Sam pomysł resortu infrastruktury byłby może godny pochwały, gdyby nie jego kluczowe założenia
W celu poprawy bezpieczeństwa i wyeliminowania wypadków śmiertelnych na drogach do 2050 roku unijna dyrektywa nakazuje państwom członkowskim umożliwienie młodym kierowcom nabywanie uprawnień pod okiem tych bardziej doświadczonych. Ministerstwo Infrastruktury w odpowiedzi przygotowuje zmianę przepisów. Nie chodzi jednak o usankcjonowanie nauki podstaw jazdy samochodem pod okiem rodziców. Chodzi o prawo jazdy dla 17-latków. Takie pełnoprawne? Ależ skąd. W tym właśnie tkwi problem. Propozycja resortu infrastruktury brzmi dość mało atrakcyjnie.
Założenie jest takie, że za zgodą rodziców 17-latek mógłby przystąpić do egzaminu na prawo jazdy ze wszystkimi tego konsekwencjami. Brzmi nieźle? Problem polega na tym, że uzyskane w ten sposób uprawnienia do kierowania samochodem byłyby jeszcze bardziej ograniczone, niż w przypadku młodych kierowców w wieku od 18 do 25 lat.
Bezwzględny wymóg zachowania absolutnej trzeźwości brzmi akurat całkiem sensownie. Komu w końcu przeszkadzałoby to, że młody kierowca mógłby mieć w wydychanym powietrzu 0,0 promila alkoholu? Realne ograniczenia są jednak dwa. Przede wszystkim prawo jazdy dla 17-latków nie pozwalałoby na samodzielne prowadzenie samochodu. Takiemu kierowcy zawsze musiałby towarzyszyć ktoś pełnoletni. Co opiekun miałby zrobić w razie, gdyby nasz młody kierowca popełnił jakiś poważny błąd? Trudno powiedzieć. Typowy samochód nie jest w końcu wyposażony jak pojazdy do nauki jazdy.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Drugie ograniczenie jest wręcz jeszcze bardziej osobliwe. Resort infrastruktury wymyślił sobie bowiem ograniczenie maksymalnej mocy pojazdu. Prawo jazdy dla 17-latków uprawniałoby się do poruszania autami o mocy do 70 kW, co przekłada się na ok. 95 koni mechanicznych. W praktyce mowa przede wszystkim o mniejszych miejskich miastach.
Ograniczone poza granicę zdrowego rozsądku prawo jazdy dla 17-latków to symptom szerszego problemu
Prawo jazdy dla 17-latków nie wydaje się mieć szerokiego zastosowania praktycznego. Ot, posiadanie tego dokumentu pozwoliłoby w najlepszym wypadku podwozić pełnoletnich krewnych do sklepu. W najgorszym: byłoby to raczej odwożenie do domu uczestników zakrapianych imprez. Nikt w końcu nie powiedział jeszcze, że pełnoletni opiekun posiadający prawo jazdy musi być trzeźwy. Brak takiego zastrzeżenia byłby poważnym przeoczeniem. Najlepszym rozwiązaniem dla młodego człowieka byłoby poczekać rok: albo ze zdaniem egzaminu, albo z faktycznym korzystaniem z uprawnień.
Warto także zauważyć, że to nie pierwsze podejście ustawodawcy do skomplikowania życia młodym kierowcom. Najważniejszym jest art. 91 ustawy o kierujących pojazdami, który wprowadza dla nich okres próbny. Ściślej mówiąc, osoby, które po raz pierwszy zdobywają prawo jazdy w wieku 18 do 25 roku życia, przez 2 lata miałyby podlegać specjalnym regułom.
Przez pierwsze 8 miesięcy oznaczałyby auto zielonym listkiem. Między 4 a 8 miesiącem musiałyby przejść dodatkowy koszt doszkalający. Do tego dochodzi dodatkowe ograniczenie prędkości oraz zakaz prowadzenia działalności zarobkowej związanej z kierowaniem samochodem.
Na szczęście nie ma się co wspomnianym przepisem przejmować. Niby obowiązuje, ale jego stosowanie jest zawieszone. Teoretycznie chodzi o wdrożenie rozwiązań technicznych umożliwiających przekazywanie właściwych danych. W praktyce można jednak się zastanawiać, czy władze nie dostrzegły, że przesadziły. W każdym razie przepis na razie jest martwy i bardzo dobrze.
Utrudnianie młodym kierowcom zdobycia prawa jazdy i poddawanie ich coraz to bardziej wymyślnym "okresom próbnym" nie zwiększa bezpieczeństwo na drogach. Czym innym byłoby rozprawienie się z "jeżdżącymi szybko, ale bezpiecznie" piratami drogowymi. Chodzi o wymuszenie na organach ścigania poważnego traktowania tzw. zabójstw drogowych, popełnianych z zamiarem ewentualnym. Rozprawa z pijanymi kierowcami poprzez konfiskatę ich samochód też była krokiem w dobrą stronę.