Renesans wielkiej płyty? Stare osiedla stają się pożądane? Gdy czytałem podobne nagłówki, zawsze łapałem się za głowę. Aż w końcu przyszło mi samemu szukać swojego własnego lokum. I okazało się, że stare mieszkanie wygrywa niemal pod każdym względem od tego prosto od dewelopera.
Ten, kto śledzi rynek mieszkań, zauważy ciekawą prawidłowość. Otóż coraz częściej ceny mieszkań z rynku wtórnego przebijają te z pierwotnego – zwłaszcza w dużych miastach.
Cena nowego mieszkania w Warszawie to już średnio ponad 10 tys. zł za metr. Dużo? Pewnie, ale cena z rynku wtórnego dobija już do 12 tys. (dane OtoDom za wrzesień)!
Nie da się tego wyjaśnić tylko specyfiką stolicy – rynek wtórny jest droższy od pierwotnego również w Gdańsku, Krakowie czy w Lublinie. O co chodzi?
Stare mieszkanie na wagę złota. Nie chodzi tylko o „patodeweloperkę”
Długo tego nie rozumiałem. W końcu z mieszkaniem jest trochę jak z samochodem. Fajnie jest mieć coś, co jeszcze pachnie nowością. I coś, czego jesteśmy pierwszymi właścicielami. Poza tym – kto by chciał mieszkać w osiedlach z początku lat 90.? Albo jeszcze z czasów PRL?
Robiłem wielkie oczy, gdy czytałem te wszystkie artykuły ekspertów o „renesansie wielkiej płyty”. Aż przyszło na mnie – podobnie jak inne osoby z redakcji, postanowiłem wreszcie kupić własne lokum.
Szukałem więc ofert deweloperskich. Zdarzały się takie „patodeweloperskie” – gdy jeden blok jest dosłownie obok drugiego i można wskoczyć do sąsiada przez balkon. To jednak wyjątek.
Jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że deweloperom średnio zależy na mnie jako kliencie. Piwnica? W nowych blokach zwykle nie ma czegoś takiego. Jak już to komórka lokatorska. Oczywiście dodatkowo płatna, zwykle kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy.
Miejsce do parkowania? Wolne żarty. Przed nowymi blokami trudno coś takiego znaleźć. Więc trzeba wykupić miejsce w podziemnym parkingu albo boks garażowy. Ceny poniżej 20 tys. to okazja.
Plac zabaw dla dzieci? Zwykle to jakaś symboliczna mikropiaskownica z minihuśtawką.
No dobrze, idziemy dalej – do chyba najważniejszego punktu. Lokalizacja. Nowe osiedla powstają zwykle na obrzeżach miast. By dostać się do centrum, trzeba więc przygotować się na życie w korkach. No, chyba że zdecydujemy się na jakiś apartamentowiec w centrum. Ale to coraz częściej propozycja dla milionerów.
Stare mieszkanie wygrywa?
Zacząłem się więc rozglądać za czymś starszym. Znalazłem blok z początku lat 90. Do sąsiada przez balkon nie wskoczę, bo są zachowane zdrowe odległości pomiędzy blokami. Piwnica? Jest. Miejsca parkingowe? Na osiedlu jest ich mnóstwo – i to zupełnie darmowe. A jak trochę oszczędzę, to mogę zdecydować się na garaż. Jest trochę ofert na osiedlu.
Place zabaw? Jest ich mnóstwo, wszystkie z dużymi piaskownicami – takimi, jakie pamiętam ze swojego dzieciństwa. Lokalizacja? 15 minut do centrum.
Nie jestem wolny od obaw – to oczywiste. W końcu termin „patodeweloperka” jest nowy, ale zjawisko – stare na świat. I ponoć lata 90. nie były jakoś strasznie udane dla budownictwa w Polsce.
Zrobiłem nawet analizę SWOT mieszkania z historią. Plusów było więcej niż minusów, szans zdecydowanie więcej niż zagrożeń. Klamka więc zapadła – podziękuję deweloperom, wybiorę osiedle z lat 90. Być może mieszkańcy nowych osiedli będą mnie nazywać „blokersem”. Ale coś czuję, że w ostatecznym rachunku to ja lepiej wyjdę.