Chyba nie ma lepszej reklamy nowo otwartego sklepu niż drobne zamieszanie, które staje się ogólnokrajową dyskusją. Sieć sklepów Lidl potrafi to perfekcyjnie wykorzystać i na samym początku działania swojego sklepu internetowego dodał do jego oferty towar, którego nikt nie mógł się spodziewać. Torebki Michaela Korsa – damski dodatek z pogranicza luksusu i obecnie już niestety dla wielu obciachu – pojawiły się na sklepowej półce, podobnie jak kilka lat temu torebki Wittchen. Dzięki temu, od kilku dni dyskont jest na ustach wszystkich.
Torebki Michaela Korsa jak świeże bułeczki
Sceptycy tego mariażu nie powinni się dziwić. Polski sklep internetowy Lidl odniósł sukces. Torebki zostały wyprzedane w zaledwie kilku godzin. Sprawdzając sklep internetowy o 7 rano, nie było już co liczyć na ich dostępność. Konsumentów nie odstraszyła cena 800 zł ani dyskusyjny stosunek do marki, która od paru lat przestała już kojarzyć się z luksusem. Powiedzmy sobie jednak szczerze, torebka MK nie jest już marzeniem kobiet, ani niedostępnym luksusem, na który odkłada się pieniądze. Ale jej sprzedaż w dyskoncie i ogromny popyt odbił socjologiczny obraz naszego społeczeństwa. W dalszym ciągu spragnionego luksusu.
Spadek po latach dziewięćdziesiątych, kiedy to spragnieni zachodu Polacy sięgali po luksusowe i oczywiście podrobione produkty znanych marek, wciąż w jakiś sposób tętni w naszej świadomości. Dziś, zamiast podróbek stać nas na oryginały, ale dalej klasyczne „mieć” jest ważniejsze niż „być”. Bazary zastąpiły dyskonty, które jako ich spadkobiercy, od czasu do czasu uderzając w polskie tony, dokonują mariażu taniego i drogiego. Przy okazji bazując na zakorzenionym w Polakach pragnieniu chwytania okazji.
Polski synonim luksusu
Torebki Michaela Korsa w pewnych środowiskach w dalszym ciągu uchodzą za synonim luksusu i wyższego statusu. Osobiście uważam je za synonim polskiej przaśności i nieświadomego podejścia do ekonomii. Kolejną bezsensowną inwestycję, która nie przynosi żadnego zysku, nawet tego czysto komfortowego. I nawet nie chodzi o to, że torebki marki, która w pewnym czasie uważana była za ekskluzywną, można kupić w Lidlu (osobną kwestią jest fakt, że sieć naprawdę dba o jakość sprzedawanych akcesoriów), ale bardziej o to, że to, co w bogatszych krajach świata jest po prostu popularne i powszechnie dostępne, u nas wywołuje ogólnokrajową dyskusję i pobudzenie. Urok społeczeństwa na dorobku.
Światowe trendy pokazują, że obecnie odchodzi się od nadmiaru. Luksus to kupowanie u lokalnych projektantów, nietworzących masowo i stawiających na jakość. Będących bardziej manufakturą, niż fabryką.
Michaele Kors, czy Tommy Hilfiger to w bogatszych społeczeństwach coś powszedniego. Dla nas to wciąż świetna inwestycja, która podbudowuje ego. Jak widać, musimy chyba jeszcze poczekać, aż zaczniemy z większym dystansem podchodzić do logo i konsumpcji w ogóle. Może wtedy takie rzeczy nam się po prostu znudzą i przejedzą, a luksus zdefiniujemy inaczej.