Urzędnicy lubią udawać, że znają się na rzeczy, gdy używają trudnego języka. Badania nie pozostawiają suchej nitki na języku urzędowym

Gorące tematy Państwo Dołącz do dyskusji (95)
Urzędnicy lubią udawać, że znają się na rzeczy, gdy używają trudnego języka. Badania nie pozostawiają suchej nitki na języku urzędowym

Językoznawcy z Uniwersytetu Wrocławskiego przygotowali raport, którego tytuł brzmi „Przystępność tekstów urzędowych w internecie”. Wnioski, jakie płyną z opracowania, pokrywają się z tym, co większość z nas podskórnie czuje na ten temat. Jest dramat.

Naukowcy wzięli na warsztat pisma urzędowe, które są dostępne na stronach internetowych poszczególnych ministerstw, urzędów  marszałkowskich i wojewódzkich oraz kancelarii prezydenta i premiera. Doktorzy Grzegorz Zarzeczny i Tomasz Piekot z wrocławskiej uczelni nie pozostawiają suchej nitki na tych przykładach urzędniczej twórczości. Wnioski są tym bardziej dramatyczne, że to przecież informacyjne strony najwyższych urzędów w całej hierarchii. Podejrzewam, że gdyby naukowcy analizowali język używany przez urzędników niższego szczebla, złapaliby się za głowę. Nie mówiąc już o oficjalnych pismach, które tworzą. Z raportem można się zapoznać w tym miejscu.

Głównym zarzutem do badanych tekstów była długość zdań. To również podstawowe kryterium, jakie brano pod uwagę. Średnia długość zdania, jakie trafia do internetu, wynosi 15 słów. Tymczasem okazało się, że w urzędniczych tekstach niczym dziwnym nie są zdania, które składają się z 113 wyrazów. Drugie kryterium to ilość długich wyrazów w tekstach. Biorąc pod uwagę, że badano teksty urzędowe, uznano, że normą jest 15% trudnych wyrazów w komunikacie. Ostatnim wskaźnikiem był indeks mglistośći. Pod tym pojęciem kryje się trudne do scharakteryzowania określenie, ile lat edukacji trzeba ukończyć, aby zrozumieć dany tekst. Zakłada się, że średnie wykształcenie pozwala na zrozumienie tekstu, którego mglistość wynosi 12 punktów.

Przystępność języka tekstów urzędowych pod lupą językoznawców

Autorzy raportu doszli do wniosku, że sytuacja z roku na rok jest coraz lepsza, jednak wciąż daleko naszym urzędom do ideału. Normy sobie, a urzędnicy sobie. Tylko pojedyncze teksty mieściły się w ramach przyjętych przez naukowców. Dla przykładu – najwięcej długich i trudnych wyrazów znajdziemy na stronach Ministerstwa Cyfryzacji. W tej konkurencji najlepiej wypadła Kancelaria Premiera. Ministerstwo Cyfryzacji również zwyciężyło, jeśli chodzi o ogólną mglistość komunikatów. To właśnie tam ich lektura sprawia największe trudności.

Pisma urzędowe są tak skomplikowane, że nawet sądy mają dość i uchylają decyzje z urzędniczą nowomową

Językoznawcy dali kilka wskazówek tego, jak pisać, aby odbiór tekstu był przyjemniejszym doświadczeniem. Jestem jednak przekonany, że niewielki odsetek urzędników weźmie sobie te rady do serca. W końcu stosowanie tego specyficznego języka jest wyznacznikiem trudności tekstu i zaangażowania danej osoby do pracy. Czy ktokolwiek jest sobie w stanie wyobrazić, że decyzja o warunkach zabudowy albo pozwolenie na budowę składa się z zaledwie kilku zdań? Budowanie długich wypowiedzi i wplatanie w nie pozornie skomplikowanych wyrażeń ma w założeniu przekonać odbiorcę komunikatu, że autor jest osobą wykształconą i zna się na tym, o czym mówi. Tymczasem rzeczywistość jest zupełnie odwrotna – jeśli nie potrafisz czegoś wyjaśnić w prosty sposób, oznacza to, że tak naprawdę nie rozumiesz tego dostatecznie dobrze. Miał to powiedzieć sam Einstein.

A ja mu wierzę.