Punkty Nieodpłatnej Pomocy Prawnej to twór, który – moim zdaniem, ale nie tylko moim – powinien zniknąć z polskiej przestrzeni. Są one wręcz szkodliwe – zamiast rozwiązywać problemy, jedynie pogłębiają patologie systemu prawnego w Polsce. W ostatnich dniach Ministerstwo dołożyło swoją cegiełkę do utrwalenia tej patologii. Pomoc prawna jest dziś dostępna właściwie dla wszystkich. Kto z niej korzysta? Bogaci i pieniacze sądowi.
Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło niedawno zmiany w przepisach dotyczących Nieodpłatnej Pomocy Prawnej. Skorzystanie z porady ma już nie być uzależnione od złożenia oświadczenia o niemożności poniesienia kosztów odpłatnej pomocy prawnej. Co więcej, porady zdalne mają zostać wprowadzone na stałe. Skąd taka zmiana? Ministerstwo uzasadnia ją koniecznością usunięcia bariery psychologicznej i formalnej, która – rzekomo – zniechęcała część osób do korzystania z tej formy wsparcia.
Zmiany w Nieodpłatnej Pomocy Prawnej
Dotychczas, aby skorzystać z darmowej pomocy prawnej, należało osobiście udać się do Punktu NPP i wypełnić oświadczenie, że nie stać nas na odpłatną poradę prawną. Oświadczenie to składano pod rygorem odpowiedzialności karnej za podanie nieprawdy. Po podaniu danych statystycznych – dotyczących dochodów, wykształcenia, liczby członków gospodarstwa domowego, wieku i miejsca zamieszkania – petent mógł otrzymać poradę. Przejście tej kilkuminutowej procedury pozwalało zaoszczędzić od 200 do 300 zł – tyle bowiem kosztowałaby taka porada w kancelarii adwokackiej lub radcowskiej. Nie muszę chyba dodawać, że tego typu oświadczenia składali często ludzie, którzy bez trudu mogli sobie pozwolić na odpłatną pomoc prawną, a same oświadczenia w praktyce nikt nie weryfikował.
Darmowe porady prawne – kosztowna fikcja
Punkty Nieodpłatnej Pomocy Prawnej działają od ponad ośmiu lat, a ich wprowadzenie od początku było krytykowane przez środowiska prawnicze. Czas pokazał, że krytyka była uzasadniona. Punkty NPP dały społeczeństwu złudne przekonanie, że za profesjonalną wiedzę nie trzeba płacić – a co gorsza – nie trzeba jej nawet szanować. Nie jest tajemnicą, że pierwotna idea ich wprowadzenia miała na celu systematyczne osłabienie pozycji zawodów prawniczych. I w tej sferze cel został osiągnięty – przynajmniej, jeśli chodzi o renomę. Jaki efekt przyniosło osiem lat darmowego rozdawnictwa wiedzy prawniczej? Bardzo opłakany.
W latach 2026–2035 rząd planuje przeznaczyć 1,2 miliarda złotych na finansowanie nieodpłatnej pomocy prawnej, poradnictwa obywatelskiego oraz edukacji prawnej. Pieniądze z naszych podatków zostaną przeznaczone na porady dla pieniaczy sądowych, osób konsultujących przedłużający się odbiór nowego BMW X5, kadrowych sprawdzających możliwość wzięcia urlopu, konsultacje dotyczące sprzedaży kilku apartamentów, czy rozmowy z prezesami fundacji, którym bank zablokował milion złotych na koncie. Nie zabraknie też członków zespołów muzycznych, dochodzących zapłaty za koncerty za 20 tysięcy złotych, czy „analiz” umów dotyczących postawienia farmy fotowoltaicznej na działce. Czy w takich przypadkach możemy mówić o jakiejkolwiek barierze psychologicznej? Chyba nie. Czy chcemy, aby takie porady były finansowane z naszych pieniędzy? Raczej też nie.
Z tego powodu jakiekolwiek zmiany w systemie nieodpłatnej pomocy prawnej powinny iść w kierunku zwiększenia możliwości weryfikacji rzeczywistej sytuacji finansowej beneficjentów. Darmowe porady powinny trafiać do tych, którzy naprawdę ich potrzebują. Zamiast tego Ministerstwo funduje nam system, który wręcz zaprasza do nadużyć.