Wracam właśnie z cyklu debat na temat zmian w prawie autorskim i moim zdaniem zmiany te były w dużej mierze inspirowane tym, że Unia Europejska desperacko próbuje walczyć z dominacją Stanów Zjednoczonych w internecie. No bo zobaczmy: Apple, Amazon, Facebook, Google, Microsoft – wszystko amerykańskie. A co ma Europa? Zalando? Pyszne.pl? Dlaczego Europa tak bardzo przegrywa w sieci?
Szymon Janiak: Stany Zjednoczone mają jednak dłuższą historię inwestycji technologicznych i są w tym zakresie bardzo rozwinięte.
Kiedy popatrzy się na strukturę amerykańskiego rynku, ona jest jednak inna, niż struktura rynku europejskiego. Pod wieloma względami. Tam od lat funkcjonuje tzw. old money, czyli kapitał zbudowany w oparciu nie o biznesy technologiczne, tylko bardziej tradycyjne – takie jak przemysł. Rodziny z pokolenia na pokolenie tworzyły ogromne majątki i tam dużo szybciej zaczął się tworzyć ten ekosystem, w ramach którego środki zostały reinwestowane w technologie.
Tutaj nawet abstrahuję od Doliny Krzemowej, epicentrum tego wszystkiego. Ale w USA wciąż jest duża kultura tego, by inwestować w technologie, rozwijać je. Od strony finansowej Europa powoli dogania Stany Zjednoczone w tej kategorii. Jeśli skupimy się na takich wartościach, jak na przykład przeciętna wartość rund inwestycyjnych (ile startup dostaje pieniędzy), przeciętna waluacja (przy jakiej wartości startup dostaje pieniądze), to my coraz bardziej zrównujemy się ze Stanami Zjednoczonymi.
Natomiast jeszcze trochę uciekają nam jako rynek.
W związku z tym jest naturalne, że przy większej kumulacji talentów i dostępności kapitałów oraz bardziej zaawansowanym poziomie rynku inwestycyjnego wysokiego ryzyka, to USA są pewną kuźnią kadr i stamtąd wychodzi większość najbardziej atrakcyjnych pomysłów.
Choć, ku uciesze Polaków, trzeba powiedzieć, że Europa się nie poddaje i system coraz bardziej zaczyna iść do przodu. Tych inwestycji na Starym Kontynencie będzie coraz więcej.
A jako ekspert rynkowy, czy widzisz jakąś konkretną europejską firmę, która w nadchodzącej dekadzie może stać się ważnym, globalnym – nawet jeśli nie absolutnym hegemonem – graczem? Myślałem tak jakiś czas temu o Spotify, ale dziś jest to już w sumie chińska firma…
Dla mnie ten rynek jest niezwykle nieprzewidywalny. Najlepszym przykładem jest to, co się stało z Klarną. Jeszcze 2 lata temu uznawano ją za ten europejski startup, który wywróci do góry nogami perspektywę europejskiego rynku startupowego ze względu na kosmiczną waluację, którą osiągnął – 46 miliardów dolarów.
Natomiast po 2 latach ta wartość spadła do 6,5 miliarda dolarów i przy takiej wartości była realizowana kolejna runda inwestycyjna. To siedmiokrotny spadek!
Dlaczego to jest ważne? Kiedy mówimy o tuzach tego rynku, samo to jak spółka performuje nie ma kluczowego znaczenia. Inne czynniki – nastroje, procesy makroekonomiczne, tendencje na rynku inwestycyjnym – mają bardzo duże znaczenie. Tak jak teraz mówi się, że bańka technologiczna pękła. Wydarzyły się spektakularne rzeczy, np. wyjawienie wyników inwestycyjnych SoftBanku, który stracił miliardy na swoich inwestycjach, pokazuje jak trudny i ryzykowny jest to rynek. To spowodowało pewien zwrot w myśleniu.
Coraz częściej inwestorzy zaczynają szukać biznesów, które mają solidny fundament ekonomiczny, a spółka jest w stanie szybko osiągnąć rentowność bez ciągłego wspierania przez inwestorów.
