Lokaty Inbanku wzbudzają spore zainteresowanie wśród naszych czytelników, regularnie o nich wspominamy i tak od słowa do słowa udało nam się porozmawiać z Tomaszem Rzeskim, jedną z kluczowych postaci estońskiego banku w Polsce.
Rozmowa ma 3 segmenty, w których rozmawiamy o lokatach, o samym Inbanku, a szczególnie mocno – nie tylko zainteresowanym produktami bankowymi – polecam ostatni segment o globalnej gospodarce, inflacji, kryzysie. Miłej lektury!
Jakub Kralka, Bezprawnik: Dosłownie kwadrans temu na łamach Bezprawnika poinformowaliśmy o tym, że Alior Bank oferuje lokaty 7 proc. Czy to znaczy, że Inbank podbije zaraz stawkę?
Tomasz Rzeski, Inbank: Tego nie wiem. Mam nadzieję, że nie, bo w tej grze nie chodzi o to, żeby być na samym szczycie, tylko o to, żeby pozyskiwać tyle depozytów, ile wymaga akcja kredytowa.
To nie jest tak, że gdzieś na kartach naszej historii wpisaliśmy sobie, że musimy być liderem. Natomiast chciałbym podkreślić, że w praktyce faktycznie… staramy się nim być. W kategorii depozytów od początku naszej obecności w Polsce jesteśmy w ścisłej czołówce. W Bankierze notorycznie wywalczamy tytuły lidera w kategorii „lokat bez dodatkowych warunków”. Całkiem niedawno weszliśmy do nowej kategorii „lokat z dodatkowymi warunkami”, która to kategoria jest mocno pompowana przez konkurencję. Ale uznaliśmy, że tam gdzie jest ruch i atencja, tam też musimy być. Do tej kategorii weszliśmy z naszą ofertą lokaty lojalnej, która w zależności od okresu – bo to się zmienia z dnia na dzień – jest najlepsza, ewentualnie druga najlepsza czy trzecia najlepsza.
- Czytaj też: Lokata Inbank z oprocentowaniem 6,5%
Mieliśmy bardzo mocną lokatę BOŚ-a, mamy lokatę naszego włoskiego konkurenta (BFF Group – dop. redakcji), mamy też silne, mocno odważne, poniekąd niezrozumiałe ruchy dużych banków z kapitałem Skarbu Państwa. My na tym samym rynku konkurujemy o uwagę deponentów. Mamy dużo mniej rozpoznawalną markę, w którą świadomie nie inwestujemy, bo w zupełnie innym modelu działamy. Nie mamy bazy klientów ROR-owych, którzy mieliby u nas tradycyjne rachunki, więc w sposób naturalny z naszymi lokatami mówimy do Polek i Polaków, którzy aktywnie poszukują dobrych ofert. Ci akurat dobrze się orientują w ofertach rynkowych i jeśli mają rozważać Inbank, to musimy gdzieś w tej czołówce być.
Tomasz Rzeski: „Są czynniki, które się nawet pod stopami procentowymi nie ugną. Cena ropy ani gazu nie spadnie, bo RPP po raz dziesiąty albo piętnasty podniesie stopy procentowe.”
O lokacie Inbanku 6,5%
Jesteście państwo nowym podmiotem na polskim rynku. Rozumiem, że wysokooprocentowane lokaty to strategia także na zbudowanie rozpoznawalności. Czy to jest trochę tak, że to jest dzisiaj koń napędowy marki Inbank?
Zupełnie nie. O ile w ogóle można o tym mówić, bo my w markę jako taką nie inwestujemy. Jesteśmy bankiem ratalnym, który działa w modelu B2B2C i…
Czyli taki bezpośredni konkurent na przykład Santander Consumer Bank?
Dokładnie, jeden do jednego. I my nie mówimy bezpośrednio do konsumentów, tylko mówimy do nich przez struktury sprzedażowe biznesów, z którymi współpracujemy. To są sprzedawcy towarów i usług, gdzie staramy się wpleść nasze rozwiązania ratalne w ich ścieżki sprzedażowe.
