Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie to duża firma, którą rządzący powołali 4 lata temu. Miała zapewnić nam dobrą jakość wody. Tymczasem zapewniła dobre posady swoim szefom, a jak poszło z wodą każdy widzi.
Wody Polskie
Ten rząd kocha centralizację. Więc i w przypadku wody uznano, że najlepiej będzie zarządzać gospodarką wodną z Warszawy. Instytucje, które się tym dotąd zajmowały utraciły kompetencje. Jak czytamy na stronie firmy, Wody Polskie „zatrudniają ponad 6000 pracowników w całej Polsce, których misją jest ochrona mieszkańców Polski przed powodzią i suszą. Zrównoważone gospodarowanie wodami dla ochrony naszych zasobów wodnych i zapewnienie dobrej jakości wody dla obecnych i przyszłych pokoleń”. Jeśli cofniemy się do 1 stycznia 2018 roku, dnia urodzin Polskich Wód, to można powiedzieć, że poród był trudny. Krytycy zarzucali nowej instytucji, że powstaje tylko po to, dać pracę działaczom partyjnym. Od początku brakowało jej też pieniędzy i wykwalifikowanych pracowników.
Przypomniał o tym niedawno w TVN24, Profesor Zbigniew Karaczun ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej. ” Wód Polskich nie stworzono po to, aby lepiej i bardziej skutecznie zarządzać ochroną i gospodarką wodną w Polsce. Tylko po to, żeby wyrzucić starych urzędników, starych prowadzących, starych prezesów i powołać na to miejsce swoich pracowników, swoich ludzi” powiedział profesor.
Zarobili czy stracili?
Firmie 2 lata temu przyjrzała się NIK. Ocena wypadła źle, ale kto by się tym przejął. Konsekwencji nikt nie wyciągnął. Zarządu nie zmienił. Mimo że, NIK wskazała na poważne problemy z brakiem odpowiednich kadr, a także z organizacją firmy. Kontrolerzy zwrócili uwagę, że po ponad dwóch latach od utworzenia firmy, jej prezes nie dysponował informacjami o liczbie przejętych nieruchomości i urządzeń należących do Skarbu Państwa. NIK nie była w stanie zweryfikować wiarygodności sprawozdań finansowych. „Sprawozdanie dotyczące 2018 r. zostało udostępnione Izbie w przedostatnim dniu kontroli, a rozbieżności między danymi jakie w nim podano, a danymi przedstawionymi w trakcie kontroli sięgały kilkuset milionów zł”.
W pierwszej wersji sprawozdania prezentowano szacunkowy zysk, by w końcowej, czwartej wersji wykazać stratę.
Polskie Wody do mediów, przed katastrofą na Odrze, przebiły się jeszcze w związku z protestami pracowników, którzy domagali się podwyżek. Uważali, że tylko prezesi i dyrektorzy są godnie wynagradzani. Jeśli wrócimy do raportu NIK, to nie dziwi, że pieniędzy dla pracowników brakowało. Rząd powołując do życia Wody Polskie nie zabezpieczył odpowiedniego budżetu, a gospodarowanie tym, co było, budziło zastrzeżenia kontrolerów i opinii publicznej. Chodzi, na przykład, o zakup za 30 mln zł 300 aut, w tym luksusowych SUV-ów.
Trują bo mogą
Ale okazało się właśnie, że przy wszystkich swoich słabościach Wody Polskie są w stanie w kilka dni dokonać istotnych dla odpowiedzi na pytanie dlaczego nasze rzeki zamieniają się w ścieki pytanie. Wyniki prowadzonej od kilku dni kontroli, która jeszcze się nie zakończyła ujawniła „Rzeczpospolita”. Potwierdzają one to, co mówią od kilku dni naukowcy, ekolodzy i wędkarze. Nieoczyszczone ścieki wpływają do polskich rzek, bo po prostu wpływać mogą.
Jak ustaliła „Rzeczpospolita”, „Władze państwowych Wód Polskich rozpoczęły w całej Polsce kontrolę wylotów odprowadzających ścieki i wody opadowe do rzek, w tym do Odry. Inspektorzy zidentyfikowali jak dotąd ponad 17 tys. urządzeń, które nie miały uregulowanego stanu formalnoprawnego lub nieznany był ich właściciel. W samym dorzeczu Odry naliczono ich aż 5816. Kontrole na razie potwierdziły, że tylko na 3,5 tys. wydano pozwolenia. Do dziś stwierdzono, że 282 wyloty są nielegalne. Pierwsze 57 spraw trafiło już na policję, z czego 20 dotyczy właśnie Odry”.
Te liczby porażają. I w zasadzie trudno się dziwić, że do katastrofy doszło. Mieliśmy już problem z zanieczyszczeniem Baryczy, Wisły, Warty. I dopiero katastrofa na Odrze zmusiła Wody Polskie do sprawdzenia, co wpada do rzeki. Przestępcy ekologiczni trują, bo czują się bezkarni. Jeśli jednak już ktoś miałby pecha i został złapany, to musi jedynie usunąć rurę i zapłacić o 500 proc. wyższą opłatę za odprowadzenie ścieków.