Pomysł, w myśl którego uczelnie zawodowe będą kształcić lekarzy, wcale nie jest taki zły
Pomysł, że uczelnie zawodowe będą kształcić lekarzy zelektryzował nie tylko środowisko lekarskie, ale też opinię publiczną. W końcu jak to możliwe, żeby leczyli nas lekarze po szkole zawodowej? Rząd bardzo szybko wycofał się z tej kontrowersyjnej propozycji. A jednak wróciła ona do nas w Senacie. Teraz Sejm przyjął nowelizację ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Dzięki niej uczelnie zawodowe będą kształcić lekarzy.
Nie oznacza to bynajmniej, że za kilka lat będziemy mieli do czynienia z lekarzami bez matury. Nigdy nie chodziło przecież o zasadnicze szkoły zawodowe. Istotą propozycji od początku było przecież to, by poszerzyć katalog uczelni wyższych, które mogą prowadzić studia na kierunkach lekarskim i lekarsko-dentystycznym.
Dana uczelnia musi posiadać kategorię naukową A+, A albo B+ w dyscyplinie nauki medyczne lub w dyscyplinie nauki o zdrowiu. Alternatywę stanowi sytuacja, gdy uczelnia prowadzi studia na co najmniej jednym kierunku przygotowującym do wykonywania zawodu i ma kategorię naukową w dyscyplinie nauki medyczne lub w dyscyplinie nauki o zdrowiu.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Co szczególnie ważne, w myśl nowelizacji wydziały lekarskie będą mogły prowadzić nie tylko uczelnie akademickie, ale również akademie nauk stosowanych lub uczelnie zawodowe. W obydwu przypadkach mowa o tych uczelniach wyższych, które prowadzą kształcenie wyłącznie na studiach o profilu praktycznym.
Warto pamiętać, że problemy z warunkami pracy i płacy lekarzy cały czas pozostają aktualne
Dlaczego Senat zdecydował się powrócić do tego pomysłu? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. W Polsce brakuje lekarzy. Jednym z wielu powodów takiego stanu rzeczy jest niedostateczna liczba absolwentów kierunków medycznych. Ta z kolei wynika ze stosunkowo niewielu miejsc na takich studiach. Limity drastycznie zmniejszono zaraz po transformacji ustrojowej w Polsce.
Teoretycznie więc: im więcej uczelni będzie mogło kształcić lekarzy, tym więcej z nich będzie mogło nas leczyć. Środowisko akademickie argumentowało swój sprzeciw koniecznością zapewnienia niekwestionowanej jakości kształcenia. Jednak z punktu widzenia przyszłych pacjentów nie jest ważne, na jakim rodzaju uczelni wykształcono danego lekarza. Liczy się to, czy ta wykształciła go dostatecznie dobrze. Z pewnością jakość kształcenia takich studentów będzie przynajmniej możliwa do zweryfikowania w polskich warunkach.
Nie ma się co przy tym oszukiwać, że mamy jakiś wielki wybór. Alternatywę stanowi ściąganie lekarzy spoza państw Unii Europejskiej. Takie rozwiązanie obarczone jest jednak dwoma podstawowymi problemami. Z jednej strony weryfikacja uprawnień takich lekarzy może być problematyczna. Środowisko lekarskie już wcześniej protestowało przeciwko przyspieszonej drodze nostryfikacji dla kolegów spoza UE. Drugi problem jest bardzo prozaiczny: wykształcony lekarz zamiast Polski najpewniej wybierze któreś z państw Europy zachodniej.
Dlatego warto dać szansę pomysłowi kształcenia lekarzy także na uczelniach nieakademickich. Niestety, nawet jeśli uczelnie zawodowe będą kształcić lekarzy, to ci i tak mogą wyjechać z Polski. W końcu warunki pracy i płacy w naszym kraju nie ulegną jakiejś drastycznej zmianie. Co więcej, sytuacji na pewno nie poprawiają bon-moty niektórych polityków spod znaku "niech jadą", lub próby obarczania ich winą w przypadku śmierci Izabeli z Pszczyny.