Stąd nasza uwaga skupia się przede wszystkim na merchantach, a niekoniecznie konsumentach, bo bez wielomilionowych nakładów na reklamę my nie jesteśmy w stanie wygrać z markami typu PKO BP, Santander, ING, które są całe lata na rynku, a ponadto są bardzo rozpoznawalnymi brandami.
Dzięki świetnej ofercie lokat, Inbank jednak błyszczy w oczach konsumentów czytających chociażby Bezprawnika i dzięki temu staje się beneficjentem tej sytuacji.
I tak, i nie. Chciałbym zwrócić państwa uwagę, że bank nie zarabia na depozytach. Zarabia na kredytach. Tak się składa, że relatywnie nieduży jest zbiór wspólny klientów Inbanku, którzy są zarówno deponentami, jak i kredytobiorcami. Taka sytuacja ma miejsce, ale rzadko. Natomiast w kontekście rozpoznawalności marki – dużo większą rozpoznawalność, od lokat, dają nam nadal nasi partnerzy kredytowi, sprzedawcy towarów i usług, tacy jak choćby np. PayU, OtoMoto czy Polenergia, jeśli chodzi o fotowoltaikę.
Wasze lokaty są pewnego rodzaju przebojem na rynku finansów, ale to w sumie lokaty na stosunkowo skromne kwoty 50 000 złotych. W kogo celujecie tymi ofertami?
Proszę pamiętać, że limit 50 000 złotych dotyczy pojedynczej lokaty, natomiast liczba lokat jest zlimitowana tylko tym, że od pojedynczego klienta – będącego osobą fizyczną – przyjmujemy do 1 miliona złotych.
Kwota jednej lokaty ograniczona do 50 000 złotych jest pochodną dwóch czynników wynikających z naszych modułów biznesowych, przede wszystkim wygląda to z funkcjonalności usługi naszego zewnętrznego partnera – firmy Blue Media. Natomiast wychodzimy z założenia, że pieniądze rozbite na mniejsze lokaty są w interesie konsumenta, bo gdyby zdarzyło się, że potrzebuje część środków wycofać na jakiejś nieprzewidziane wydatki, wtedy rozbija jedną z wielu lokat, a nie traci odsetki od wszystkich zgromadzonych u nas środków.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz – śledzicie państwo szereg promocji dotyczących lokat i doskonale wiecie, że banki stosują mnóstwo haczyków w postaci wymogu nowych środków i tym podobne. My tak klienta nie wabimy, nasze lokaty nie mają takich ograniczeń.
Dylemat: lokata czy konto oszczędnościowe? Pekao i ING kuszą teraz świetnymi kontami oszczędnościowymi. Dlaczego ktoś miałby na pół roku blokować pieniądze na lokacie, skoro obecnie banki mają porównywalne oprocentowanie na kontach oszczędnościowych?
Wszystko jest względne i trzeba patrzeć na konkretną ofertę. Ponieważ z kontami dobrze oprocentowanymi jest tak, że zwykle mają limity co do wypłaty środków – pierwsza jest darmowa, a kolejne to już prowizja 5 albo 10 złotych.
No tak, ale co to jest…
Do tego pamiętajmy, że część kont oszczędnościowych ma to oprocentowanie ograniczone do pewnych kwot, na przykład pierwszych 100 000 zł, a potem jest ono drastycznie pomniejszane. Jeśli weźmiemy pod uwagę wysokie opłaty za obsługę bieżącą takiego rachunku, to czasem koszty przelewów mogą przewyższyć zysk z odsetek z nawiązką.
To są jednak specyficzne sytuacje i trzeba je zawsze indywidualnie oceniać. Może się rzeczywiście okazać i tak, że konto oszczędnościowe wypada lepiej od lokaty. Konsumenci mają dziś w czym wybierać, a różne produkty mogą potrzebom różnych klientów odpowiadać.
O Inbanku i Estonii
Jola Szymczyk-Przewoźna z naszej redakcji prosiła, by dopytać: tyle pożyczacie, a co z kredytami hipotecznymi w Inbanku. Były plany? Będą?
