Jak pech, to pech
3 dni temu, we wtorek rano, moja mama idąc do pracy, poczuła nagły ból w kolanie. Całe zdarzenie było o tyle nieoczekiwane, że poruszała się zwyczajną prędkością po prostym chodniku. Krok jak każdy inny zakończył się niespodziewaną kontuzją. Ból nie tylko bardzo dokuczał, ale też mocno ograniczał mobilność.
Niestety z kolanem nic się nie poprawiało. Jeszcze tego samego popołudnia mama pojechała do lekarza rodzinnego, gdyż i tak miała w tym dniu planowaną wizytę. Lekarz pierwszego kontaktu polecił różne maści, a także jak najszybsze udanie się na SOR, gdyż obawiał się ewentualnego zakrzepu. Jednocześnie zaproponował wizytę do ortopedy, który przyjmuje na NFZ za... kilka miesięcy.
Mimo moich - i nie tylko moich - nalegań, mama nie chciała od razu jechać na SOR. Chyba liczyła, że po nocy noga "cudownie" ozdrowieje, ale tak się niestety nie stało. Poza tym w rozmowie telefonicznej z lekarzem dowiedziała się, że wieczorami szpital ma spore kolejki. Koniec końców udała się na pobliski SOR kolejnego dnia. I to był niestety błąd.
Sprawdź polecane oferty
Nawet 1200 zł w tym 300 zł na Mikołajki
Citi Handlowy
IDŹ DO STRONYRRSO 19,91%
Kolejki na SOR dłuższe niż pod sklepami za komuny
Łącznie na SOR-rze spędziła 8 godzin: od godz. 10:10 do 18:10. Nie była jednak badana cały czas, gdyż:
- na lekarza czekała blisko 4h (otrzymała na rejestracji niski priorytet),
- na wypis czekała kolejne 2h (jakiś absurd).
Wspomnę tylko przy okazji, że przed mamą były tylko 3-4 osoby, a dzień wcześniej wieczorem - gdy dzwoniła na SOR - 30. Jeżeli przez parę osób trzeba było czekać 8 godzin, to ile czasu trzeba było poświęcić na 30 poszkodowanych?
Na właściwe badanie rentgenowskie i tomograf zostały zarezerwowane jakieś 2 godziny. Tak naprawdę to jeszcze mniej, bo pani lekarz dyżurna obsługiwała naraz czterech pacjentów. Nie muszę mówić, że w międzyczasie karetka przywiozła nietrzeźwego i awanturującego się mężczyznę z rozbitą głową, który oczywiście został potraktowany priorytetowo, a który zapewne od wielu lat nie składa się na NFZ. Klasyka westernu.
Wreszcie została postawiona diagnoza, która nie wydawała się zbyt precyzyjna. Na podstawie badań stwierdzono bardzo ogólnie, "że zostały naruszone nieokreślone struktury wewnątrz kolana". Nawet ja, jako zupełny laik, zacząłem się zastanawiać, o jakie struktury chodzi? Łękotka, rzepka, a może wiązadła? A jeśli wiązadła, to które?
Zalecono zakup specjalnej ortezy i założono do tego czasu opaskę uciskową mającą niby ustabilizować staw kolanowy. Jeszcze tego samego wieczoru uznaliśmy, że dla pewności musimy skonsultować się z innym lekarzem.
Trzeba było od razu iść prywatnie, ale w takim razie po co płacimy na NFZ?
Kolejnego dnia, a więc w czwartek, pojechaliśmy do prywatnej kliniki. Mama, będąc już dzień wcześniej kilka godzin na SOR-ze żałowała, że nie zrobiła tego od razu. Wzięła ze sobą wszystkie dokumenty, wypis i inne dane, zarejestrowała się i... nawet nie zdążyła powiesić kurtki na wieszaku, a już była proszona do gabinetu. Łącznie z rejestracją (jako osoba pierwszy raz goszcząca w tej placówce) trwało to może 5 minut, a nie 4 godziny!
Lekarz dokładnie obejrzał zdjęcia wykonane dzień wcześniej, ale dla pewności zrobił jeszcze swoje badanie USG kolana. W 15 minut postawiono pewną diagnozę: naderwanie łękotki, brak oznak jakiegokolwiek zwichnięcia czy skręcenia. Na pytanie "gdzie kupić ortezę" tylko chwycił się za głowę, gdyż stosuje się ją tylko właśnie w zwichnięciach, skręceniach czy złamaniach. Był też zszokowany założeniem przez szpital opaski, która według niego może grozić wystąpieniem zakrzepu. Wizyta kosztowała 230 złotych, ale przynajmniej człowiek wie, co mu dolega, nie denerwuje się i nie stresuje, a i lekarz jest miły i życzliwy. Za bodajże 2 tygodnie kolejna wizyta kontrolna.
Zadaję sobie pytanie - i to nie pierwszy raz - po co płacimy obowiązkowe składki zdrowotne, skoro i tak w razie potrzeby jesteśmy skazani na prywatne wizyty lekarskie? Pieniądze te moglibyśmy zainwestować np. w porządne polisy chroniące nas od takich losowych zdarzeń. Rozumiem, że polska służba zdrowia cierpi na braki kadrowe, co było widać i tym razem.
Pani lekarz na SOR była w wyjątkowo zaawansowanym wieku, a i tak zajmowała się kilkoma pacjentami jednocześnie. Nie chcę już wspominać o jej protekcjonalnym zachowaniu, ale sposób postępowania obu lekarzy dzieliła przepaść. Rozumiem, że praca na SOR jest ciężka, lecz takie przypadki pokazują, że system jest niewydolny. Patrząc na opiekę szpitalną, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to pielęgniarki i pielęgniarze są tymi, którym najbardziej zależy na pacjencie, a mimo to otrzymują grosze w porównaniu do lekarzy.
Na szczęście tym razem skończyło się tylko na zmarnowanym dniu, nerwach i stresie. Co jednak w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia? Czy możemy wtedy liczyć na szybką i skuteczną reakcję na SOR-ze?