Wierny, ale nie do końca
Korzystam z własnego komputera PC od ponad 20 lat i tylko raz przeszedłem - dość awaryjnie - na inny system niż MS Windows. W 2007 roku zainstalowałem na osobnej partycji swojego pierwszego peceta Mandrivę 2007 ze względu na problem ze swoim łączem internetowym na Windowsie XP, a które śmigało na Linuxie. Dzielenie się systemami trwało nie dłużej niż rok, poza tym nie miałem u siebie nic innego, jak MS Windows.
A przecież za mną niemało awarii tego systemu operacyjnego. Pożyczony w 2004 r. od kolegi oryginalny Windows 98 (wtedy już przeżytek) odmówił posłuszeństwa po zaledwie 2-3 miesiącach. Pozostał reinstall całego systemu, a wtedy to otrzymałem najnowszego wówczas Windowsa XP. Graficznie wyglądał wręcz nieziemsko, choć były z nim większe lub mniejsze problemy i dopiero po aktualizacji SP2 stał się w miarę stabilny. Mimo to i tak średnio raz na pół roku musiałem stawiać system na nowo.
W 2012 r. mój pecet spalił się i wtedy też przyszła pora na lapka. Na rynku królował już wtedy Windows 7, który - co muszę przyznać - był dla mnie najlepszym Windowsem w dziejach. Działał idealnie, świetnie się prezentował, no i był stabilny. Oczywiście omijałem szerokim łukiem aktualizację do Windowsa 8 czy nawet do 8.1, bo wiedziałem, że mój laptop nie pociągnie nowszego (cięższego) systemu. Po co więc psuć sobie komputer?
Używałem Windowsa 7 szczęśliwie przez aż 9,5 roku, aż w końcu na początku 2022 kupiłem nowy sprzęt. Nieporównywalnie więcej pamięci, mocniejszy CPU, wszystkiego "więcej i lepiej". Niestety już bez Win 7, a z preinstalowanym Windowsem 10. Jakoś musiałem się przyzwyczaić. Przez prawie rok było naprawdę spoko, ale wtedy... zaczęły się moje największe problemy z Windowsem od bodaj 2004 roku.
Nie chcę Windowsa 11, ale MS bardzo go chce
Przez całe miesiące broniłem się przed aktualizacją Windowsa 10 do 11. W tym celu wyłączyłem chyba nawet automatyczny update. I pewnie wszystko byłoby OK, gdyby nie nagła... awaria Windowsa 10. Dziwna rzecz, bo wszystkie ikony i skróty na pulpicie przestały być "klikalne" i wyglądały jak część tapety. Problemów było jednak więcej, co miałem zatem zrobić? Przeprosiłem się i... zassałem aktualizację do Win 11 z nadzieją, że naprawi mi system.
Tak też się stało. Błędy zniknęły i wszystko nagle zaczęło działać. Problem w tym, że wyraźnie wolniej i toporniej. Z biegiem czasu było (i ciągle jest) coraz gorzej. Ostatnim hitem jest niedziałający kalkulator systemowy (sic!), a także problematyczne menu wyszukiwań. Zwykle klikając w nie, pojawia się okno z ostatnimi skrótami i polem "szukajki". Problem w tym, że u mnie całe okno jest czarne i działa tylko wspomniana wyszukiwarka. Nie działa też wbudowana kamerka w laptopie, tzn. może i jest sprawna, ale Win 11 jej nie wykrywa i to nawet po reinstalacji. Nie pomogła nawet ingerencja dwóch informatyków.
Wspominałem o naprawieniu przez Win 11 błędów w padniętym Windowsie 10. Zapomniałem jednak dodać, że pojawił się nowy, tj. znikający kursor. Takich kwiatków jest znacznie więcej, a biznesowy laptop - który miał być na lata - ledwo dycha, co chwilę odpalając wiatraczek. Kilka razy pojawił się też legendarny niebieski ekran, ale bez większych konsekwencji. W zasadzie codziennie coś się dzieje. I pomyśleć, że na Windowsie 7 nie było nawet 10% z tych problemów i to przez niemal 10 lat.
Doszło już do tego, że poważnie myślę nad przesiadką na Apple'a. Do moich potrzeb wystarczyłby pewnie starszy Macbook Air z procesorem M1, choć może lepiej wejść już w M2? Po cichu liczyłem na jakieś większe wyprzedaże Black Friday albo na Święta, ale w naszym kraju nie ma co liczyć na zbyt duże upusty cenowe. Sprawdzałem już nawet w sklepie stacjonarnym Macbook Aira M1, ale nie jestem przekonany, czy klawiatura Apple'a z brakiem ALT-a byłaby dla mnie wygodna (jednak sporo piszę na klawiaturze).
Nie mam już jednak sił do Windowsa 11. Od systemu oczekuję tylko (albo aż) stabilności i braku problemów, które właśnie mnie dotykają, a które - z tego, co wiem - nie występują na stabilnych systemach Apple'a. Właśnie ten argument coraz mocniej popycha mnie do opuszczenia Windowsa raz na zawsze.