Przy tych największych inwestycjach, gdy wydarzy się coś dużego (np. wojna na Ukrainie w naszym regionie), to widziałem już dziesiątki takich procesów, że ktoś miał obiecaną umowę przy ogromnej waluacji, a z dnia na dzień okazywało się, że pieniędzy jednak nie będzie.
Te zmiany, które zachodzą teraz na rynku powodują, że zmieniają się modele funkcjonowania venture capital. Tworzą się nowe fundusze o takich metodach działania, które kiedyś nie były dopuszczalne – na przykład w ogóle nie obejmują udziałów, co przecież było fundamentem fundamentów. A w zamian uzyskują tylko udział z zysków spółki. Kiedyś fundusze były organizmami zamkniętymi – inwestycja trwała kilka lat, teraz zaś pojawia się coś takiego jak rolling funds, czyli kupuje się jednostki uczestnictwa i fundusz wcale nie ma parcia na to, by wysprzedawać wszystko co ma w aktywach, bo inwestorzy chcą środków.
To powoduje, że rynek ten cały czas się zmienia i trudno jest teraz szacować jak dana spółka będzie się zachowywać za 2-3 lata, a tym bardziej w okresie dziesięcioletnim. To w technologiach wieczność.
To skoro rynek europejski ma nad sobą pewien sufit, a czasy są niespokojne, zapytam inaczej: które polskie startupy radzą sobie nieźle? Bo często czytamy o sukcesach polskich startupów wymyślających czasem absurdalne rozwiązania, które chyba budowane są bardziej przez działy PR-owe, niż realne potrzeby użytkowników. Mamy jakiś taki przykład startupu, który się szeroko spopularyzował?
Odpowiem trochę jak polityk. Ja nie bardzo lubię rozmawiać na temat sukcesów poszczególnych spółek. To popularne pytanie, które jednak buduje fałszywą narrację wokół rzeczywistości startupów polskich i globalnych.
Bardzo często powielane są narracje success stories o tym jak ktoś zaczynał w garażu, a teraz jest miliarderem. Karmieni są tym młodzi ludzie, a to zakrzywia ich rozumienie tego, czym w ogóle jest startup.
Zaczynają traktować go jako pewną formę stylu życia, który w pewien elastyczny, liberalny sposób pozwala im dojść do wielkich sukcesów. Tymczasem od kuchni wygląda to kompletnie odwrotnie. Startupy to niezwykle ryzykowna branża, w której 90 proc. upada.
Rynek startupów jest chłonny na nowe technologie, ale niezwykle wymagający. Zwykle po prostu nie ma potrzeby na nową technologię, która została wytworzona i przez to startup spada z rynku. Mamy też dużą niepewność. Wchodząc na ustrukturyzowany rynek, np. tworząc kolejny sklep z obuwiem, wiemy że jest na to popyt. Tymczasem w startupie raz, że musimy prowadzić firmę (co jest trudne), to na dodatek musimy jeszcze mieć wyczucie tego, jakie technologie będą chwytliwe, za co chcemy płacić i czy ludzie będą chcieli z tego korzystać. I to jeszcze w środowisku, które tysiące razy powie nam „NIE” od różnych osób na różnych etapach startupowego łańcucha. Wymaga to dużej determinacji.
Jest jeszcze jeden element różniący tradycyjne biznesy od startupów. Te startupy, które są kapitałochłonne i wymagają dużych nakładów nim zaczną zarabiać, to działanie na krawędzi. Ostatnio mój znajomy kończył zamykanie umów z inwestorami na bardzo duży kapitał i z dnia na dzień dowiedział się, że główny inwestor jednak zmienił zdanie. I co to teraz znaczy? Mamy firmę wartą 20-30-50 milionów złotych i wiemy, że za 2-3 miesiące nie będziemy mieli pieniędzy na jej funkcjonowanie.
To na czym się opiera taka wartość? No bo firma, która nie ma przychodów, a ma wartość 50 milionów złotych. Czy to nie jest coś na kształt piramidy finansowej?
To bardzo mocne sformułowanie!
