Poznań to kolejne miasto, w którym mówi się o zbyt dużej liczbie sklepów monopolowych. Zmiany w ustawie mają doprowadzić do ich zamknięcia.
Nie tak dawno, bo na początku ubiegłego roku, w internecie w formie raczej humorystycznej ciekawostki krążyły wyliczenia odnośnie sklepów, w których można kupić wysokoprocentowe trunki. Jak podsumowano, w samej Bydgoszczy jest więcej punktów z alkoholem, niż w całej Norwegii. Stolica województwa kujawsko-pomorskiego posiadała wtedy bowiem 743 takie miejsca, a skandynawski kraj – mniej niż 300.
W związku z powyższym, rozpoczęły się dyskusje o tym, czy sytuację taką można zmienić i jakie pozytywne efekty przyniosłyby stanowcze działania. Stwierdzono, że po likwidacji sklepów poprawie mógłby ulec wizerunek osiedli. Już sam widok kolejek pod „nocnymi” nie zachęca do przechodzenia ciemnymi uliczkami, a i porozrzucane po nocnych libacjach butelki i puszki nie są tym, czego miasto mogłoby sobie życzyć. Co więcej, jak zauważyli przedstawiciele władz, rośnie liczba przestępstw popełnianych z powodu alkoholu.
Z podobnym problemem boryka się Poznań, choć tu poza rozważaniami i przedstawianiem liczb, widać bardziej zdecydowane kroki. W stolicy Wielkopolski maksymalny limit sklepów z alkoholem został w 2005 roku podniesiony z 900 do 1050. Zdaniem Rady Osiedla Stare Miasto ma to bardzo negatywny wpływ. Każdego dnia na ulicach w centrum leżą zarówno puste butelki po piwie i wódce, jak i nietrzeźwe osoby „wypoczywające” po nocnych zabawach.
Poza wszechobecnym bałaganem na Starym Mieście, zwiększone spożycie alkoholu ma też powodować nieustający hałas i liczne chuligańskie wybryki. To z kolei przyczynia się do wyludnienia tego osiedla – nie mogący wytrzymać nowego, hucznego charakteru centrum przeprowadzają się w inne rejony. Brak spokoju ma mieć także negatywny wpływ na aspekt turystyczny Poznania.
Za powyższe, małe przyjazne wizerunkowi miasta sytuacje, obwinia się właśnie sklepy monopolowe. Argumentuje się to w taki sposób, że osoby których nie stać na zakup alkoholu w barach, wybierają tańsze rozwiązanie. Co więcej, w lokalu zazwyczaj jest monitoring i ochrona, a kupując piwo czy wódkę „na rogu”, wiele osób decyduje się spożyć je w bramie czy tuż pod sklepem. Incydentów takich jest podobno na tyle dużo, że mimo wystawiania licznych mandatów, Policja i Straż Miejska nie są w stanie przeciwdziałać im wszystkim.
W związku z powyższym, na niedawnym posiedzeniu Zarządu Związku Miast Polskich w Bydgoszczy ustalono treść stanowiska w sprawie zmian w ustawie o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Modyfikacje przepisów miałyby dać każdej z rad gminnych możliwość ograniczania liczby sklepów monopolowych, a także skrócenia godzin ich pracy. Oto fragment komunikatu ZMP:
Rada gminy ma ustalać dla terenu gminy (z uwzględnieniem określonych rejonów) liczbę punktów sprzedaży napojów zawierających powyżej 4,5% alkoholu (z wyjątkiem piwa), przeznaczonych do spożycia poza miejscem sprzedaży, jak i w miejscu sprzedaży, szczególnie tych, gdzie sprzedaż odbywa się w godzinach od 22.00 do 6.00.
Poznań chciałby wrócić do limitu 900 sklepów. Obecnie, bazując na ostatnich danych statystycznych, na każdych 520 mieszkańców miasta przypada jeden punkt sprzedaży alkoholu. Po zmianie liczba ta mogłaby wzrosnąć do ok. 605. To i tak niewystarczająco, bo według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia, każdy „monopol” powinien obsługiwać około 1000-1500 statystycznych klientów.
Jak miałoby przebiegać usuwanie nadmiarowych punktów sprzedaży? Kwestię tą rozwiązano w taki sposób, że wstrzymane miałoby być wydawanie pozwoleń. Tam, gdzie kończyłaby się ich ważność, nie byłoby przedłużane pozwolenie na sprzedaż alkoholu, z wyjątkiem piwa. Ciężko oceniać czy to rozwiązanie sprawiedliwe. Z drugiej strony – czy istnieje takie, które byłoby w porządku wobec sprzedawców? Nie można przecież chodzić do losowych sklepów i kazać im z dnia na dzień zamknąć interes z powodu odgórnych przepisów. Może pozwolenia mogłyby być przedłużane, jednak nie byłyby wydawane całkiem nowe pozwolenia, dla punktów tworzących się w miejsce tych, które upadły naturalnymi prawami rynku?
Odmiennego zdania od radnych są niektórzy specjaliści. Gdy Onet opisywał porównanie Bydgoszczy z Norwegią, w wywiadzie wypowiadał się socjolog z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego. Jego zdaniem, zamiast zaostrzać przepisy, należałoby zachować zdrowy rozsądek i zmienić kulturę picia, między innymi przez akcje profilaktyczne. Przytoczony został także argument, że choć właśnie w Norwegii jest mniejsza ilość sklepów monopolowych, to wcale nie pije się tam mniej, a problemów związanych ze spożyciem alkoholu też jest stosunkowo dużo.
Podobnych opinii jest więcej. Osoby sprzeciwiające się pomysłowi Związku Miast Polskich twierdzą, że nawet wtedy gdy wódka była sprzedawana na kartki, piło się jej bardzo dużo. Prohibicja nie sprawia, że szkodliwe działania objęte ograniczeniami rzeczywiście zanikają. Przyczynia się tylko do tego, że społeczeństwo musi znajdować inne, często nielegalne sposoby na to żeby zaopatrzyć się w alkohol.
Co sądzicie o tych pomysłach? Na pewno wielu z zastanawiających się nad tą kwestią ma problemy z hałasami z powodu znajdującego się niedaleko od domu sklepu z alkoholem. Z drugiej strony – czy jest to wina przedsiębiorców, czy może osób korzystających z ich usług? Czy pogorszenie sytuacji w Poznaniu to wina dodatkowych 150 pozwoleń, czy może zmiany w ogólnej mentalności i zwiększonego przyzwolenia na picie?