Polacy mogą na razie tylko z zazdrością obserwować, jak mieszkańcy innych krajów europejskich – na przykład Niemcy, ale nie tylko – korzystają z połączonych biletów na transport publiczny (podczas gdy w Polsce problemem jest honorowanie biletów kolejowych przez innych pośredników na tej samej trasie). To jednak może się zmienić – nowy rząd chce wprowadzić „superbilet”, wzorowany właśnie na rozwiązaniu wprowadzonym już przez inne kraje.
Nowy rząd chce wprowadzić „superbilet” na transport publiczny
Umowa koalicyjna podpisana niedawno przez przedstawicieli KO, Lewicy, PSL i Polski 2050 Szymona Hołowni zawiera kilkadziesiąt punktów – choć dość skrótowo opisanych (co zresztą, biorąc pod uwagę charakter dokumentu, nie powinno akurat nikogo dziwić). „Interia” zwróciła uwagę na jeden z nich, który był do tej pory raczej pomijany w analizach medialnych (chociaż akurat na łamach Bezprawnika został zajawiony) – chodzi o pomysł wprowadzenia „superbiletu” na transport publiczny. W umowie koalicyjnej znalazł się bowiem następujący zapis:
Zapewnienie efektywnego i dostępnego transportu publicznego będzie stanowić jeden z priorytetowych obszarów naszej współpracy. Koalicja aktywnie wesprze proces przywracania połączeń autobusowych oraz rozwijania sieci kolejowej, aby zatrzymać i odwrócić negatywne trendy w tym zakresie. Środki budżetowe oraz fundusze unijne, których uruchomienie będzie zadaniem Koalicji, zapewnią poprawę jakości komunikacji zbiorowej. Utworzymy zintegrowany system pozwalający kupić bilet na przejazd z wykorzystaniem dowolnych środków transportu zbiorowego.
To właśnie ostatnie zdanie pozwala mieć nadzieję na to, że nowy rząd faktycznie chce wprowadzić „superbilet” na transport publiczny. Na przykład we wspomnianych wcześniej Niemczech posiadacz jednego biletu może przez cały miesiąc swobodnie podróżować nie tylko autobusami, tramwajami i metrem (i to na terenie całego kraju, a nie jednego miasta), ale również pociągami – przynajmniej tymi lokalnymi i regionalnymi (bilet nie upoważnia jedynie do podróżowania szybkimi liniami międzymiastowymi). W dodatku cena takiego biletu – biorąc pod uwagę to, iloma środkami transportu może poruszać się jego posiadacz, a także, że nie ogranicza się to do terenu jednego miasta czy aglomeracji – jest bardzo niska, ponieważ wynosi jedynie 49 euro. Obecnie, w przeliczeniu na złotówki, daje to kwotę niecałych 215 zł. Dla porównania, bilet imienny w Warszawie na 30 dni (strefa 1+2) to koszt 180 zł. I o ile stolica jest akurat dobrze skomunikowana, o tyle nadal takim biletem można posługiwać się jedynie w Warszawie i przyległych miejscowościach (a warto przy tym zaznaczyć, że ceny biletów długookresowych w stolicy wcale nie są najwyższe w Polsce – wręcz przeciwnie, stosunek ceny do liczby połączeń jest bardzo dobry).
Realizacja takiego pomysłu może być więcej niż trudna
Już teraz wiadomo jednak, że aby nowy rząd mógł wprowadzić „superbilet” na wzór np. Niemiec, konieczne byłyby negocjacje między wszystkimi spółkami obsługującymi przejazdy – co w polskich realiach mogłoby być wyjątkowo trudne, choćby ze względu na liczbę tych spółek i wcześniejsze trudności z wypracowaniem wzajemnego honorowania biletów (i to na stosunkowo małych obszarach).
Należy też brać pod uwagę fakt, że być może przyszły rząd wcale nie zamierza wypracowywać aż tak dalece idącego rozwiązania; równie dobrze, na co zwracał już uwagę na łamach Bezprawnika Mateusz Krakowski, bilet mógłby obowiązywać np. na terenie powiatu czy województwa. Jaki faktycznie jest zatem zamysł rządzących, przekonamy się dopiero za jakiś czas.