Prace domowe w podstawówkach mogą jednak wrócić, ale nie do stanu sprzed ostatniej reformy
Mógłbym napisać, że rezygnacja z obowiązkowych prac domowych w szkołach podstawowych podzieliła Polaków. Technicznie rzecz biorąc, jest to prawda. Przy czym nie jest to podział równy. Wrześniowy sondaż przeprowadzony przez Opinia24 dla RMF FM wskazuje, że za przywróceniem poprzednich rozwiązań opowiada się aż 66 proc. respondentów. Zwolennikami reformy wprowadzonej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej jest raptem 17 proc. badanych. Reszta ankietowanych nie ma zdania.
Tak niskie poparcie dla rezygnacji z prac domowych w podstawówkach jasno wskazuje, że zmiany się MEN nie udały. Teraz resort zadeklarował ustami wiceminister Katarzyny Lubnauer, że szykuje się jakaś forma rewizji przyjętych rozwiązań. Decyzja prawdopodobnie zapadnie jeszcze w październiku.
Na pewno nie chcemy powrotu prac domowych w takim zakresie, jak było to przed zmianą. Będziemy wypracowywać jakieś rozwiązanie, które nie będzie powrotem do tego, co było przed ograniczeniem – przypominam – oceniania, ponieważ pracę domową w dalszym ciągu można zadawać, tylko że ocena powinna mieć charakter odpowiedzi, co się zrobiło dobrze, co się zrobiło źle.
Pytanie jednak brzmi: co dokładnie zawiodło? Rozważania na ten temat należałoby zacząć od tego, jak właściwie funkcjonują ograniczenia w zadawaniu uczniom prac domowych.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
W klasach I-III nauczyciele w ogóle nie mogą ich zadawać. Wyjątek stanowią zadania służące usprawnieniu motoryki małej, a więc mające usprawnić umiejętności ruchów dłoni. Skojarzenie ze szlaczkami, rysowaniem i plasteliną są jak najbardziej uzasadnione.
W klasach IV-VIII mamy do czynienia z najbardziej kontrowersyjnym rozwiązaniem. Uczniom można zadać pracę domową, ale ci nie muszą jej wykonywać. Nie otrzymają oceny nawet wtedy, jeśli na to zdecydują.
MEN było w stanie trafnie zdiagnozować problem. Chodziło o dociążenie uczniów oraz ich rodziców nadmiarem prac domowych. Potwierdza to inna część wypowiedzi wiceminister Lubnauer:
Będziemy na podstawie tych analiz wypracowywać rozwiązania, jakąś być może formę powrotu, ale na pewno nie będzie powrotu do tego co było przed zmianą prac domowych. Nie będzie tak, że karmnik będą budować rodzice wieczorem, a nie dzieci w szkole.
Dlaczego w takim razie skupiamy się cały czas na ocenach, które same w sobie nie mają większego związku z problemem?
Problemem nigdy nie było ocenianie prac domowych, ale czas, jaki musieli na ich wykonanie poświęcić uczniowie
Nie da się ukryć, że problem dokładania uczniom zbędnych obowiązków w szkole ma już charakter systemowy. Programy nauczania są w dalszym ciągu przeładowane – w tym sensie, że nauczyciele nie zawsze są w stanie zrealizować wszystko w trakcie lekcji w rozsądnym tempie. Prace domowe pełniły do tej pory funkcję taśmy klejącej, która pozwalała prowizorycznie utrzymać dotychczasowy system w całości. To w domu uczniowie mieli powtarzać materiał przerobiony na lekcji oraz uzupełniać w ten sposób ewentualne braki. Nie było to rozwiązanie idealne, bo przecież w ostatniej dekadzie drastycznie wzrosło znaczenie korepetycji, które są obecnie uważane za coś niemalże obowiązkowego. Eliminacja obowiązkowych prac domowych podkopało jeden z fundamentów systemu.
Oczywiście coraz większy nacisk na samodzielną pracę po lekcjach zabierało uczniom czas, który mogliby poświęcić na cokolwiek innego – odpoczynek, swoje pasje, rozrywkę czy spotkania z rówieśnikami. Prawdę mówiąc, nie ma nic dziwnego w chęci ograniczenia prac domowych. Sam byłem niemalże entuzjastą pomysłu ich likwidacji, zanim poznałem szczegóły reformy przeprowadzonej przez MEN. Pamiętam w końcu czasy, gdy sam chodziłem do szkoły. Warto dodać, że było to jeszcze przed upowszechnieniem się szkół działających na dwie zmiany oraz konieczności wykupywania korepetycji. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że lata permanentnej reformy polskiej oświaty raczej nie przyniosło pożądanych rezultatów.
W przypadku zadawania uczniom prac domowych nie jest inaczej. Niestety ministerstwo nie rozumiało i prawdopodobnie dalej nie rozumie, że ocenianie prac nigdy nie było istotną częścią problemu. Tym pozostaje czas wolny, jaki szkoła dodatkowo zabiera swoim uczniom na ich wykonanie. Niektóre zadania są nie tylko pożyteczne, ale wręcz niezbędne w procesie nauczania. Po prostu część nauczycieli zadawała ich stanowczo za dużo. Inne służyłyby może czemuś, gdyby rzeczywiście wykonywali je uczniowie. Przykładem może być wykonanie karmika, które w warunkach domowych praktycznie zawsze spada na rodziców. Takie drobne prace techniczne należałoby wykonywać na lekcji. Do tego polska szkoła nie zawsze zabiera się za nie w taki sposób, by uczniowie wynieśli z nich cokolwiek przydatnego.
Niemożność uzyskania korzystnej oceny za wykonanie pracy domowej to kolejny czysty absurd. Konkretna zachęta do wykonania zadania to konieczność, by uczniom się chciało poświęcić na nie swój czas. Na uwagę zasługuje również zignorowanie przez MEN szkół średnich, w których dokładnie ten sam problem przecież też występuje.
Jak więc należałoby rozwiązać problem prac domowych w polskiej szkole? Zamiast wprowadzać sztywne zakazy, wystarczyłoby limitowanie ilości zadań zlecanych uczniom. Na przykład niech każdy nauczyciel może zlecać jedynie tyle pracy domowej, by nawet kiepski uczeń mógł ją wykonać w kwadrans. Po przemnożeniu tego przez liczbę nauczycieli i tak wychodzi nam godzina-dwie.