Publicystyczne!
Te wyceny zbudowane są w oparciu o potencjał i technologię. Gdy wycenia się standardowe biznesy – np. software house’y, które produkują oprogramowanie na zamówienie klientów. Wycena ich wartości jest bardzo prosta, ponieważ wycenia się je w oparciu o ich dane finansowe i wskaźniki rynkowe. Patrząc na to, co jest teraz na rynku, to 1x przychód albo 10-14x zysk netto. To bardzo prosty przelicznik. Jeśli software house generuje przychód w wysokości 5 mln złotych, to za 5 mln złotych można go sprzedać na rynku. Proste.
Ale co zrobić, gdy przychodzi do nas spółka, która generuje ogromny potencjał, ale nie generuje takich przychodów?
Fundusze mają bardzo różne podejście do tego. Niektóre mają bardzo skomplikowane Excele i uwzględniają komplementarność i doświadczenie zespołu, wielkość rynku, potencjalne marże, transakcyjność na tym rynku, czy spółki da się kupować.
Są takie fundusze, które zawsze inwestują w spółki na tym samym etapie i zawsze składają identyczną ofertę. Zawsze to będzie np. 1 mln złotych za 15 proc. udziałów. Są też takie, które mają swoje unikalne metody oparte na amerykańskich wzorcach. Natomiast prawda jest taka, że nie ma jednej reguły wyceny. Najczęściej ocenia się na bazie tego, co uda się osiągnąć w przyszłości, a więc jest to pewien mix doświadczenia, potencjału czy własności intelektualnej, która została/zostanie wypracowana.
Natomiast też warto wskazać jak ogromna jest czasem różnica. Są w Polsce spółki po 1-2 rundach finansowania. Mają relatywnie niewielkie obroty, bo zarabiają na przykład kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, a są warte 50 milionów złotych. I teraz jak zobaczy się jakie firmy np. notowane na giełdzie są warte również 50 mln złotych, to zobaczymy jak ogromna jest to dysproporcja między tymi dwoma światami.
Te wielkie wyceny, te kluczowe, są w pewien sposób generowane przez fundusze. W funduszach chodzi o to, żeby wycena rosła agresywnie, by za niedługi czas sprzedać swój pakiet udziałowy z dużym zyskiem. Więc funduszom zależy na tym, by wycena rosła i rosła, jest to wręcz w pewien sposób pompowane.
Skoro pierwszy fundusz napompował to do 10 mln i chce na tym zarobić, no to drugi pompuje to jeszcze bardziej. I spirala się nakręca.
W tym momencie, ze względu na konserwatywne podejście do inwestowania spowodowane sytuacją bieżącą na rynkach, to wszystko powoli wygasa. Te wyceny na przestrzeni ostatniego roku znacząco spadły. Bardziej ostrożnie podchodzi się do tego typu wycen.
Ale! Ten rynek charakteryzuje się pewną cyklicznością. Pewien cykl koniunkturalny toczy się od dziesiątek lat i tak samo będzie to wyglądać w przyszłości – wyceny znów będą rosły.
Czy paradoksalnie ta sytuacja – powiązanie między wartością, a przychodami, które teraz trochę się normalizują – nie wyjdzie branży startupowej na zdrowie?
I tak, i nie. Kij zawsze ma dwa końce. Gdyby te wyceny zostały sprowadzone do zbyt niskiego poziomu, a startupy byłyby wyceniane w taki sposób, jak spółki tradycyjne (a różnice w funkcjonowaniu jawią się na wielu poziomach – fundusze inwestują np. w startupy o ogromnym tempie wzrostu czy skalowania).
Atrakcyjność spadłaby na końcu dla inwestorów w funduszach, bo przecież musimy pamiętać, że fundusz venture capital przy mniejszych funduszach to 30-50 inwestorów, którzy oczekują stopy zwrotu na poziomie kilkunastu procent rdr. Gdyby perspektywa zarobku była mniejsza, zapewne zmalałoby zainteresowanie inwestycjami.
