Profilowanie użytkowników przez media społecznościowe od zawsze budziło kontrowersje. Jest jednak czymś absolutnie niezbędnym, by poszczególne portale mogły funkcjonować a ich właściciele zarabiać pieniądze. Ja to doskonale rozumiem. Tylko czemu użytkownicy jakoś nigdy nie mają możliwości sprofilować się samemu? Sam chętnie wypełnię, co trzeba, byleby social media przestały mi wreszcie wciskać różnego rodzaju dziadostwo.
Algorytmy mediów społecznościowych coraz częściej się mylą, gdy szufladkują swoich użytkowników
Gdy korzystamy z internetu, różnego rodzaju zautomatyzowane algorytmy poszczególnych witryn nas sobie szufladkują. Zwykle robią to po to, by móc nam coś później sprzedać. Ewentualnie sprzedać dalej zdobyte w ten sposób informacje po to, by sprzedać nam mógł ktoś inny. Można się oczywiście kopać z koniem albo zazdrośnie strzec swojej prywatności stosując różnego rodzaju techniczne sztuczki. Większość użytkowników Sieci raczej nie ma do tego głowy. Zresztą, profilowanie użytkowników często jest czymś, z czego korzystają oni sami.
Muszę przyznać, że jestem wielkim fanem reklam kontekstowych. Na początku rzeczywiście trochę mnie przerażało, że gdy tylko próbowałem znaleźć jakiś produkt przez przeglądarkę Google, to zaraz byłem zasypywany reklamami tego typu towaru wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Szybko okazało się, że w ten właśnie sposób trafiło mi się kilka ciekawych okazji. Zdarzały się także zabawne sytuacje, gdy reklamy podsuwały mi przez dłuższy czas produkt, który już zdążyłem kupić.
Wspominam o tych ostatnich przypadkach dlatego, że profilowanie użytkowników potrafi być także zdumiewająco wręcz zawodne. Szczególnie dobrze widać to w świecie mediów społecznościowych. Te żyją z przypisywania swoim użytkownikom określonych kategorii i podsuwania właściwej zawartości do właściwej grupy ludzi. Niekiedy rzeczywiście chodzi o reklamy, ale równie często mamy do czynienia z próbami dostarczenia danemu użytkownikowi treści, która zatrzyma go w danym portalu na dłużej.
Teoria brzmi całkiem nieźle. Problemy zaczynają się w momencie, gdy propozycje algorytmów rozmijają się z tym, co dana osoba chciałaby oglądać. To całkiem możliwe. Wystarczy, że z danego komputera korzysta kilka osób naraz. Możliwe też, że użytkownik w dane miejsca zagląda nie z własnej woli, a na przykład wykonując swoją pracę. Skoro więc profilowanie użytkowników jest czymś nieuniknionym, to dlaczego social media nie dają żadnej opcji na jakiegoś rodzaju samosprofilowanie?
Profilowanie użytkowników przez nich samych utrudniłoby portalom zarabianie na polaryzacji społeczeństwa
Na pierwszy rzut oka wszyscy zyskiwaliby w momencie, gdy użytkownik sprofiluje się sam. Portal zyskuje informacje o jego preferencjach opartych o coś więcej niż lista odwiedzonych witryn i fraz wpisanych w wyszukiwarkę. Jeżeli zawartość podsuwana użytkownikowi przez portal byłaby zgodna z tym, co sam wprost zadeklarował, że chce oglądać, to maleją szanse na niezadowolenie z jego strony. Łatwiej więc dopasować reklamy, z którymi ten nie starałby się na wszystkie możliwe sposoby walczyć.
Jest w tym wszystkim małe „ale”: samoprofilowanie utrudniłoby sztuczne podgrzewanie emocji wśród użytkowników. Istnieje pewien konflikt interesów pomiędzy portalami społecznościowymi a ich użytkownikami. Te pierwsze wychodzą zwykle z założenia, że im silniejsze emocje, tym bardziej one angażują. Stąd biorą się przypadki podsuwania użytkownikom politycznej i światopoglądowej ekstremy, gdy algorytmy dojdą do wniosku, że dana osoba skłania się ku którejś ze stron sporu.
Gdyby blokowanie treści niepożądanego rodzaju działało poprawnie, to nie byłoby problemu
Obecnie trudno jednak o jakąś sensowną alternatywę. Facebook od jakiegoś czasu uparł mi się, że po prostu muszę uwielbiać gry na telefon. Tak się składa, że autentycznie ich nie cierpię, a wszelkiego rodzaju próby pozbycia się problemu są żałośnie wręcz nieskuteczne. Blokowanie poszczególnych profili, wstrzymanie treści z danego profilu, czy opcje w rodzaju „ukryj post” pomagają w najlepszym wypadku na chwilę.
Podobnie jest z YouTubem i szeroko rozumianymi prawicowo-konserwatywnymi politykami oraz influencerami. Głupia sprawa, bo poglądy mam raczej odwrotne. W obydwu przypadkach nie jestem nawet pewien, czy chcę wiedzieć, skąd się te problemy wzięły. Zalew treści prorosyjskich na „X” to chyba kwestia poglądów nowego właściciela portalu, a nie jakiegoś nieudanego dopasowywania treści do odbiorcy.
Postulowane przeze mnie rozwiązanie w postaci samoprofilowania niesie ze sobą pewne ryzyko. Media społecznościowe wiedziałyby o nas jeszcze więcej, niż wiedzą teraz. Warto jednak wspomnieć, że tym razem byłyby to informacje, które sami dobrowolnie i zupełnie fakultatywnie byśmy im przekazywali. Obecnie w grę wchodzi to, co same nam wyszarpią, oczywiście po zaakceptowaniu przez nas polityk prywatności, których i tak nie czytamy. Zmiana także pod tym względem wyszłaby więc wyraźnie na plus.