Ministerstwo Edukacji i Nauki ogłosiło „Plan działań w zakresie kształcenia i szkolenia zawodowego na lata 2022-2025”. W grę wchodzi promocja kształcenia zawodowego wśród uczniów i rodziców. Ważnym elementem planu jest także dostosowanie tej gałęzi edukacji do potrzeb zmieniającej się polskiej gospodarki. To bardzo dobry krok. Także dlatego, że Polska wcale nie potrzebuje aż tylu magistrów.
Promocja kształcenia zawodowego i rozwój tej gałęzi edukacji to całkiem niezłe pomysły MEiN
O polskim systemie edukacji można by mówić wiele, praktycznie same złe rzeczy. Dlatego należy docenić, gdy rządzący jednak zrobią coś pożytecznego. Tym razem będzie to promocja kształcenia zawodowego i cały plan na rozwój tej gałęzi szkolnictwa. Jak podaje Portal Samorządowy, cały projekt nazywa się „Plan działań w zakresie kształcenia i szkolenia zawodowego na lata 2022-2025”. Sprowadza się do kilku elementów, których chyba wszystkie brzmią jak coś, co należało zrobić już dawno.
Ministerstwo Edukacji i Nauki chce przygotowywać przyszłych pracowników pod kątem potrzeb współczesnej, szybko transformującej się gospodarki. Rozwój umiejętności zawodowych ma obejmować między innymi jej postępującą cyfryzację oraz kwestie związane z nowoczesną ochroną środowiska. MEiN chce swoją ofertę edukacyjną konsultować na bieżąco z pracodawcami, ale także poszerzyć ją o nowe zawody. Resort edukacji może się już pochwalić włączeniem w 2023 r. czterech nowych zawodów. Są to:
- Operator maszyn i urządzeń w gospodarce odpadami
- Technik gospodarki odpadami
- Monter izolacji przemysłowych
- Technik izolacji przemysłowych
Brzmi niezbyt ekscytująco, zwłaszcza ta część o odpadach? Równocześnie tak się składa, że nowoczesna gospodarka generuje coraz większe ilości różnego rodzaju śmieci, z którymi coraz trudniej sobie radzić poprzez zwyczajne wrzucanie ich do kubła. Właśnie po to MEiN promocja kształcenia zawodowego wśród młodzieży. Trzeba w końcu sprawić, by uczniowie jednak decydowali się na wybór zawodów, które rzeczywiście są do czegoś potrzebne pracodawcom. Dopiero potem można wpajać młodzieży kompetencje cyfrowe i ekologiczne.
Resort zapowiada uruchomienie specjalnego portalu prezentującego dostępne zawody oraz ułatwiającego współpracę szkół z pracodawcami. Skorzystają z niego wszystkie zainteresowane strony, to jest: uczniowie, rodzice, nauczyciele i uczniowie.
Nie każdy może być programistą i chyba nawet nie każdy powinien próbować
Ktoś mógłby się teraz zastanawiać: po co nam promocja kształcenia zawodowego? Czy przypadkiem innowacyjna gospodarka nie potrzebuje bardziej inżynierów i programistów? I tak, i nie. Owszem, możemy kreślić ambitne plany, w których będziemy od małego wpajać dzieciom podstawy języków programowania. Możemy też trzymać się dotychczasowego modelu, w którym praktycznie każdy obywatel ma tytuł magistra. Tylko właściwie po co?
Pomińmy już nawet to, że nic tak nie zniechęca uczniów do przedmiotów ścisłych, jak tradycyjny sposób nauczania ich w szkołach. Zignorujmy do tego archaiczny sposób uczenia informatyki oparty o wbijaniu uczniom do głowy Worda, Excela i Power Pointa, z elementami absolutnych podstaw czegoś bardziej zaawansowanego. Specjaliści z sektora IT są tak rozchwytywani i dobrze opłacani przede wszystkim dlatego, że wciąż jest ich relatywnie mało względem potrzeb.
Nie twierdzę, że nie powinniśmy trzymać kciuki za to, żeby było ich w Polsce z każdym rokiem coraz więcej. Zmierzam do tego, że w pewnym momencie skończy się i chłonność rynku pracy i realna możliwość wykształcenia następnych. W końcu nie każdy ma talent czy predyspozycje do tego typu kariery zawodowej. Zresztą, akurat w świecie IT formalne wykształcenie nie liczy się tak bardzo, jak posiadanie rzeczywistych i łatwo weryfikowalnych umiejętności. Przejdźmy teraz do legionu magistrów produkowanego każdego roku.
W dzisiejszej Polsce zawodówka to często bardziej opłacalny wybór kariery niż tytuł magistra
Jeżeli uczeń wybierze jakiś kierunek humanistyczny, to istnieje spora szansa, że w dorosłym życiu będzie zdany na siebie. Podobnie zresztą jest z naukami społecznymi, ekonomicznymi, czy kierunkami bardziej teoretycznymi. „Ścisłowcy” mają tyle szczęścia, że nowoczesna gospodarka zawsze ich potrzebuje najbardziej. Dla reszty zarobki po studiach to trochę loteria. Absolwent może sobie poradzić, może założyć firmę, która może odnieść sukces.
Równie dobrze może wylądować na stanowisku poniżej jego kwalifikacji, które z powodzeniem mógłby wykonywać po ukończeniu szkoły średniej. Tego typu zawodów znajdziemy całkiem mnóstwo w usługach, drobnym handlu, pracy biurowej, czy dołach administracji publicznej. Gdyby ukończył zawodówkę, to najprawdopodobniej zarabiałby lepiej, niż w tym ostatnim scenariuszu.
Nie oszukujmy się: żyjemy w kraju, w którym kasjer w Lidlu może z powodzeniem zarabiać więcej niż nauczyciel. Nie wspominając nawet o budowlance, operatorach maszyn, elektrykom, specjalista od izolacji, czy właśnie gospodarowania odpadami. Oczekiwanie od młodych ludzi, że koniecznie pójdą na studia, to bardzo często robienie im krzywdy. Wielu z nich marnuje w ten sposób całe lata na zdobycie dyplomu, którego realna wartość jest raczej niewielka. Promocja kształcenia zawodowego to po prostu realistyczne podejście do tematu.