Bezprawnika też czytają zamożne osoby, które w ostatnim czasie boją się o swoje pieniądze, szukają pomysłów na inwestycje. Załóżmy, że ktoś ma odłożone 3 miliony złotych. Czy może przyjść do Czystej, powiedzieć „wy się znacie, działajcie”. Czy też nie przyjmujecie inwestorów z ulicy?
Tak to nie działa. Fundusze charakteryzują się pewną cyklicznością. Fundusz zawierany jest w Polsce na 8-10 lat i składa się z 2 cykli: inwestycyjnego i dezinwestycyjnego. W pierwszym wydaje się kapitał w aktywa, jakim są startupy. W drugim – skupiamy się na sprzedaży i wyjściu z inwestycji tak, by uzyskać korzystne zwroty.
Pieniądze od inwestorów zbiera się zanim się postawi fundusz. Taką rozmowę, jak mówisz można przeprowadzić, jasne. Tylko trzeba się wstrzelić w moment zakładania takiego funduszu. Takie środowisko jest otwarte. Fundusze tworzą zresztą kolejne wehikuły. My kończymy jeden z naszych okresów inwestycyjnych myślę, że z początkiem przyszłego roku – mamy już w portfolio 32 spółki i przybywa – a potem będziemy się skupiać na rozwoju tego, co już mamy. Ale już podjęliśmy decyzję, że będzie powstawał kolejny fundusz o trochę innym charakterze.
Co najmniej 32 spółki – brzmi imponująco. Proszę opowiedzieć o kilku z nich! Jak zmienią świat?
Dla czytelników Bezprawnika interesujące mogą się wykazać nasze inwestycje na przykład w spółkę, która digitalizuje kopalnie. Wykorzystuje zdjęcia satelitarne do tego, żeby badać jak zmienia się obszar wokół kopalni, umożliwiając tym samym bardzo proste raportowanie czegoś, co dotąd było bardzo kłopotliwe i pracochłonne. Technologia jest na tyle zaawansowana, że jeśli sprawdzi się to w praktyce w przyszłości, na podstawie zdjęcia satelitarnego będziemy w stanie powiedzieć, gdzie znajdują się jakie złoża, co ułatwi decyzje o tym, gdzie na przykład otworzyć nową kopalnię.
Innym ciekawym przykładem jest spółka, która w oparciu o różnego rodzaju dane, które zbiera (w tym również zdjęcia satelitarne), jest w stanie oceniać czy dana działka ma potencjał do tego, by założyć tam farmę fotowoltaiczną. Sieci neuronowe liczą, czy można zrealizować tam opłacalną inwestycję.
InkSearch z kolei digitalizuje studia tatuażu. Rynek ten rozwija się bardzo dynamicznie, ale studia często są zarządzane przez artystów, którzy prowadzą kalendarz w oparciu o kartkę, długopis. InkSearch wprowadził narzędzie pozwalające na zarządzanie naszym studiem z poziomu jednej aplikacji. To jest bardzo wygodne i proste.
Co ma ze sobą wspólnego digitalizacja branży wydobywczej, solarnej i studia tatuażu?
Wszystkie są oparte na technologii. Wszystkie digitalizują pewne procesy, które funkcjonowały już wcześniej w ramach działań analogowych. Wszystkie mają fundament sztucznej inteligencji na podstawie sieci neuronowych czy uczenia maszynowego. I wszystkie działają przez internet. Zbieżność sprawia, że mają podobne zespoły, podobne struktury finansowania, podobne sposoby pozyskiwania klientów. Na końcu dnia jest to więc pewna zbliżona do siebie grupa podmiotów, które mogą ze sobą współpracować. To bardzo ważne w funduszach.
Czyli gdybym przyszedł do Was z rewolucyjną metodą hodowli torfu, która nie ma nic wspólnego z technologiami, ale wszystko się spina: cudowny biznesplan, wstępne umowy z producentami whiskey i branży opałowej, urealnione miliony w perspektywie. Bierzecie to, czy…
Absolutnie nie. Nawet nie podjąłbym się rozmów! Trzeba wziąć pod uwagę dwie kwestie. Każdy fundusz ma określoną strategię inwestycyjną. Dotyka ona wielu obszarów, m.in. tego na jakim etapie są spółki i jakie zaangażowanie kapitałowe można zaoferować spółce. To jest pewien zakres, który jest przedstawiany inwestorom.
