Trybunał Stanu to jak wiadomo instytucja, która ma za zadanie pilnować przestrzegania prawa przez najwyższych urzędników państwowych. Powołany w 1921 roku miał wprowadzić realne sankcje dla polityków. Mimo, że działa przez prawie sto lat i przetrwał trzy ustroje, nigdy nie miał tyle roboty co po 1989 roku. Od tego czasu procedowano… dwie sprawy. Przez poprzednie 68 lat… też dwie. Czy istnieje lepsza praca dla prawnika?
W demokracji bardzo ważna jest idea powszechnej równości przed prawem. Z założenia dotyczy ona także klasy politycznej, dlatego większość państw ma w swoim systemie prawnym przewidzianą instytucję rozpatrującą sprawy łamania ustaw przez polityków. Przed polskim Trybunałem Stanu mogą zostać postawieni:
– Prezydent RP;
– Marszałkowie Sejmu i Senatu;
– Prezes Rady Ministrów;
– członkowie Rady Ministrów;
– prezes NBP;
– prezes NIK;
– członkowie KRRiT;
– Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych
– posłowie oraz senatorowie.
Warto zauważyć, że nie wszystkie przestępstwa wyżej wymienionych są procedowane przed Trybunałem. Zajmuje się on jedynie przypadkami naruszenia Konstytucji i ustaw, a także czerpania korzyści majątkowych z działania spółek Skarbu Państwa lub nielegalnego nabywania państwowego i samorządowego majątku. Teoretycznie mamy jasną procedurę postawienia polityka przed Trybunał Stanu. Problem w tym, że… jakoś nikt jej nie wykorzystuje, mimo gróźb.
Czcze pogróżki
Każdy, kto śledzi polskie życie polityczne, pamięta zapewne nawoływania do postawienia różnych polityków przed Trybunałem. W ostatnich latach na celowniku byli przede wszystkim Andrzej Duda, Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro. We wcześniejszych – Donald Tusk i Jan Rostowski, a wcześniej – Leszek Miller, Józef Oleksy, Wojciech Jaruzelski czy Leszek Balcerowicz. Wzór jest prosty – opozycja polityczna zawsze rzuca ciężkim kalibrem gróźb w aktualnie rządzących. A potem nic nie robi, ponieważ jeśli politycy jednej strony ustanowią precedens, niewątpliwie znajdą się po drugiej stronie po zmianie koniunktury. Aby postawić kogokolwiek przed Trybunałem potrzebne jest z reguły 3/5 składu Sejmu lub Senatu, co jest nieosiągalne w polskim systemie parlamentarnym. Nawet większość bezwzględna jest trudna do osiągnięcia, a jej wymagałoby postawienie przed Trybunał Stanu posła lub senatora.
Kiedy groźby nie są czcze
Takich przypadków mieliśmy w historii cztery. Pierwsza była sprawa ministra skarbu Gabriela Czechowicza z 1929 roku. Został on oskarżony o rzekomo nieprawidłowe wykorzystanie nadwyżek budżetowych. Sprawa została przez Trybunał ponownie przekazana do Sejmu. Nie miała tam żadnej konkluzji po zmianie układu sił – Sejm nowej kadencji zalegalizował wydatki ministra. Druga była sprawa Piotra Jaroszewicza i Tadeusza Pyki – ta rozgrywka wewnątrzpartyjna z 1984 roku zakończyła się umorzeniem. Kolejne dwie sprawy to już III RP. W 1997 roku w tzw. Aferze Alkoholowej na ławie oskarżonych posadzeni zostali: były Minister Handlu z Zagranicą Dominik Jastrzębski i były prezes Głównego Urzędu Ceł, Jerzy Ćwiek. Pozostałych trzech oskarżonych uniewinniono. Ostatnim przypadkiem była sprawa Ministra Skarbu Emila Wąsacza, która została umorzona ze względu na błędy proceduralne i toczy się ponownie w sądach niższej instancji. Minister oskarżony jest o nieprawidłowości przy prywatyzacji spółek Skarbu Państwa i czerpanie z korzyści z tego procederu.
Trybunał Stanu to najlepsza praca dla prawnika
Jak widać, Trybunał Stanu to najlepsze miejsce pracy dla prawnika w Polsce. Prestiż i zarobki łączą się z nieomalże zerowym nakładem pracy. Tradycyjnie orzekanie w tym ciele jest zwieńczeniem kariery sędziowskiej. Nie zmienia to faktu, że Trybunał nawet jako straszak jest potrzebny w systemie prawnym. O ile w innych krajach – by wymienić podobny ustrojowo i klimatem politycznym Izrael – Trybunał ma faktycznie sporo pracy. Czy jednak u nas ktokolwiek z najważniejszych graczy politycznych stanie przed nim w ramach rewanżu? Wątpliwe, bo szkodzi to rewanżyście.