Rząd spektakularnie przegrał wizerunkowo sprawę zamknięcia cmentarzy. I dał doskonałą okazję do wykazania się samorządowcom, którzy świetnie to wykorzystali. Dziś solidarność z handlarzami kojarzy się przede wszystkim z prezydentami i burmistrzami miast, ale też ze zwykłymi Polakami, którzy tłumnie zaczęli wykupywać od nich towar.
Solidarność z handlarzami
Kiedy przedwczoraj odwiedziłem okolice gdańskiego cmentarza Srebrzysko, przy każdym stoisku z kwiatami byli klienci. Panie, od których kupowałem chryzantemy, były szczerze wzruszone, bo gdy w piątek po południu dowiedziały się o zamknięciu nekropolii, wiele z nich było załamanych. Takiej fali solidarności się nie spodziewali. I choć premier zaoferował również rządową pomoc, to handlarze wdzięczność czują głównie do samorządowców i zwykłych ludzi.
Informacja o tym, że cmentarze 1 listopada 2020 roku będą zamknięte została ogłoszona w absurdalnym momencie. Po pierwsze dlatego, że zapadła szalenie późno. Po drugie, bo rządzący przez cały tydzień przekonywali, że cmentarze będą działać. Po trzecie wreszcie – pomysł rozłożenia ruchu na dni przed i po dniem Wszystkich Świętych był dobry i działał – przy cmentarzach ruch był spory już od połowy października.
Samorządy ponad rządem
O chaosie w szeregach rządzących świadczy też to, że po ogłoszeniu decyzji padło tylko kilka mglistych zdań o tym, że handlarze dostaną pomoc od państwa. Zanim premier Mateusz Morawiecki podał szczegóły w sobotnie popołudnie, samorządy zdążyły same zorganizować własną pomoc. Patrząc tylko na moje podwórko – Gdańsk wykupił setki chryzantem i wyłożył je na wyspie Ołowianka, by każdy chętny mógł je za darmo zabrać do domu. Gdynia natychmiast zdecydowała o zwolnieniu handlarzy z opłat i przygotowała dla nich miejsce do sprzedaży kwiatów w centrum miasta. W Sopocie ronda szybko zaczęły się pokrywać chryzantemami, skupionymi przed ratusz od sprzedawców. Takich przykładów jest mnóstwo w całym kraju.
I oczywiście – to dobrze, że rząd też obiecuje pomoc dla sprzedawców kwiatów. Ale przeznaczone na to 180 milionów złotych nie zmyje z premiera win za to, że decyzję ogłosił w najgorszym możliwym momencie, czyli w piątkowe popołudnie. Szczególnie w obecnych czasach, gdy społeczeństwo kipi od emocji i każde kolejne nałożone restrykcje budzą gorące protesty. Brak zaufania Polaków do rządzących powoduje, że walka z pandemią staje się walką z wiatrakami. Żeby to się zmieniło, komunikacja ze społeczeństwem musi się zmienić. Zacząć można od zaprezentowania planu kolejnych restrykcji, połączonego z konkretnymi zapowiedziami pomocy.