Jeśli przyszedłbyś do mnie jako inwestor, chciał zaoferować te wspomniane 3 miliony złotych, to ja muszę odpowiedzieć ci co ja z tymi pieniędzmi zrobię, jak będę działać, w co będę lokować, jak wyglądają zmienne na tym rynku… Pamiętaj, że mógłbyś te pieniądze dać też 150 innym funduszom na polskim rynku. A co je różni? Strategia inwestycyjna.
Teraz każdy zaczyna szukać swojej niszy. Choć rynek ten jest dalej na relatywnie niskim etapie, to jednak inwestorom znudziło się słuchanie w kółko tego samego „szukamy jednorożców, najlepiej z branży tech”. To już uchodzi do rangi pewnego banału. Fundusze szukają swoich nisz, dlatego mamy bardzo ścisłą strategię, których się trzymamy. Trochę wsadzając kij w mrowisko, bo wiele rzeczy, które robimy jest nowe.
Druga kwestia to to, że inwestuję tylko w to, co rozumiem i tam, gdzie jestem w stanie wesprzeć startup. Kluczowy jest nie tylko kapitał, ale też to, co fundusz może dać poza pieniędzmi. Smart money. Wiedza i doświadczenie z danej branży. Ja wtedy pomogę skutecznie pozyskiwać klientów, otworzę drzwi do pewnych spotkań, ułożę strategię marketingową, pomogę zdobywać kapitał. Czasy inwestowania, gdy ktoś przychodzi z torfem i hodowlą pieczarek do funduszu IT już się skończyły.
Spotykamy się właśnie przy okazji premiery Twojej książki o branży startupowej. Jestem mile zaskoczony tym, jak szczera jest ona momentami. Ale czy nie boisz się pewnego branżowego ostracyzmu?
Jestem znany z tego, że nie boję się otwarcie mówić o pewnych rzeczach, które są niewygodne dla branży. Jestem otwarty w krytykowaniu pewnych patologii, które są powielane na polskim rynku. Wiedza na temat tego co jest standardem VC, a co jest odchyleniem czy aberracją, jest z korzyścią dla całej branży.
To co mnie w tym wszystkim skłoniło do napisania tego typu książki była chęć zebrania w jednym miejscu wiedzy, którą do tej pory często na raty publikowałem na przykład w moich mediach społecznościowych.
Trzeba rozumieć jak wyglądają statystyki na rynku venture capital i one są okrutne. Przeanalizowaliśmy w 2021 roku między 1300 a 1500 spółek. W efekcie podjęliśmy 12 decyzji inwestycyjnych. Czyli inwestujemy w mniej, niż 1 proc. spółek, które są w zakresie naszego zainteresowania. To pokazuje jak trudno pozyskać ten kapitał.
Większość spółek nie dostaje tego kapitału, bo popełniają fundamentalne błędy w tym zakresie. Nie wiedzą jak zainteresować inwestora, jak przygotować pitch deck, co powinny wiedzieć w rozmowach inwestycyjnych. To już nie jest czas na uczenie się na swoich błędach. Fundusz nie ma na to czasu. Jeśli spalisz pierwsze spotkanie, to nigdy więcej się z tobą nie spotkam. Może to brutalne, ale tak ten rynek działa.
Im bardziej spółki będą przygotowane, tym lepsze jest to dla mnie, jako funduszu. Pamiętam jak lata temu, prowadząc ze wspólnikiem swój startup, pozyskiwałem środki z funduszy amerykańskich, mając też naprawdę globalne ambicje. Mieliśmy spółkę, która działała na 3 kontynentach, szukaliśmy inwestorów w Japonii, Nowym Jorku, Dolinie Krzemowej. Byłem wtedy kompletnym żółtodziobem w zakresie tego, jak się pozyskuje kapitał i nie miałem skąd wziąć tej wiedzy. W Polsce były jakieś poradniki bez kompletnego przełożenia na rynek. Musiałem popełnić te wszystkie błędy, ale teraz – wiele lat później – ta wiedza w Polsce już jest i to jest moment, kiedy fundusze powinny się otworzyć, jeśli chodzi o wiedzę i pokazać, jak to wygląda od środka.
