników. Oficjalną wykładnię tworzą rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego, jednak te konstruowane są w oparciu o coś. Sędziowie nie są w końcu skłonni do ignorowania prawniczego konsensusu, który często współtworzyli.
W przypadku aborcji ten konsensus ukształtowały prywatne przekonania konserwatywnych prawników będących prywatnie wiernymi Kościoła Katolickiego. Nie powinno więc dziwić, że osoby wierzące przyjęły z góry katolicki punkt widzenia na kwestię wyznaczenia początku życia ludzkiego. I to pomimo tego, że intencją ustrojodawcy wyrażoną w preambule było uwzględnienie także perspektywy osób niepodzielających tej wiary, na równych prawach względem wierzących.
Warto przy tym zauważyć, że polska Konstytucja to nie jakaś ustawa o podatku od towarów i usług. Jej przepisy napisane są prostym językiem, zrozumiałym chyba dla każdego. Czy polskie prawo konstytucyjne potrzebuje więc trzydziestu lat dorobku zawodowych interpretatorów? Odpowiedź może być tylko jedna: nie.
Wykładnia rozszerzająca przepisów Konstytucji powinna być czymś absolutnie niedopuszczalnym
Żeby posłużyć się analogią do historii Kościoła: polskie prawo konstytucyjne znajduje się obecnie w stanie kryzysu, porównywalnego do schizmy zachodniej. Status Trybunału Konstytucyjnego jest kwestionowany. Tak jak w średniowieczu mieliśmy papieży i antypapieży, tak my mamy sędziów-dublerów. Mamy również odpowiednik symonii. Kupczenie kościelnymi godnościami łatwo porównać do mianowania sędziami Trybunału Konstytucyjnego zasłużonych partyjnych działaczy.
Wreszcie: prawnicze interpretacje przepisów Konstytucji łatwo porównać do kościelnej Tradycji. Historia Kościoła daje wiele przykładów, jak łatwo jest wyciągnąć bardzo daleko idące wnioski dla własnych doraźnych potrzeb z treści Pisma Świętego. Dokładnie tak samo wygląda polskie prawo konstytucyjne.
Interpretatorzy dążą do uznania płodu za pełnoprawną istotę ludzką – bo „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia.” Małżeństwa jednopłciowe są zabronione bo „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej„. „Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych„? A to się akurat nie liczy.
Bardzo łatwo dostrzec tu pewien schemat postepowania interpretatorów. Konstytucyjne normy programowe padają ofiarą wykładni rozszerzającej. Nie byłoby to wielkim problemem, gdyby rzeczywiście służyło to wyłącznie poszerzenia praw należnych obywatelom naszego kraju. Problem w tym, że za każdym razem dochodzi do kolizji pomiędzy prawami różnych grup osób. Prawa płodu i prawa matki. Prawa małżeństwa i prawa osób nieheteroseksualnych. Interesy budżetu państwa i prawo obywateli do ochrony zdrowia.
Polskie prawo konstytucyjne może dziś uratować swoista reformacja – odrzucenie dorobku interpretacyjnego minionych dekad
Kontynuując religijne analogie warto zauważyć, że jednym z najważniejszych postulatów reformacyjnych było odrzucenie naleciałości Tradycji. Sprowadza się to do zasady Sola Scriptura, „jedynie Pismem”. Być może właśnie takiej reformacji potrzebuje teraz polskie prawo konstytucyjne. Jedynie odrzucenie dotychczasowego dorobku interpretacji Konstytucji, całego tego dopowiadania sobie przez uczonych prawników, może pozwolić naszemu społeczeństwu wyjść ze stanu wiecznego ideologicznego klinczu.
By uzmysłowić sobie jak bardzo sytuacja jest poważna, warto raz jeszcze przyjrzeć się kwestii aborcji. W świetle obowiązującej interpretacji, zakaz aborcji w przypadku gwałtu jest nieuchronny. Można i należy tutaj zastosować dokładnie te same argumenty, co w przypadku aborcji embriopatologicznej czy tej z przyczyn materialnych.
Z tą różnicą, że sprawa jest jeszcze bardziej jaskrawa. Skoro można zmuszać kobiety do heroizmu wówczas, gdy dziecko urodzi się martwe, to tym bardziej „ochrona życia” zobowiązuje wtedy, gdy mamy spore prawdopodobieństwo że będzie i żywe i zdrowe. To tylko kwestia czasu zanim Trybunał Konstytucyjny zajmie się i tą sprawą. Zarówno Kaja Godek i reszta środowisk pro-life, jak i Kościół Katolicki opowiadają się za całkowitym zakazem aborcji. Bez odrzucenia prawniczego konsensusu czekać nas może tylko taki właśnie rezultat.
Nie sposób przy tym nie zauważyć, że przez ostatnie 20 lat świat, w którym żyjemy zmienił się nie do poznania. Zmieniła się Polska, Polacy. Choć w przypadku aborcji zwolennicy jej zakazu zawsze stanowili jedynie głośną mniejszość skutecznie narzucającą swoją wolę większości. W tej sytuacji prawnicze autorytety minionych dekad tak naprawdę nie mają nam dziś już nic ciekawego do powiedzenia.
Prawniczy paradygmat z lat dziewięćdziesiątych nijak nie przystaje w żaden sposób do wrażliwości dzisiejszego polskiego społeczeństwa
Alternatywą dla odrzucenia reinterpretacji przepisów Konstytucji przez prawników jest oczywiście zmiana ustawy zasadniczej. To zapewne konieczność w dłuższej perspektywie. Rządy PiS pokazały jak bardzo obowiązująca Konstytucja jest dziurawa i nieodporna na grupę mającą dostatecznie dużo tupetu i determinacji, oraz większość parlamentarną.
Tyle tylko, że taka możliwość jest nie tylko mało realna, ale też niebezpieczna. Zabetonowanie stanu prawnego precyzyjnymi przepisami może dać nam skutek odwrotny do zamierzonego. W końcu wpływ społeczeństwa na to, co politycy wpiszą sobie do Konstytucji jest mocno ograniczony, delikatnie rzecz ujmując.
Nawet zakładając przeprowadzenie referendum konstytucyjnego moglibyśmy się zdrowo rozczarować. W końcu kasta polityczna jest dużo bardziej rozideologizowana niż całość polskiego społeczeństwa. O inicjatywach w rodzaju prezydenckiej ustawy o aborcji nie warto właściwie się rozpisywać. Chyba nikt nie wierzy, że tego typu półśrodki coś w ogóle rozwiążą?
Dzisiaj nie należy wieszać psów wyłącznie na politykach Zjednoczonej Prawicy i sędziach dzisiejszego Trybunału Konstytucyjnego. Oni są jedynie skutkiem a nie przyczyną dzisiejszego kryzysu. Prawdziwe źródło problemu tkwi w bezrefleksyjnym forsowaniu katolickiego światopoglądu w paradygmacie prawniczym od lat dziewięćdziesiątych. Ten proceder wynikał nie z woli narodu, do którego rzekomo w Polsce należy władza zwierzchnia, lecz z prywatnych poglądów poszczególnych prawników.
Teraz nie mamy innego wyjścia jak zburzyć ten paradygmat.