Nie było, nie było. Tak jak powiedziałem – jesteśmy typowym bankiem ratalnym nastawionym na finansowanie bieżącej konsumpcji. Bardziej to co tu i teraz, nie to, co za 30 lat.
Inbank jest estońskim bankiem z oddziałem w Polsce, częściowo podlegacie pod nasze regulacje, ale nie do końca. Czy w miarę rozwoju biznesu, Inbank będzie stawał się bardziej klasycznie polskim bankiem?
Pytanie brzmi: czemu miałby to zrobić? Jednym z elementów funkcjonowania Unii Europejskiej – obok unii gospodarczej i często walutowej – jest unia bankowa. Unia bankowa jasno wskazuje, że co do zasady wytyczne EBA pod nadzorem EBC są wystandaryzowane i rynki muszą działać w sposób spójny. Mamy europejską licencję bankową – uzyskanie jej w jednym kraju członkowskim uprawnia nas do działania w każdym kraju członkowskim.
Pojawia się więc pytanie: jakie miałyby być motywy, aby stawiać podmiot niezależny, z nową licencją, niezależną od licencji grupowej. My naszą europejską licencję wykorzystujemy bardzo efektywnie. Inbank, który jest bankiem estońskim, działa dziś na 5 rynkach: 3 rynki bałtyckie, Polska i Czechy. Plan na przyszły rok to najprawdopodobniej „kierunek zachód” – jeden bardzo, bardzo, bardzo duży rynek.
Wszędzie działamy przez oddziały, czyli jest bank macierzysty w Estonii z oddziałami w różnych krajach. Mamy wiele funkcji grupowych, współdzielonych, choćby IT. Inbank jest bankiem bardzo cyfrowym, kod banku jest nasz, więc nie jesteśmy zdani na opieszałe zewnętrzne firmy informatyczne. Nie musimy organizować przetargu i pytać giganta czy za 24 miesiące (i 15 milionów złotych) coś mogliby dla nas zrobić. My po prostu to robimy – za 3 miesiące i zdecydowanie mniej milionów. Daje nam to możliwość dopasowania do kontrahentów i łatwej ekspansji.
Pozostając w temacie Estonii, gdzie przecież inflacja stoi na jeszcze wyższym poziomie, niż w Polsce. Jakie oprocentowanie lokat oferuje Inbank w swojej ojczyźnie?
Inbank na innych rynkach… wcale nie finansuje się na tamtych rynkach. Gro depozytów pochodzi z rynku niemieckiego, holenderskiego i austriackiego. Pięć rynków, o których wspomniałem wcześniej, to te, w których prowadzimy działalność kredytową. Natomiast jesteśmy jeszcze obecni w kilku krajach zachodniej Europy czy Skandynawii z ofertą depozytową. Gro biznesu inbankowego prowadzonego w euro jest finansowane z tamtych rynków.
Natomiast oprocentowanie jest istotnie mniejsze, bo pamiętajmy, że to nie tyle inflacja wpływa na wysokość oprocentowania, a stopy procentowe. EBC skupiony na wielu krajach Unii Europejskiej, nie tylko Estonii, jest pod tym względem w tyle.
Tomasz Rzeski: Mamy sytuację, która zaskoczyła chyba inicjatora tego konfliktu, który liczył na szybkie zwycięstwo przy biernej postawie całego świata. Szybkiego zwycięstwa nie ma, a światowa postawa jest zaskoczeniem dla agresora.
O gospodarce w ciekawych światach
Czy stopy procentowe w Polsce będą nadal rosły?
Moim zdaniem będą rosły. Można się spierać o poziom, do którego dojdą, bo to trochę wróżenie z fusów. Ale skupmy się na czynnikach, które prowadzą do podnoszenia tych polskich stóp procentowych.
Mamy sytuację bez precedensu. Mamy inflację, która się wymknęła w skali światowej spod jakiejkolwiek kontroli. No i są czynnik geopolityczne, na które polityka monetarna i fiskalna ma mały wpływ. Zazwyczaj jest tak, że nawet jeśli rozgrzeje się gospodarkę tanim pieniądzem, to potem można ten pieniądz podrożyć i po jakimś czasie wszystko wraca do normy.
