Jestem rasistką. Mam niewolników. Postępuję niemoralnie. No i wspieram handlarzy niewolników, bo psia hodowla to nic innego jak targ z żywym towarem. Tak przynajmniej twierdzi Dorota Sumińska. Czyli – skoro sama lubi mocne porównania – żywy dowód na to, że za dawne zasługi lepiej dać medal niż promować współcześnie.
Dorota Sumińska to znana weterynarz. Kiedyś napisała kilka świetnych książek. Dziś robi wiele dobrego, dając dom starym i schorowanym zwierzakom. Ale to nie uprawnia jej do obrażania wszystkich, którzy żyją inaczej niż ona.
Zacytujmy Sumińską z wywiadu dla Gazety Wyborczej sprzed kilku dni:
Kupowanie i produkcja zwierząt rasowych jest niemoralna. Przygarnięty pies lub kot jest niewolnikiem. To my decydujemy o narodzinach, jak i o śmierci naszego ukochanego zwierzęcia. O każdej sekundzie jego życia. Skoro już mamy niewolnika, to zrezygnujmy z targu. A czymś takim są hodowle. To rasizm w czystej postaci. Bo czym się różni wybór rasowego psa od rasizmu stosowanego wśród ludzi? Niczym.
Nasi niewolnicy
Wyjaśniam na wstępie: mam dwa psy, maltańczyki. A w zasadzie mamy, bo psiaki kupił mój syn kilka lat temu. W hodowli, czyli – zdaniem Sumińskiej – na targu niewolników. Gdy je kupował, maltańczyki nie były jeszcze modne. Za to nie miały (i nadal nie mają) podszerstka, na który syn jest uczulony. Mieliśmy więc wybór: albo psy z hodowli, albo żadne. Wybraliśmy te z hodowli.
O jakim niewolnictwie Dorota Sumińska mówi dla Gazety Wyborczej? Twierdzi, że człowiek decyduje o narodzinach i śmierci zwierząt. Że decyduje o całym życiu psa, że za psa podejmuje decyzje. Może zatem pójdźmy dalej i powiedzmy, że skoro zwierzę jest niewolnikiem, to takim samym niewolnikiem jest dziecko? A potem role przecież się odwracają: dzieci opiekują się rodzicami. Pośrednio i niekiedy bezpośrednio decydują o ich śmierci. Kolejni niewolnicy. Czemu Sumińska ogranicza się więc tylko do zwierząt, skoro sama jest niewolnikiem, rozmawiała z innym niewolnikiem i wszyscy, wcześniej bądź później, tym niewolnikiem byliśmy lub będziemy? Przecież to absurd.
Należę do kilku psich grup na Facebooku. Jest w nich wielu aktywnych członków. Na porządku dziennym są prośby o doradzenie najlepszego jedzenia. Często toczą się nie tylko wielkie dyskusje, ale wręcz boje, jaki sposób odżywiania psa jest dla niego najkorzystniejszy. Analizowane jest wszystko, jak pies się czuje, co lubi, a także jaki kolor jest kupy po jakim jedzeniu. Poddawane są pod dyskusję składy poszczególnych karm czy poszczególnych składników, suplementów. Mogę się założyć, że większość osób, które tak żywo dyskutują na forum aż tak wielkiej wagi nie przykłada do żywienia swojej rodziny (choć w tym względzie wiele już się zmieniło) jak do żywienia psa.
W rasie, którą mamy wiele miejsca jest poświęconego pielęgnacji oraz zacieków okolic oczu. Bez mrugnięcia okiem opiekunowie kupują małe buteleczki szamponów czy odżywek po ponad sto złotych za sztukę. A jednocześnie dla siebie i rodziny za kilkanaście złotych w pobliskiej drogerii. Akurat w tej rasie konieczne jest częste czesanie, przecieranie oczu i kąpiele. To są tysiące postów i dziesiątki (o ile nie setki) tysięcy komentarzy. Większość opiekunów maltańczyków wie, że brak właściwej pielęgnacji to droga do kołtunów i filców. A wówczas skóra nie oddycha i pojawiają się zmiany dermatologiczne oraz dredy ciągną, więc pies odczuwa ból. W innych rasach i u bezrasowców opiekunowie wiedzą, że konieczne jest np. trymowanie, wyczesywanie podszerstka. A Dorota Sumińska, która jest lekarzem weterynarii, jakiś czas temu tłumaczyła, że psa kąpać nie należy. Wystarczy jak deszcz zmyje brud z sierści, a autogrooming pies sobie zrobi wycierając się o krzaki. Litości. To mówi lekarz? To mówi miłośnik psów?
