Wojna w Libii powoli staje się kolejną bliskowschodnią wojną zastępczą: po jednej stronie Turcja, po drugiej Egipt, Rosja i ZEA

Zagranica Dołącz do dyskusji (365)
Wojna w Libii powoli staje się kolejną bliskowschodnią wojną zastępczą: po jednej stronie Turcja, po drugiej Egipt, Rosja i ZEA

Obalenie Muammara Kaddafiego nie przyniosło Libii ani wolności, ani pokoju, ani tym bardziej bezpieczeństwa. Wojna w Libii cały czas trwa. Wraz ze stopniowym dogasaniem konfliktu w Syrii, ościenne państwa i światowe potęgi swoją uwagę kierują w stronę kolejnego poligonu. Ot, by móc dalej toczyć swoje zastępcze wojny. 

Obalenie Kaddafiego przyniosło Libii chaos, pogorszenie sytuacji ekonomicznej oraz kolejną wojnę domową

Libia była w pewnym momencie jednym z najbogatszych państw Afryki. Wszystko dzięki zasobom ropy naftowej i korzystnym cenom tego surowca. Problem w tym, że krajem rządził pułkownik Muammar Kaddafi – brutalny dyktator mający długą historię wszczynania wojen z sąsiadami czy sponsorowania terroryzmu.

Kaddafi w pewnym momencie ułożył sobie tymczasowo relacje z państwami zachodnimi. Wszystko jednak do czasu. Wydarzenia tzw. Arabskiej Wiosny – te same które zmieniły autorytarne władze w Egipcie i Tunezji oraz rozpoczęły wojnę w Syrii – dały świetny pretekst Zachodowi do rozprawienia się z Kaddafim raz na zawsze. Ten został obalony przez swoich poddanych i zabity w upokarzający sposób.

Ktoś mógłby stwierdzić, że sprawiedliwości stało się zadość. Problem w tym, że sytuacja w Libii od konfliktu z 2011 r. wcale się nie ustabilizowała. Wojna w Libii wciąż trwa a kraj jest praktycznie podzielony na dwie części. Teraz inne państwa coraz śmielej starają się interweniować w ten etap zmagań.

Były dowódca wojskowy kontrolujący Cyrenejkę walczy z uznawanym przez ONZ rządem w Trypolisie

Wojna w Libii ma w tej chwili właściwie dwóch najważniejszych aktorów. Z jednej strony Chalifa Haftar, libijski wojskowy tytułowany obecnie marszałkiem. To były dowódca, który powrócił do kraju walczyć o obalenie Kaddafiego. Obecnie przewodzi tzw. Libijskiej Armii Narodowej. Wraz z sojusznikami kontroluje wschodnią i południową część kraju. W tym takie miasta jak Tobruk czy Bengazi.

Po drugiej stronie stoi rząd jedności narodowej, będący akurat uznawanym przez OZN organem libijskiej władzy. Jego siedzibę stanowi Trypolis, dotychczasowa stolica kraju. Rząd jest oskarżany przez przeciwników chociażby o wspieranie islamistów. Walki pomiędzy tymi dwiema głównymi frakcjami toczą się mniej-więcej od 2014 r.

W bieżącym roku Haftar wyprowadził ofensywę zmierzającą do zajęcia Trypolisu. Ta nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Libijska Armia Narodowa w połowie grudnia zapowiedziała jednak ostateczne natarcie na stolicę. Na reakcję nie trzeba było długo czekać – tym razem ze strony międzynarodowych sojuszników rządu.

Turcja zamierza wesprzeć rząd jedności narodowej, ten na razie zaprzecza że zdążył poprosić Ankarę o pomoc wojskową

Stronę rządową wspiera bowiem Turcja. Prezydent Tayyip Recep Erdogan zapowiedział udzielenie Trypolisowi pomocy wojskowej. W grę wchodzą jednak nie tylko dostawy broni, ale także użycie tureckich żołnierzy, marynarki czy lotnictwa. Warto wspomnieć, że od deklaracji tureckiego prezydenta trwa rozmaitymi kanałami przerzucanie z Syrii bojowników.

Mowa najpewniej o tych milicjach, które walczyły nie tak dawno po stronie tureckiej w starciach z Kurdami. Co ciekawe, przerzut organizowany jest za pomocą zwykłych rejsowych samolotów. Warto wspomnieć także, że minister spraw wewnętrznych rządu w Trypolisie zdementowali wystosowanie prośby do Turcji o wsparcie. Choć strona rządowa zapowiada, że faktycznie to zrobią „jeśli sytuacja eskaluje”.

Turkom ani myśli pomagać Egipt, który od dłuższego czasu wspiera Haftara. Portal defence24.pl informuje o egipskich F-16 patrolujących przestrzeń powietrzną Libii. W tym samym czasie Libijska Armia Narodowa może liczyć na zaopatrzenie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Mowa chociażby o chińskich dronach, czy pojazdach opancerzonych.

Wojna w Libii znajduje się także w spektrum zainteresowań Rosji. Przedstawiciele Turcji zauważyli zresztą, że rosyjscy najemnicy z tzw. „Grupy Wagnera” już od dłuższego czasu znajdują się na terytorium Libii. Haftarowi od jakiegoś czasu może sprzyjać także Izrael, oraz Arabia Saudyjska.

Wojna w Libii to także interesy ościennych państw, w tym także tych należących do Unii Europejskiej

Turkom dostępu do własnej przestrzeni powietrznej, poza Egiptem, odmówiły także Grecja i Tunezja. To tłumaczy wykorzystanie syryjskich najemników oraz cywilnych samolotów. Tunezyjczycy wydają się po prostu zainteresowani przede wszystkim zachowaniem neutralności.

Opór ze strony Grecji najprawdopodobniej wywołał układ pomiędzy Trypolisem a Ankarą o wytyczeniu morskiej granicy pomiędzy tymi państwami. Dokument ten, zupełnym przypadkiem, uderza w greckie interesy i umożliwia Turcji dostęp do złóż, które za swoje uważa Cypr. Ten południowy, nieokupowany przez Ankarę. Warto pamiętać, że umowę odrzuciła Unia Europejska.

Uwzględniając potencjalną skalę wsparcia dla poszczególnych stron konfliktu, wojna w Libii może trwać jeszcze długo. Wiele także wskazuje na możliwą jego eskalację. Podobny scenariusz mogliśmy dostrzec chociażby w Syrii. Zaangażowanie ze strony Rosji i Iranu odwróciło losy konfliktu i pozwoliło prezydentowi Baszarowi al-Asadowi utrzymać władzę.

Tego typu konflikty zbrojne prowadzą najczęściej do pogarszania sytuacji zwykłych mieszkańców, ale także do destabilizacji regionu. Z tego z kolei najczęściej korzystają ugrupowania terrorystyczne – w rodzaju na przykład al-Kaidy czy Państwa Islamskiego.