Podstawy ekonomii mówią, że tani pieniądz i niskie stopy procentowe napędzają konsumpcję, konsumpcja napędza inwestycje, rynek się kręci, PKB rośnie, ludzie kupują, przesadzają z tym, nadchodzi inflacja, więc rynek się studzi, podraża pieniądz, gospodarka też się wystudza. To takie książkowe elementy cyklu koniunkturalnego. Z tym zastrzeżeniem, że teraz mamy do czynienia z szokami. Na przykład szokiem geopolitycznym, jest duże ryzyko niepewności związanej z tym, w którą stronę rozwinie się sytuacja na świecie.
Pokłosiem sytuacji geopolitycznej jest szok podażowy, jeśli chodzi o surowce. I to chyba największy znak zapytania: co się będzie działo dalej? Bo na inflację duży wpływ, zasadniczy, mają ceny energii. Na dodatek mamy na horyzoncie potencjalny kryzys żywnościowy, jeśli na przykład pół Afryki nie zostanie wykarmione przez Ukrainę.
Trudno mówić do jakich poziomów dojdą stopy. Zważmy też, że dopiero pierwsze ruchy w stopach procentowych zrobiły banki centralne wiodące, za którymi w ślad dalej będą musiały pójść banki centralne pomniejsze. Zakładam, że jesteśmy jeszcze przed dalszymi podwyżkami, ale w mojej ocenie jesteśmy już istotnie po półmetku, jeśli chodzi o miejsce w cyklu.
Powiedział pan takie słowa, że to nie jest taka typowa inflacja, tylko szereg czynników zewnętrznych ma na nią dość istotny wpływ. I teraz zastanawiam się czy jest pan wyznawcą tej teorii, że w Polsce – tak było przez cały XXI wiek – nie da się zbić inflacji, jeśli stopy procentowe nie będą powyżej poziomu tej inflacji.
Wydaje mi się, że nawet stopy procentowe powyżej poziomu inflacji w Polsce, co jest…
Katastrofą.
Katastrofą. Mają szansę, poza wprowadzeniem gospodarki w stan hibernacji i wyprowadzenia ludzi na przysłowiową ulicę, tej inflacji wcale nie zbić. Bo pamiętajmy cały czas, że to nie są nadmierne inwestycje i konsumpcja – choć konsumpcję wciąż mamy bardzo zwiększoną, m.in. dzięki napływowi uchodźców. Ale są czynniki, które się nawet pod stopami procentowymi nie ugną. Cena ropy ani gazu nie spadnie, bo RPP po raz dziesiąty albo piętnasty podniesie stopy procentowe.
Widzimy co się stało na kanwie podwyżek już z rynkiem kredytów hipotecznych. Ten rok do roku wysechł w połowie, bo hipoteka, która zawsze kojarzyła się z długoterminowym, ale tanim obciążeniem, dziś jest obciążeniem bardzo drogim. W związku z tym zdolność kredytowa klientów spada, a i sama wola zmieszczenia w budżecie raty jest dużo mniejsza, bo ta rata jest dwukrotnie wyższa, niż kilka miesięcy temu.
No tak, ale kto dziś nadal jeszcze traci więcej: ten kto spłaca coraz droższy kredyt hipoteczny, czy ten kto ma oszczędności w gotówce?
To jest pytanie czemu służy kredyt hipoteczny: nabyciu aktywów. Trzeba się zastanowić czy ceny tych aktywów będą w długiej perspektywie rosły, a przynajmniej nie malały. Moim zdaniem będą rosły. Więc jeśli mówimy, że kupujemy mieszkanie na kredyt i widzimy w tym zabezpieczenie tego typu, że za 3, 5, 15 lat możemy sprzedać je po wyższej cenie, niż ta, po której nabyliśmy, to jak najbardziej ma to sens.
Ale pamiętajmy, że gro kredytów hipotecznych jednak nie służy celom inwestycyjnym, tylko ma zabezpieczyć potrzeby bytowe Polaków. Są młode małżeństwa, single, którzy chcą żyć na swoim. Mają teraz wybór. Najem, który podrożał, choćby na skutek napływu uchodźców. Rynek najmu bardzo podrożał, stawki poszły dwucyfrowo w górę. Albo jednak decydują się na zobowiązanie długoterminowe, ale posiadanie czegoś własnego. Pewnie dla osób z dziećmi nabycie nieruchomości wciąż jest lepszym ruchem, nawet w obecnej sytuacji. Zostawią coś swojego przyszłemu pokoleniu.
