Kijów robi, co tylko może, by Ukraińcy uciekający przed mobilizacją wrócili do kraju. To zrozumiałe. Tylko czy aby na pewno Polska powinna aktywnie w tym pomagać? Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz zadeklarował niedawno, że nasz kraj zgłasza gotowość do takich działań już od dawna. Cytując klasyka: to gorzej niż zbrodnia – to błąd.
Ukraińcy uciekający przed mobilizacją mają się czego obawiać po deklaracji polskiego Ministra Obrony Narodowej
Według krążących od dłuższego czasu informacji wojna w Ukrainie wkracza w kolejną decydującą fazę. Rosyjska machina wojenna złapała wiatr w żagle, tymczasem Ukraińcy od dłuższego czasu są odcięci od zaopatrzenia ze Stanów Zjednoczonych. Wszystko dzięki wysiłkom rusofili wśród radykalnych zwolenników Donalda Trumpa w amerykańskim Kongresie. Nic dziwnego, że rząd w Kijowie ucieka się do bardziej drastycznych działań.
Niedawno u naszego wschodniego sąsiada weszła w życie nowa ustawa o mobilizacji, której rygory obejmują nie tylko obywateli przebywających w kraju. Obowiązek obrony ojczyzny przed moskiewskimi hordami dotyczy także Ukraińców przebywających za granicą, w tym w Polsce. Tamtejsze usługi konsularne zostały wstrzymane dla mężczyzn w wieku poborowym, a więc mającym od 18 do 60 lat. Tym samym nie mogą sobie przedłużyć paszportu, który jest niezbędny do legalnego pobytu w naszym kraju.
Siłą rzeczy Ukraińcy uciekający przed mobilizacją nie są, najdelikatniej rzecz ujmując, zachwyceni takim obrotem sprawy. Im również nie można się dziwić, że nie zamierzają dobrowolnie wejść do frontowej maszynki do mięsa. Mamy więc do czynienia z oczywistym konfliktem interesów. Co w takiej sytuacji powinna zrobić Polska? Swoje zdanie na ten temat, będące zapewne także stanowiskiem rządu, przekazał Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz.
Nie dziwię się ukraińskim władzom, że zrobią wszystko, aby posyłać żołnierzy na front. Potrzeby są ogromne. To jest obowiązek każdego obywatela w danym państwie […], obywatele Ukrainy mają obowiązki wobec państwa. My już dawno sugerowaliśmy, że jesteśmy też w stanie pomóc stronie ukraińskiej w tym, żeby ci, którzy są objęci obowiązkiem służby wojskowej, udali się do Ukrainy.
Czy to oznacza, że Ukraińcy uciekający przed mobilizacją będą z Polski aktywnie deportowani? Szef MON tego nie wyklucza. Uważa, że „wszystko jest możliwe”. Niektóre doniesienia medialne sugerują piętrzenie utrudnień administracyjnych związanych z zatrudnieniem, w tym anulowanie pozwoleń na pracę. Pytanie tylko, jak niby mielibyśmy taką akcję pogodzić choćby z zapotrzebowaniem krajowej gospodarki na pracowników?
Nadgorliwość może i nie jest gorsza od Putina, ale i tak jest w stanie poważnie zaszkodzić Polsce
Jak podaje Rzeczpospolita, liczba Ukraińców w rejestrach ZUS doszła pod koniec marca do 762,2 tys. osób. Myliłby się ten, kto uważa, że w przeważającej większości to żony, córki i siostry żołnierzy walczących na froncie. 52 proc. pracowników z Ukrainy wciąż stanowią mężczyźni. Imigranci, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wypełniają te wakaty, które nie cieszą się zbytnim zainteresowaniem Polaków.
Co więcej, Ukraińcy cały czas stanowią ważną podporę naszego budownictwa. W samej tej branży pracuje 102 proc. obywateli tego kraju, praktycznie sami mężczyźni. Do tego należy doliczyć 148 tys. pracowników z Ukrainy pracujących w przemyśle i ponad 95 tys. w transporcie i logistyce, gdzie również można się spodziewać nadreprezentacji panów. Kim ich niby mielibyśmy zastąpić i jak tego dokonać w rozsądnym terminie?
Nie sposób także nie zauważyć, że wspomniane ok. 400 tys. mężczyzn to nie tylko Ukraińcy uciekający przed mobilizacją. Wielu z nich pracuje w Polsce od lat. Część na pewno urządziła się w Polsce, niektórzy być może postawili na swojej ojczyźnie krzyżyk już dawno, zanim jeszcze wybuchła wojna. Podobnie zachowują się przecież także polscy migranci mieszkający od dawna na zachodzie Europy. Czy w ogóle mamy moralne prawo, by tych ludzi siłą wypychać na wojnę ewidentnie wbrew ich woli?
Sama próba może nam zresztą przynieść więcej szkody niż Ukrainie pożytku. Osoby pozbawione możliwości legalnej pracy w Polsce wcale nie muszą karnie udawać się na front. Mogą też zasilić szarą strefę, z którą nasz kraj cały czas ma niemały problem. W grę wchodzą także bardziej desperackie ruchy, jak na przykład udział w różnego rodzaju działalności przestępczej.
Nie jestem oczywiście przeciwny wspieraniu Ukrainy przez Polskę. Jestem jednak zdania, że akurat o pracowników z zagranicy, którym chce się w naszym kraju pracować, powinniśmy dbać. Zbytnia gorliwość we wspieraniu Kijowa w ściąganiu obywateli uciekających przed mobilizacją byłaby proszeniem się o kłopoty.