Referendum aborcyjne w San Marino oznacza upadek jednego z ostatnich bastionów restrykcyjnego prawa aborcyjnego w Europie. Ponad 77 proc. uczestników głosowania opowiedziało się za dopuszczeniem aborcji do 12 tygodnia ciąży. Pozostały już tylko Watykan, Malta, Andora, Monako, Lichtenstein i – jakże by inaczej – Polska.
Referendum aborcyjne w San Marino to upadek kolejnego bastionu
Mieszkańcy San Marino jednoznacznie poparli liberalizację prawa aborcyjnego w swoim kraju. Ponad 77 proc. uczestników głosowania opowiedziało się za dopuszczeniem aborcji do 12 tygodnia ciąży. Po upływie tego okresu przerwanie ciąży byłoby dopuszczalne tylko w przypadku zagrożenia życia matki, lub gdy zachodzi specyficznie rozumiana przesłanka embriopatologiczna. Ściślej mówiąc: gdy wykryte wady rozwojowe płodu stwarzają poważne zagrożenie dla zdrowia fizycznego lub psychicznego kobiety.
Trzeba przyznać, że już nawet warunki dopuszczające aborcję po upływie 12 tygodni są mniej restrykcyjne od prawa obowiązującego w Polsce. Przynajmniej od zeszłorocznego wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji embriopatologicznej. Referendum aborcyjne w San Marino miało stosunkowo małą frekwencję. Wzięło w nim udział raptem 41 proc. uprawnionych do głosowania.
Obecne regulacje obowiązujące w San Marino zakładają całkowity zakaz przerywania ciąży – z wyjątkiem zagrożenia życia kobiety. Dotyczy to także takich przypadków, jak ciąża w wyniku gwałtu, kazirodztwa, czy zagrożenia zdrowia kobiety, czy trwałego uszkodzenia płodu. To dość częsta sytuacja w europejskich mikropaństwach.
W Europie restrykcyjne prawa aborcyjne to domena przede wszystkim państw, które są na tyle małe, że turystyka aborcyjna nie stanowi najmniejszego problemu. Mieszkanki San Marino przed represyjnymi przepisami uciekały do Włoch, gdzie i tak zwykle pracują i studiują. Warto wspomnieć, że akurat w San Marino istnieje powszechna dostępność antykoncepcji i środków wczesnoporonnych.
Kolejne przykłady są ciekawe. Surowe prawo aborcyjne obowiązuje w Watykanie. Przerywanie ciąży jest tam całkowicie zakazane a karze podlega zarówno lekarz, jak i kobieta. Z pewnością takie regulacje obowiązujące w katolickiej teokracji nikogo nie dziwią. W Andorze, którą współrządzi katolicki biskup Seo de Urgel, jest nieco łagodniej – aborcji można dokonać w przypadku zagrożenia życia kobiety.
W Europie restrykcyjne prawo aborcyjne mają tylko mikropaństwa, oraz Polska
Zakaz aborcji występuje także w świeckich monarchiach Lichtensteinu i Monako. W tym drugim przypadku władze zdecydowały w 2019 r., że aborcja pozostanie niezgodna z tamtejszym prawem, ale karać za nią nikogo nie będzie. Kolejnym specyficznym przypadkiem jest Malta. Wyspiarska republika, niegdysiejsza siedziba zakonu Joannitów, również ma bardzo surowe prawo aborcyjne. Czy raczej antyaborcyjne – mówimy w końcu o państwie z najbardziej drakońskimi przepisami w całej Europie.
Kara za przerwanie ciąży dotyczy tam zarówno lekarza i kobiety, jak i osób, które jej pomogły. Wynosi od 18 miesięcy do trzech lat więzienia. Lekarz lub farmaceuta mogą liczyć na karę do 4 lat pozbawienia wolności, oraz dożywotni zakaz wykonywania zawodu. Zakaz aborcji stanowi tam nie tyle może wyraz religijnej gorliwości, co element narodowej konserwatywnej tradycji. Mieszkankom wyspiarskiego kraju trudniej jest wybrać się na kontynent, by przerwać niechcianą ciążę. Nie jest to jednak niemożliwe, pomijając pandemiczne restrykcje w podróżowaniu.
Wreszcie mamy Polskę. Kraj, w którym zaostrzono rękoma Trybunału Konstytucyjnego prawo aborcyjne pomimo braku poparcia ze strony miażdżącej większości społeczeństwa. Ułatwienia w dostępie do aborcji chciałoby ok. 40 proc. Polaków, odwrócenia skutków tego wyroku następne 30 proc. Polska to duże europejskie państwo, z bardzo spolaryzowanym i dość szybko laicyzującym się społeczeństwem.
Pod tym względem przypominamy ostatnią wioskę nieugiętych Gallów broniących się przed współczesną cywilizacją europejską. Nie da się jednak ukryć, że znacząco różnimy się przed mikropaństwami pod właściwie każdym względem. Na swoistą ironię zakrawa fakt, że politycy mówiący najgłośniej o „wstawaniu z kolan” na własne życzenie ustawiają Polskę w jednym szeregu z najmniejszymi europejskimi państewkami.