Kwota robi wrażenie na papierze, ale w realiach branży to raczej drobne, biorąc pod uwagę, że Chrome to najpopularniejsza przeglądarka świata, z trzema miliardami użytkowników i strategicznym znaczeniem dla ekosystemu reklamowego Google. Branżowi inwestorzy szacują jej faktyczną wartość nawet dziesięciokrotnie wyżej.
Tymczasem sam Perplexity jest warty około 18 mld dolarów. Nie wyjaśnił, w jaki sposób chciałby sfinansować transakcję, co samo w sobie budzi pytania o to, czy mamy do czynienia z realną propozycją, czy raczej z przemyślaną kampanią PR. Judith MacKenzie z Downing Fund Managers mówi w rozmowie z BBC wprost: to nie jest sfinansowane, to „nieproszona” oferta i na razie czysta teoria. Heath Ahrens, inwestor technologiczny, dodaje, że to zagranie pod publiczkę, bez szans na realizację.
Oferta Perplexity pojawia się w momencie, gdy Google walczy na dwóch frontach antymonopolowych w USA. W jednym z procesów federalny sędzia ma wkrótce zdecydować, czy firma powinna oddzielić wyszukiwarkę od reszty biznesu. Google określa taki scenariusz jako „bezprecedensowy” i zapowiada apelacje, ostrzegając, że mogłoby to zaszkodzić bezpieczeństwu i użytkownikom. Ewentualna sprzedaż Chrome mogłaby więc zostać wymuszona przez regulatorów, ale na pewno nie w drodze spontanicznej zgody na ofertę Perplexity.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Trudno zresztą wyobrazić sobie, by gigant dobrowolnie oddał produkt, który jest jednym z jego najważniejszych narzędzi utrzymywania dominacji w internecie. Chrome nie tylko kieruje użytkowników domyślnie do wyszukiwarki Google, ale też jest fundamentem dla Chromium - projektu open source, na którym bazują konkurencyjne przeglądarki, od Microsoft Edge po Operę.
Perplexity - kopciuszek czy niekoniecznie?
Perplexity pozycjonuje się jako „obrońca otwartego internetu i wyboru użytkownika”. Zapewnia, że po przejęciu zachowałby Google jako domyślną wyszukiwarkę (z możliwością zmiany), a rozwój Chromium byłby kontynuowany. Problem w tym, że w praktyce Chrome trafiłby nie w ręce altruistycznej fundacji, a innego potężnego gracza technologicznego, co wcale nie musi oznaczać większej wolności dla użytkowników.
Bo choć Perplexity jest mniejsze od Google, to jego właściciele to już światowa czołówka - od Jeffa Bezosa z Amazona po Nvidię. Jeśli ktoś sądzi, że takie przejęcie oznaczałoby „koniec wielkich korporacji w przeglądarkach”, to jest w błędzie. To raczej zamiana jednego wielkiego właściciela na innego.
Antymonopolowość też może być bezczelna
Nie da się ukryć, że w tym ruchu jest pewna bezczelność. Każdy z wielkich graczy technologicznych ma dziś swoją przeglądarkę – Microsoft ma Edge’a, Apple Safari. Google ma Chrome, który stał się wręcz synonimem przeglądarki i jest naśladowany przez innych. Perplexity natomiast dopiero w lipcu wypuściło własną – Comet – i w zasadzie jeszcze nawet nie zdążyło sprawdzić, czy rynek w ogóle jej chce.
Czy Google Chrome trafi kiedyś w ręce innej firmy? To możliwe, zwłaszcza jeśli presja antymonopolowa w USA i Europie będzie rosła. Ale czy stanie się to w wyniku takiej oferty? Mało prawdopodobne. Perplexity pokazało, że potrafi przykuć uwagę, ale nie dowiodło, że ma środki, plan ani polityczną zdolność do przejęcia najpopularniejszej przeglądarki na świecie.
Co najdziwniejsze - internet jest dziś tak silnie kontrolowany przez kilku gigantów, że nawet jeśli jednemu z nich wyrwie się koronny produkt, zwykle trafia on w ręce innego giganta. To chyba nie o to w tej antymonopolowej krucjacie chodzi?