To opiekunowie psów często są ich niewolnikami. Z miłości
Każdy kto ma psa wielokrotnie rezygnował w wyjścia na piwo czy kawę z kolegami po pracy, bo pies czeka w domu. Każdy miał sytuacje, gdy nie chciało mu się wyjść na spacer, gdy szaruga za oknem, gdy w weekend trzeba rano wstać, choć można by jeszcze pospać. Często opiekunowie rezygnują z wyjazdów zagranicznych lub szukają zakwaterowania w kraju, gdzie są przyjmowane zwierzaki. Zazwyczaj te miejsca są droższe, bo jest ich mniej. Świadomy opiekun psa wie, że pies to nie tylko ogrom serca w niedużym ciele, wilgotny nos, ale i mnóstwo obowiązków. I tych obowiązków zazwyczaj nie traktuje się jak obowiązków, ale jako normalność. Mam psa, kocham go, to robię wszystko by był szczęśliwy. Bo nie ma nic piękniejszego jak roześmiany pysk i merdający ogon. I dla tego merdającego ogona i roześmianego pyska jest się w stanie zrezygnować z własnej wygody i z własnych przyjemności. Te podejmowane decyzje, które wedle Doroty Sumińskiej są zniewoleniem, w rzeczywistości są dowodem miłości i troski.
Targ z niewolnikami czy świadomy wybór psa?
Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego znanej pani weterynarz zakup psa z hodowli kojarzy jej się z targiem niewolników. Nie pojmuję tego tym bardziej, gdyż podobno kiedyś sama prowadziła hodowlę kilku ras. Jaki targ? Jacy niewolnicy? W załączonym do tekstu w Gazecie Wyborczej wideo tłumaczy, że grzechem jest dobór do rozrodu osobników, gdyż to jest ingerencja w genetykę. A najzdrowsze rodzą się szczeniaki, gdzie o prokreacji same zwierzęta decydowały. To jakieś pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony Dorota Sumińska popiera kastrację, a z drugiej twierdzi, że „burki” same powinny decydować czy będą i z kim będą miały dzieci. Przecież żaden świadomy opiekun nie dopuści do rozrodu niekontrolowanego z własnej woli. Właśnie od tego są hodowcy, którzy na rozrodzie się znają. Z wypowiedzi Doroty Sumińskiej wynika, że popiera niekontrolowany rozród. Jednocześnie uważa, że psów rasowych nie powinno być, bo to niemoralne. I teraz zwulgaryzuję, ale inaczej się nie da – wiejskie burki powinny się bzykać, bo będą miały najzdrowsze szczenięta. I to jest super? Nie mam nic do wiejskich burków. Kocham wszystkie psy. Uważam, że rasowe w niczym nie są lepsze. Wszystkie zasługują na miłość. Ale to nie ja dokonałam takiego podziału, a Dorota Sumińska. I ona pisze o rasizmie. Kto więc jest rasistą – ja czy Dorota Sumińska?
A wracając do targu. Targ według Doroty Sumińskiej ma miejsce wtedy, gdy ktoś podejmuje decyzję na podstawie wyglądu – na przykład że komuś się oczy psa lub kota spodobają. Albo kolor futra. Przestrzega, że nawet w schroniskach decydując się na adopcję nie można dokonywać wyboru zwierzaka, który się spodoba. Nie wolno spacerować, oglądać. Bo to właśnie jest targ. Należy porozmawiać z opiekunem zwierząt i zapytać się, który pies najbardziej potrzebuje domu. I temu dom dać. A najlepiej dać dom od razu pięciu psom.
Niestety z tym się zgodzić nie potrafię. Zgadzam się w jednym, że nie wygląd powinien decydować o wyborze zwierzaka, a jego cechy charakteru przede wszystkim. Ale znowu w wypowiedzi Doroty Sumińskiej brakuje logiki. Bo tak jak można wiele o charakterze szczeniaka dowiedzieć się od hodowcy, tak nie dowiemy się często od opiekuna w schronisku. Przyczyna jest prozaiczna. Szczenię z dobrej hodowli ma pewne cechy rasy i osobowe, ale wychodzi z czystą kartą. Pies, który doznał od człowieka wiele krzywdy potrafi mieć ślady w psychice przez bardzo długo, nieraz na zawsze. I nie jest dla nikogo (chyba oprócz Doroty Sumińskiej) tajemnicą, że najczęściej pewne zachowania objawiają się dopiero w warunkach domowych. W schronisku zwierzak się „kamufluje”, bo chce przetrwać.