A moja książka to niestety pierwsza pozycja tego typu napisana przez osobę z VC. To też powinno dać do myślenia.
Będę drążył, bo to ważne. Przyjmijmy, że czyta nas informatyk z wykształceniem prawniczym, stworzył fajne narzędzie do zarządzania kancelarią w systemach sądowych. Przeczytał nasz wywiad, jest zachwycony, chce z tobą współpracować. Ale jest informatykiem, geniuszem komputerowym, brak mu umiejętności międzyludzkich, brak mu zmysłu marketingowego, brak mu doświadczenia sprzedażowego. Jak rozumiem, twoja książka jest pierwszym krokiem, by nie zmarnować tego pomysłu i talentu. Ale co jeszcze można zrobić, by nie spalić świetnego pomysłu przed funduszem?
Zdecydowanie krok pierwszy to moja książka, bo to pewna chronologiczna instrukcja co i jak robić.
Co jeszcze? Musi się uzbroić w wiedzę, zrobić te wszystkie czynności, które opisuję w książce. Powinien znaleźć wspólnika. Fundusze VC szukają zespołów, które mają charakter komplementarny. Świetnie, że czytelnik to prawnik i informatyk, ale potrzebny jest ktoś od sprzedawania, zarządzania i marketingu. Więc musi zbudować zespół.
Dobrze by było też zorientować się czy jego genialny pomysł ma przełożenie na praktykę. Biznesy software’owe testuje się dziś bardzo szybko. Można stworzyć brzydki, niedopracowany produkt, który w ramach betatestów pokaże się klientom, którzy wypowiedzą się czy to jest przydatne i czy ma sens. Skończyły się czasy, gdy można było łatwo dostać milion za samą prezentację bez znajomości i wcześniejszych sukcesów. Dziś kluczowa jest informacja o tym czy jest zapotrzebowanie i dopasowanie produktu do rynku.
My co do zasady niezwykle rzadko inwestujemy na etapie koncepcji. Szukamy rozwiązań, które mają pewien zalążek – czy to w postaci opracowania podstawowych linijek kodu, które pokażą jak to działa. Lubimy jak startup już zderzy się z rynkiem i pokaże czy to działa, czy jest zapotrzebowanie dla rozwoju tej inwestycji.
W książce jest świetny rozdział, że nie tylko fundusz venture capital jest odpowiedzią dla młodego startupowca. Strasznie mnie rozbawiło, że jako jedną z metod pozyskiwania pieniędzy przez startup wpisałeś… klientów. Bo mam wrażenie, że polska branża startupowa często o tym modelu finansowania zapomina. Czy to nie jest trochę tak, że czasem chodzi nie o to, by złapać królika, tylko go gonić od tury do tury inwestycyjnej, a exit byłby wręcz tragedią takiego startupu.
To nie jest domena polskiego rynku, to jest domena rynku VC jako takiego. W tym kontekście, że kiedy szuka się finansowania, robi się to w określonym celu. Kapitał potrzebny jest do realizacji określonych kamieni milowych – liczba klientów, algorytm o określonej skuteczności, operacje na określonej liczby rynków. Jest to pewien namacalny efekt, który można uzyskać.
Fundusze inwestycyjne często transzują kapitał, który dają. Na przykład 2 miliony złotych dzielone po 0,5 miliona w zależności od realizowania tych kamieni milowych.
