Jesteśmy przyzwyczajeni do narzekania. Można zaryzykować stwierdzenie, że jako naród mamy to po prostu w genach. Podobnie jest z pracą – wielu moich znajomych, bliższych i dalszych, narzeka na swoich pracodawców. Na rynek pracy. Niesprawiedliwość. Na niskie zarobki. A ja, może trochę na przekór, twierdzę, że często narzekają nieco na wyrost. I że może w wiele kwestiach wciąż jest źle, ale jednocześnie mam wrażenie, że chyba wreszcie zaczęliśmy iść w dobrą stronę.
Mentalność pracodawców a rynek pracy
Dużo mówi się o tzw. Januszach biznesu (a nie, przepraszam najmocniej, J. biznesu). Tego określenia potocznie używa się w stosunku do osób, które same próbują zarobić, ale jednocześnie uważają, że nie ma niczego złego w płaceniu przysłowiową miską ryżu za wykonaną pracę. Wykorzystują zatem swoich pracowników (przynajmniej dopóki ci nie zorientują się, z kim mają do czynienia) lub zleceniobiorców. Co oczywiste, gdyby takiej osobie zaproponować wejście w cały układ z drugiej strony – natychmiast wyśmiałaby propozycję (albo co bardziej prawdopodobne, silnie by się wzburzyła). Mam jednak mimo wszystko wrażenie, że takich pracodawców jest coraz mniej. I nie chodzi tu o jakąś mityczną zmianę myślenia, olśnienie i nagłą szlachetność. A raczej o właściwie rozumiane zyski i analizę sytuacji społecznej.
Biznes to gra do jednej bramki
Uważam, że przedsiębiorca, który osiąga dobre wyniki, prędzej czy później uczy się jednej ważnej rzeczy – że zyski jego firmy to tylko w jakimś stopniu jego osobisty sukces. I nie chodzi tu o pseudo-coachingowe gadanie w stylu „to sukces całego naszego zespołu”. Chodzi jedynie o to, że pracownicy coraz częściej wiedzą, ile faktycznie są warci. Skończyły się czasy, w których nie upominają się o swoje, nie potrafią powiedzieć wprost „chcę zarabiać tyle i tyle” albo „uważam, że zasługuję na podwyżkę”. Oczywiście i wśród pracowników nie brakuje roszczeniowych postaw. Często osoby bez doświadczenia i koniecznych umiejętności żądają stawki zarezerwowanej dla specjalistów. Ale tak to już jest – po obu stronach umownej barykady zdarzają się ludzie, którzy postrzegają świat jako grę o sumie zerowej. Ktoś wygrywa (ja), czyli ktoś musi stracić (druga strona).
Tymczasem dobrze rozumiany biznes to – przynajmniej w środowisku wewnątrz firmy – gra o sumie dodatniej. Zyskuje i pracownik, i pracodawca. Tylko wtedy dalszy, harmonijny rozwój przedsiębiorstwa jest możliwy.
Pracodawcy i pracownicy coraz częściej grają w jednej drużynie
Mam wrażenie, że coraz więcej osób – po obu stronach barykady – rozumie tę zależność. Pracodawcy głównie dlatego, że dostrzegają zmiany, jakie zaszły w młodszym pokoleniu. Widzą, że nie mogą już przebierać w pracownikach jak w ulęgałkach, zwłaszcza jeśli nie zaoferują stawki, która faktycznie gwarantuje w miarę spokojne życie. Bez ekstrawagancji, ale bez oglądania każdej złotówki w palcach po pięć razy. Z kolei pracownicy coraz częściej rozumieją, że to co robią, przekłada się na zysk firmy. A przy rozumnym szefie – na podwyżki i benefity dla nich. Coraz częściej chodzi też o zwyczajną satysfakcję. Praca nie ma już być miejscem przetrwania, ale miejscem, w którym można czuć się przynajmniej…normalnie.
Jest jeszcze wiele do zrobienia, ale warto zauważyć pozytywne zmiany
Oczywiście – jest jeszcze wiele do zrobienia. Ba – mnóstwo. Wciąż codziennie tysiące osób jest wykorzystywanych przez swoich pracodawców, wciąż tysiące zarabia pieniądze, które nawet nie zbliżają się do pensji minimalnej (mowa o zatrudnionych na podstawie umowy zlecenia). Wciąż mają miejsce praktyki, które nie powinny mieć miejsca. Na sumieniu mają sporo także sami pracownicy – kradzieże w pracy, niewywiązywanie się ze swoich obowiązków. Tylko że w porównaniu do tego, co działo się jeszcze 10 lat temu, śmiało można mówić o postępie. O ewolucji poglądów, myślenia i postrzegania pracy i biznesu. Rynek pracy ulega stopniowym przemianom – i to na lepsze.
I oby tak już pozostało.