Pies ze schroniska to często ogrom pracy przed opiekunem. Przede wszystkim każdy powinien dobierać psiaka do swoich umiejętności, czasu jaki może psu poświęcić. Nie każdy może sobie pozwolić na psa najtrudniejszego, najbardziej schorowanego, bo ten potrzebuje najbardziej domu. Nieprzemyślane adopcje są często przyczyną zwrotu psiaków. I ich kolejnych tragedii. Mam znajomą, która zdecydowała się na psa zabranego z pseudohodowli przez fundację. Kocha go bezgranicznie. Ale gdyby miała podejmować decyzję jeszcze raz w pełni świadomie, chyba by takiej samej nie podjęła. Przerosło ją. Teraz się pogodziła i jakoś sprawy ułożyła. Poza tym to twarda dziewczyna, ona się nie poddaje. Okazało się, że psiak nie tylko sika wszędzie, ale jest agresywny w stosunku do jej syna. Pracują z psem już prawie trzy lata. Efekt o tyle widoczny, że syn nauczył się, co powoduje agresywne reakcje psa i stara się ich unikać, ograniczone są do minimum ich wzajemne kontakty. Psiak zadbany, szczęśliwy. Ale nie każdego stać na to, by tak przeorganizować życie rodziny, nie każdy tego chce i nie każdy tyle potrafi z siebie dać. Nie wymagajmy tego od wszystkich. Ponadto przy wyborze zwierzaka musi przeskoczyć ta iskra, że to właśnie ten. A Dorota Sumińska to napiętnuje, nazywa to targiem niewolników.
Polacy nie lubią psów, Polacy je mają
Z moich obserwacji wynika, że los miejskich psów jest zdecydowanie lepszy niż psów wiejskich. Najczęściej psy mieszkające w miastach są bardziej zadbane. Wynika to z prostej przyczyny – pies w mieście to więcej obowiązków niż pies na wsi. Jednym najważniejszym są spacery. I zanim ktoś mieszkający w mieście zdecyduje się na psa gruntowniej swoją decyzję przemyśli. Na wsi natomiast od praktycznie zawsze były psy. I nie dlatego, że ludzie je tak kochają. Pies ma pilnować obejścia. On ma być – i tyle. Mieszka czy w budzie, czy w kojcu, czy w domu, na łańcuchu czy bez, ale on jest bardziej samowystarczalny. Jego główne miejsce przebywania jest na dworze. Mało który opiekun myśli o wyprowadzeniu psa na spacer. Jeśli nie jest agresywny, to otworzy furtkę i pies gania po wsi. A jak agresywny, to spędza czas na terenie posesji i zazwyczaj jej nie opuszcza. Mniejszą wagę przykłada się do potrzeb zwierzaka. Pełna miska wystarcza. Lecznic weterynaryjnych w mieście jest wiele i wszystkie mają pacjentów. Mieszkańcy miast większą wagę przykładają do zdrowia pupili. Na wsiach często pies ogląda weterynarza przy okazji szczepienia, o ile w ogóle jest szczepiony. Oczywiście nie można generalizować.
Nie kupuj, adoptuj
Nie zgadzam się z tym zdecydowanie. Decyzja o posiadaniu psa jest decyzją na kilkanaście lat. Każdy ma prawo wyboru. Jeden woli kupić „bezproblemowego” szczeniaka w dobrej hodowli. A drugi chce dać dom jakiemuś pokrzywdzonemu przez los. Psy rasowe nie są tanie. To wydatek kilku tysięcy złotych zazwyczaj. Mentalność jest taka, że jak coś drogie, to bardziej to szanujemy. Nie powinno tak być. Ale tak jest. I dlatego nie ma porzucanych psów rasowych. Jeśli opiekunowie z jakichś powodów nie chcą czy nie mogą zapewnić psu opieki, to szukają dla niego nowego domu. W przypadku psów z pseudohodowli czy w przypadku kundelków często pozbywają ich się wyrzucając je. To nie rasowce znajdują się w schroniskach.
Ale nie można też zakładać, że jak ktoś by nie kupił psa w hodowli, to adopciak znalazłby u niego dom, że rasowe psy zabierają domy kundelkom ze schronisk. To duża nadinterpretacja. Ktoś może chcieć mieć określoną rasę, a nie jakiegokolwiek psa. I to wcale nie jest snobizm. To jest prawo wyboru. To hasło bym zmieniła na „Nie kupuj w pseudohodowli, lepiej adoptuj”. Bo pseudohodowle to krzywda zwierząt. Nie krzywdźmy zwierząt. Kupujmy lub adoptujmy je w pełni świadomie.
Czego nie ma a być powinno
„Piątka dla zwierząt” po poprawkach przez Senat zakłada obowiązek chipowania i wprowadzenie ewidencji zwierząt domowych. To jest konieczne. Ważne by jeszcze była kontrola nad zwierzętami, by nie ginęły one w niewyjaśnionych okolicznościach. Potrzebne jest również rozszerzenie bezpłatnej kastracji. Nie należy walczyć z hodowlami, a z niekontrolowanym rozrodem, za którym optuje Dorota Sumińska. I w tym aspekcie z nią się całkowicie nie zgadzam.
Na koniec
Dorota Sumińska w hodowlach upatruje zło, niemoralność, rasizm. Mnie nasuwa się pytanie – czy leczy tylko kundelki? A może jednak pieniądze od opiekunów psów rasowych nie śmierdzą?