Upadek PKS oznacza rosnące wykluczenie komunikacyjne
Kiedy w 2019 roku Jarosław Kaczyński ogłaszał przywrócenie pół miliarda przejechanych kilometrów przez PKS, wielu powątpiewało. Co prawda, proces ten miał trwać latami, jednak na razie nie udało się zrobić nic, a problem tylko się pogłębia. Już w tamtym czasie spore trudności w codziennym funkcjonowaniu mieli przewoźnicy z Łodzi oraz Chełmu. Później połączenia niwelował też PKS Gniezno. Z kolei parę dni temu całkowitą likwidację ogłosił PKS Wałcz.
Ogółem dane GUS wskazują, że długość krajowej linii komunikacji autobusowej nieustannie spada. To oznacza z kolei nieustanny wzrost wykluczenia komunikacyjnego, zwłaszcza w małych gminach. W niektórych z nich już są sytuacje, w których bez samochodu trudno zrealizować potrzeby takie jak dojazd do pracy, szkoły, czy na wizytę lekarską. Biorąc pod uwagę obecne koszty utrzymania pojazdu, na taki wydatek nie każdego stać. Z resztą PKS-y upadają z tego samego powodu.
Koszty rosną, jeździć się nie opłaca
W przypadku wspomnianego i zarazem najświeższego przypadku likwidacji PKS Wałcz, powody są dość oczywiste. Na brak płynności spółki wpłynęła najpierw epidemia, a teraz ciągle wzrastające ceny paliw. Spółka utrzymywała się bowiem głównie z dowozu dzieci do szkół, które w domach siedziały przez wiele miesięcy. Jak wyjaśniał w rozmowie z RMF FM prezes Ryszard Haracewiat, rok w rok straty wynoszą ponad milion złotych. Jeżeli do likwidacji nie dojdzie teraz, to za rok w Wałczu nie starczy nawet na wypłatę wynagrodzeń. Stąd też ostatnie autobusy na trasy wyjadą 31 grudnia 2022 roku.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Zjednoczona Prawica wydaje się nie mieć sensownego pomysłu na to, jak zrealizować swoje przedwyborcze obietnice. Jeszcze w końcówce ubiegłego roku pojawił się projekt PKP Autobus, ale ta idea upadła równie szybko, jak się zrodziła. Z kolei w 2021 roku na program przywracania połączeń autobusowych zarezerwowano 800 milionów złotych. Środki wydano jednak na zupełnie inne potrzeby, głównie te związane z tarczami antykryzysowymi.
Zresztą samorządy i tak nie kwapią się do składania wniosków o dopłaty. Finansowanie ma bowiem starczyć jedynie na 1/4 przejechanego wozokilometra poza obszarami miejskimi. Tym samym w rzeczywistości i tak to na władzę lokalną spada większa część utrzymania nowo utworzonych połączeń. Rząd zapewniał, że rozważy zwiększenie dofinansowania, jednak na razie za słowami nie poszły czyny. Zupełnie inaczej jest w przypadku PKS-ów, które czasu już nie mają, a ich upadek przyczynia się do powstawania kolejnych białych plam na mapie naszego kraju.