A powiedzmy, że kogoś nie stać na nieruchomość, ale zbiera, próbuje, ma odłożone te 300 000 złotych. Lokata brzmi najbezpieczniej, ale… Hazard na giełdzie? Surowce? Co radziłby ekspert Inbanku komuś, kto ma pieniądze, ale nie chce lokaty.
Przede wszystkim ustalmy jedno: nie doradzam inwestycyjnie.
Naturalnie.
Na dziś dla osób, które mają 300 000 złotych i więcej mieć nie będą – nie są w stanie tego odtworzyć z pracy czy innych źródeł – kluczowe jest zabezpieczenie tego kapitału, nawet nie przed inflacją, ale w ogóle przed nominalną stratą. To ważniejsze, niż ryzykowanie czy inwestowanie w coś.
Zawsze post factum znajdziemy szereg aktywów, które pomimo sytuacji na świecie rosły w czasie kryzysu. Raz jeszcze zwracam jednak uwagę, że te fantastyczne właściwości zwykle odkrywamy post factum. Trudno przewidzieć co będzie rosło. Można powiedzieć, że jeśli widzimy rosnące ceny energii, to ETF-y czy kontrakty na surowce są dobre. Natomiast to są terminy tak abstrakcyjne dla typowego Kowalskiego i Nowaka, że to nie jest moim zdaniem produkt, który można rekomendować przeciętnemu człowiekowi. To są produkty dla profesjonalnych inwestorów, którzy rozumieją ryzyko związane z giełdą, czym jest możliwość utraty kapitału i mają zdolność odtworzeniową dla tych strat, które mogą ponieść.
Dla typowej rodziny, która ma odłożone ciężko zarobione pieniądze dzisiaj, przy tak zmiennym rynku… Proszę zobaczyć co się dziś dzieje na funduszach obligacyjnych. Podobno na obligacjach można mniej tracić. Jak je trzymamy do wykupu. Ale jeśli kupimy sobie fundusz, który robi codziennie nowe wyceny, na podstawie aktualnych parametrów rynkowych, to notujemy straty.
Więc na dobrą sprawę dzisiaj można albo kupić obligacje i trzymać do momentu wykupu albo wybrać lokatę. Bo każde inne aktywo jest obarczone ryzykiem poniesienia straty.
Nie jest to łatwa i przyjemna we wnioskach rozmowa. Proszę powiedzieć, tytułem końca, coś pozytywnego.
Ja z natury jestem optymistą, więc staram się nie przewidywać czarnych scenariuszy. Można oczywiście na każdym kroku upatrywać Czarnego łabędzia, jak co roku robi to Saxo.
Czasy mamy trudne, natomiast zakładam, że rynki w ten czy inny sposób dochodzą do równowagi. Jest to tylko kwestią czasu, kiedy znów dojdziemy do tego optymalnego środka. Ja zakładam, że będzie dobrze. Nie będzie eskalacji sytuacji geopolitycznej, bo ta nie leży w niczyim interesie. Tam nie byłoby wygranych, więc naprawdę nie ma o co walczyć.
Mamy sytuację, która zaskoczyła chyba inicjatora tego konfliktu, który liczył na szybkie zwycięstwo przy biernej postawie całego świata. Szybkiego zwycięstwa nie ma, a światowa postawa jest zaskoczeniem dla agresora. Jest więc pewien impas i szukanie wyjścia z całej sytuacji „z twarzą”. Można popytać autorów powieści political fiction o nakreślenie możliwych scenariuszy, ja sam się o to nie pokuszę. Natomiast wierzę, że na świecie dominują jednak ludzie myślący zdroworozsądkowo, a tak długo, jak na końcu dnia zwycięża rozum, tak długo wierzę, że będzie dobrze.
Oby!
Oby, tego sobie życzmy.