Natomiast to co mówisz, jest związane z tą narracją fałszywego wyobrażenia o startupach – startupowcach żyjących na kieszeni inwestora. Owszem, jest taka tendencja, żeby funkcjonować od rundy do rundy, natomiast jednak coraz mocniej patrzy się już na te twarde aspekty finansowe: czy uda się zrealizować sprzedaż, czy jest szansa na exit. Bo pamiętaj, że kiedy do tego exitu nie dojdziesz, będziesz przez 7 lat funkcjonował w oparciu o naprawdę skromne wynagrodzenie, licząc na wynagrodzenia na końcu, które… nigdy nie nastąpi. Albo podpiszesz złą umowę i na koniec dnia wszyscy zarobią, poza tobą. I te aspekty trzeba mieć z tyłu głowy, podczas planowania startupu.
Jakbyś mógł rozwinąć wątek tej złej umowy…
Trzeba rozgraniczyć, co jest patologią, a co pewnym standardem rynku VC. Standardem jest określenie dystrybucji zysków w danej spółce – także, gdy dochodzi do exitu. Normalnym jest, że fundusz powinien otrzymać wartość swojego zainwestowanego kapitału w pierwszej kolejności. Jeśli dałem 1 mln złotych, to najpierw chciałbym go odzyskać, a potem dzielimy się resztą. Lub w innym modelu albo dostaje gwarantowany milion albo dzielimy się zyskami wg udziałów.
Można się spotkać z tym, że fundusz próbuje się uposażyć na startupie, wrzucając prezesa zarządu, który ma na przykład zarabiać 25 000 zł miesięcznie. Albo w umowie trafiają się klauzule, gdzie osobiście (nie spółka) odpowiadasz za złe decyzje biznesowe. Jest sporo różnego rodzaju odchyleń. Natomiast moja książka czy różne rynkowe raporty, a nawet dobrzy doradcy prawni, są w stanie powiedzieć, czy jest to standard rynku VC, czy jakaś patologia i preludium do unikania danego inwestora.”
Piszesz w książce o udziale sektora publicznego w branży startupowej. Czy to dobrze, że pieniądze publiczne są angażowane w startupy – pełne imperatywu porażki? Czy spotkałeś się ze startupami, które były tworzone tylko po to, by wyłudzać publiczne pieniądze?
Odpowiedź brzmi dwa razy „TAK”. Fundusze VC to dosyć specyficzny model działalności. To znaczy – musisz mieć inwestora, który powierzy ci kapitał, a więc musisz uzyskać zwrot na tyle atrakcyjny, by starczyło dla niego i dla ciebie. A z drugiej strony musi to być też odpowiednio wysokie, by mitygowało ryzyko związane z całym przedsięwzięciem.
Polska to stosunkowo młody rynek. Więc VC dla przeciętnego inwestora, który ma do wyboru nieruchomości, obligacje itd. są pewnym novum. Kapitał publiczny umożliwia zapoznanie się inwestorów z tego typu modelem inwestycji, bardzo często oferując sporą preferencyjność. Są na polskim rynku pewne programy, które dają pewną asymetrię zysku. Jest więc komponent publiczny, ale inwestor prywatny ma większe szanse wzbogacenia. A jeśli inwestor w tak asekuracyjny sposób pozna i zrozumie na czym to polega, to potem jest bardziej chętny, by w kolejnych projektach już inwestować swoje stricte prywatne pieniądze. Na mniej więcej takim modelu został zbudowany bardzo ceniony ekosystem izraelski i podobnie dzieje się teraz w Polsce. A pamiętajmy, że innowacyjność jest ważna dla gospodarki. Inwestycje pozytywnie korelują z PKB.
Oczywiście, jest szereg funduszy, które w udziale państwa zobaczyły biznes dla siebie. Zamiast skupić się na tym, by zarobić, tworzy jakieś horrendalnie długie okresy funkcjonowania i na przykład przez kilkanaście lat dostają pieniądze za zarządzanie takim funduszem.
Świeży w temacie inwestor nie wie czy to jest jakiś standard i godzi się na to. A zarządzający funduszem zarabia po kilkanaście tysięcy miesiącach zajmując w spółkach eksponowane stanowiska. Fundusz dorabia się na zasiadaniu w radach czy zarządach spółek, więc ostateczny zysk z inwestycji jest mu obojętny.
Dziękuję pięknie za czas i rozmowę!
Dziękuję.