Powódź, która nawiedziła Polskę w 1997 r., była prawdziwym kataklizmem, który na długie lata zmieniła oblicze Polski. Nie była jedyną katastrofalną powodzią ostatnich dekad. Czy jednak w dzisiejszych czasach klęska żywiołowa o porównywalnych rozmiarach jest w ogóle możliwa? To zależy. W końcu powódź tysiąclecia wywołały dość szczególne okoliczności.
Powódź tysiąclecia wywołał splot okoliczności o wiele gorszy, niż tegoroczny niż „Boris”
Południowa Polska martwi się niżem genueńskim „Boris”. IMGW wydał ostrzeżenia przed intensywnymi opadami deszczu trzeciego stopnia, które obowiązują już w czterech województwach. Mowa o województwie śląskim, dolnośląskim, opolskim i małopolskim. Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko kolejna ogromna ulewa na południu Polski. Popada i przestanie. Problem w tym, że mamy do czynienia z dość charakterystycznym układem powietrza, który już wcześniej nawiedzał nasz kraj. Skutkiem takiej fali opadów była niesławna powódź tysiąclecia z 1997 r.
Właściwie mieliśmy wówczas do czynienia z dwiema falami. Najpierw nad północnymi Włochami utworzył się niż wywołany napływem chłodnego powietrza z Europy Zachodniej. Przesuwał się na północny wschód, co spowodowało przepchnięcie mas gorącego powietrza znad Morza Czarnego i Śródziemnego na północ. Tam zetknął się z chłodnym powietrzem z Bałtyku, co z kolei spowodowało obfite opady.
Przez kilka dni od 4 do 8 lipca w niektórych miejscach spadło nawet 500 mm wody na m². To suma kilkumiesięcznych opadów na południu Polski. Siłą rzeczy spowodowało to błyskawiczne i gwałtowne wezbranie wody w górskich rzekach, strumieniach i potokach. Dość szybko zapełniły się zbiorniki retencyjne nieprzygotowane na aż tak obfite opady, pomimo kontrolowanych zrzutów wody uskutecznianych na tym etapie. Sytuację dodatkowo pogarszało zagrożenie z Czech. Tam wzbierały dopływy Odry. Na naszą stronę spływała także woda zrzucana z tamtejszych zbiorników.
Już między 6 a 7 lipca sytuacja była zła. Pamiętajmy, że deszcz ani myślał odpuścić. Do walki z żywiołem rzucano wszystkie dostępne środki. Każdego kolejnego dnia powódź przybierała tylko na sile. Kolejni mieszkańcy południowych województw musieli mierzyć się z jej skutkami. Zalewane były domy, pola, położone nad rzekami miejscowości, mniej lub bardziej krytyczna infrastruktura.
Najbardziej chyba wbijającymi się w pamięć obrazami, jakie przyniosła powódź tysiąclecia, pochodziły z zalanych dużych miast położonych nad Odrą. 10 lipca pod wodą znalazło się lewobrzeżne Opole. 12 lipca zalała dużą część Wrocławia. Następnego dnia zalanych było 65 proc. miasta, w tym także jego centrum. Na Wiśle żywioł był tym razem mniej niszczycielski. Straty ograniczyły się praktycznie do rejonów podgórskich i okolic Krakowa.
Z tak niszczycielskim kataklizmem III Rzeczpospolita nie spotkała się ani wcześniej, ani później
Stopniowa poprawa nastąpiła dopiero w okolicach 14-15 lipca. Problem w tym, że już kilka dni później nastąpiła druga fala opadów wywołana przez kolejny niż z centrum gdzieś nad północnymi Włochami. Między 18 a 22 lipca nastąpiło coś, co statystycznie zdarza się raz na tysiąc lat. Po raz kolejny mieliśmy do czynienia z podtopieniami. Fala powodziowa znowu przeszła przez Odrę, bijąc znowu historyczne rekordy wezbrań. Powódź objęła także ówczesne województwa znajdujące się w dorzeczu Wisły, choć ponownie w zauważalnie mniejszym stopniu.
Bilans powodzi tysiąclecia to przede wszystkim 56 ofiar śmiertelnych. Zniszczeniu albo uszkodzeniu uległo aż 680 000 mieszkań. 7000 osób straciło dach nad głową, dalszych 40 000 straciło dorobek swojego życia. Powódź zniszczyła 843 szkoły, z czego 100 doszczętnie. Zerwała 45mostów, mniej lub bardziej uszkodziła ich 4000. Uszkodzeniu uległo 14 400 km dróg i 2000 km torów kolejowych. Pod wodą znalazło się 665 835 ha ziemi, co przekłada się na 2 proc. powierzchni Polski. Straty szacowane były na ok. 12 mld ówczesnych złotych.
Co zawiodło? Na dobrą sprawę przywykliśmy już do niekompetencji polityków, z których w czasie dowolnego kryzysu jest więcej szkody niż pożytku. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych sytuacja wyglądała jednak nieco inaczej. Owszem, Polska nie była przygotowana na taką powódź. W gruncie rzeczy jednak kto byłby przygotowany na coś, co wydawało się praktycznie niemożliwe? Koordynację działań utrudniały problemy z łącznością. Brakowało również ciężkiego sprzętu, łodzi i pomp. Ewakuacja nie szła więc tak sprawnie, jakby hipotetycznie mogła.
Co zaskakujące: nasze państwo nie popełniło wtedy ogromnych błędów, do których jesteśmy dziś przyzwyczajeni
Dopiero powódź tysiąclecia uzmysłowiła decydentom, że infrastrukturę przeciwpowodziową w Polsce trzeba drastycznie rozbudować. Zwłaszcza w szczególnie zagrożonych miastach. Jako naród odkryliśmy również, że budowanie na terenach zalewowych to niekoniecznie najrozsądniejszy pomysł. Trzeba jednak przyznać, że niewiele to zmieniło w praktykach deweloperów. Nie pomogła w tym nawet kolejna katastrofalna powódź z 2010 r.
Biorąc jednak skalę katastrofy, nasz kraj poradził sobie z nią zaskakująco sprawnie i relatywnie szybko usuwał jej skutki. Mieliśmy także do czynienia z bezprecedensową wówczas skalą ogólnonarodowej solidarności. Pewien zgrzyt wywołała powszechnie wówczas krytykowana wypowiedź ówczesnego premiera Włodzimierza Cimoszewicza.
To jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna.
Nie da się jednak ukryć, że była ona prawdziwa. Po latach przyznają to zresztą sami powodzianie. Równocześnie nie sposób nie wspomnieć, że rząd jak najbardziej udzielił im wówczas pomocy, co zresztą zaraz potem zapowiadał Cimoszewicz. Infrastrukturę hydrotechniczną rzeczywiście w następnych latach intensywnie rozbudowywano. Można by wręcz postawić tezę, że państwo i społeczeństwo w walce z tym kryzysem naprawdę się spisały.
Właśnie dlatego teraz służby i urzędnicy wszystkich szczebli nie bagatelizują zagrożenia niżem „Boris”. Prawdopodobnie porównywalnej powodzi nie będzie. IMGW spodziewa się mimo wszystko skromniejszych opadów. Paradoksalnie sprzyja nam teraz stan wiecznej suszy. Obecnie grożą nam bardziej lokalne powodzie błyskawiczne wywołane zmianami klimatu oraz paskudnym zwyczajem betonowania czego popadnie przez włodarzy polskich miast. Do tego nasze państwo jest jednak o wiele lepiej przygotowane, niż było w 1997 r.