Zaskakujące słowa padły z ust ważnej osoby w brytyjskiej policji. Andy Cooke zasugerował funkcjonariuszom swego rodzaju przymykanie oka na kradnących jedzenie. Chodzi o osoby, które – w związku z gwałtownym wzrostem cen – zaczną łamać prawo, by przeżyć. Na przykład kradnąc jedzenie z półek. Sprzeciw wyraził minister odpowiedzialny za policję w Wielkiej Brytanii.
Przymykanie oka na kradnących jedzenie?
Ile jeszcze zdrożeje żywność? To pytanie zadajemy sobie nie tylko w Polsce. Z gwałtownym wzrostem cen mamy do czynienia w całej Europie. Również w zamożnej Wielkiej Brytanii. Tam inflacja wynosi obecnie 9% (czyli o prawie cztery punkty procentowe mniej niż w Polsce), co już wywołuje niepokoje społeczne. Wiele osób obawia się, że wkrótce stanie na granicy ubóstwa. Tym bardziej, że wzrost cen dopiero się rozkręca.
Na wyspach rozgorzała dyskusja wokół tego co robić z osobami, które – z braku pieniędzy – zdecydują się kraść jedzenie ze sklepów. Głos w tej sprawie zabrał Andy Cooke, były szef policji w Merseyside, obecnie w brytyjskiej służbie pełniący funkcję „watchdoga”, czyli osoby odpowiedzialnej za pilnowanie wewnętrznych spraw policji. Cytowany przez Guardiana Cooke powiedział, że policjanci w takich przypadkach powinni częściej stosować „rozwagę”, a niekoniecznie traktować takie osoby jak zwykłych przestępców.
Te słowa nie pozostały bez reakcji Kita Malthouse`a, ministra w brytyjskim rządzie odpowiedzialnego między innymi za policję. W telewizji ITV polityk nazwał tok myślenia Cooke`a „staromodnym” i dodał, że „problemy finansowe wcale nie oznaczają, że ludzie zaczną łamać prawo”. Malthouse podkreślił, że żadnego przymykania oka nie będzie i że funkcjonariusze powinni traktować każdego sklepowego złodzieja w taki sam sposób.
Idą czasy desperacji?
Dziś praktycznie już wszyscy oszczędzamy przez drożyznę. Z tak ogromnym wzrostem cen w skali globalnej nie mieliśmy do czynienia od lat. Przyczynia się do tego przede wszystkim wojna w Ukrainie, ale jest to też opóźniony skutek pandemii, swoje dokłada też susza. Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii, gdzie – mogłoby się wydawać – drożyzna nie powinna być jeszcze aż takim problemem jak u nas, sprawa budzi zdecydowanie większe emocje niż w Polsce. Kilka dni temu ważna telewizja Sky News przez cały poranek nadawała z jednego z miast i rozmawiała z mieszkańcami o tym jakie oni mają obawy związane z wzrostem cen.
A gdzie pojawiają się tak duże emocje, czasami padają tak zaskakujące słowa. Andy Cooke powiedział coś kontrowersyjnego, ale zapewne zgodnego ze swoim sumieniem. Faktycznie może w pewnym momencie stać się tak, że ludzie będą tak zdesperowani że zaczną sięgać po nielegalne metody zdobywania jedzenia. Ale po pierwsze – sytuacja jeszcze nie jest aż tak zła, a po drugie – takie słowa z ust ważnej osoby w policji mogą zostać odebrane jako pewnego rodzaju zachęta do łamania prawa. Trudno zatem dziwić się tak zdecydowanej reakcji brytyjskiego ministra.
Warto jednak zacząć poważnie zastanawiać się nad tym jakie będą długofalowe skutki drożyzny. W naszym kraju, takie mam wrażenie, rozmowa na ten temat cały czas jest gdzieś na drugim planie. Politycy wolą przerzucać się oskarżeniami o współpracę z Rosją, rozmawiać o wspólnych listach na wybory za półtora roku czy chwalić się tym, że dzięki nim benzyna kosztuje dziś nie 8, a 7 złotych. Tymczasem z miesiąca na miesiąc kolejne gospodarstw domowe w Polsce staną przed dramatycznymi wyborami. Powinniśmy o tym dyskutować, tak jak to się robi w Wielkiej Brytanii. Tylko może niekoniecznie używając takich argumentów jak Andy Cooke.