Zablokowanie Donalda Trumpa na Twitterze to nie tylko konsternacja wśród rządzących poszczególnymi państwami i zapowiedź regulacji mediów społecznościowych. Ultraprawica na całym świecie stara się tworzyć własne alternatywne media. W Polsce takim portalem bez cenzury mieli być Wolni Słowianie. Rejestrację na kilka dni wstrzymano – wszystko przez odwet fanów anime za zbanowanie Krzysztofa Gonciarza.
Blokada Donalda Trumpa na Twitterze to także próba stworzenia prawicowej alternatywy w social media
Sprawy w świecie mediów społecznościowych chyba zaszły o parę kroków za daleko. Nawet szef Twittera publicznie przyznał, że zbanowanie ustępującego prezydenta USA stanowi niebezpieczny precedens. Jack Dorsey broni decyzji o wykopaniu Donalda Trumpa, jednak dostrzega istotę problemu – korporacja może w ten sposób bardzo dotkliwie wpływać na debatę publiczną.
Kości jednak zostały już rzucone. Odrobina niezamierzonej samokrytyki może oznaczać chęć uniknięcia nazbyt dolegliwych państwowych regulacji mediów społecznościowych. Możnych tego świata z pewnością niespecjalnie obchodzi los prawicowo-populistycznej ekstremy, którą symbolizuje Donald Trump. Tymczasem sami „pokrzywdzeni” starają się stworzyć własną alternatywę dla mainstreamowych portali.
Tego typu „oazą wolności słowa” w Stanach Zjednoczonych miał być Parler. Funkcjonujący od 2018 r. portal społecznościowy w listopadzie zeszłego roku miał nawet ok. 4 milionów aktywnych użytkowników. W przeciwieństwie do Facebooka czy Twittera, Parler wykazywał daleko idącą tolerancję na wszelkie formy prawicowej ekstremy.
Problemy przyszły niedawno. Po ataku na Kapitol i zablokowaniu Trumpa, giganci technologiczni w rodzaju Amazona, Google i Apple powypowiadali Parlerowi umowy. Jakby tego było mało, hakerzy wykradli dane użytkowników portalu. Na domiar złego, tuż przed całym zamieszaniem właścicielom skończyła się bezpłatna licencja na oprogramowanie.
Wolni Słowianie ocenzurowali Krzysztofa Gonciarza za teledysk „My Słowianie”, w odwecie fani anime praktycznie rozsadzili portal od środka
W Polsce również pojawiła się alternatywa dla mainstrealmowych porali – Wolni Słowianie. Sprawdza się w jego przypadku powiedzenie „historia lubi się powtarzać”. Zapowiadany portal bez cenzury bardzo szybko ocenzurował kogoś, kto niespecjalnie pasował do spodziewanego profilu odbiorców. W odwecie miłośnicy anime tak zaspamowali portal, że po raptem paru dniach funkcjonowania wyłączono możliwość rejestracji.
Dlaczego Wolni Słowianie upadli zanim zdążyli rozwinąć skrzydła? Nie chodzi bynajmniej o sam brak większego zapotrzebowania na rodzime media społecznościowe. Gdyby było inaczej, to współczesna iteracja Naszej Klasy dalej konkurowałaby z Facebookiem o prym w naszym kraju.
Postawmy sprawę jasno: Wolni Słowianie, Parler czy podobne inicjatywy wcale nie zamierzają konkurować z gigantami branży. Mają na celu coś zupełnie innego. Chodzi o stworzenie własnej bańki, towarzystwa wzajemnej adoracji, czy jak kto woli „safe space”. Chodzi o portal, w którym wyrzutkowie niechciani na mainstreamowych portalach będą mogli we własnym towarzystwie wymieniać się mniej-więcej takimi samymi poglądami.
Owszem, prawicowe ideologie nie będą „cenzurowane”. Użytkownicy nie muszą się dzięki takiemu rozwiązaniu mierzyć z polityczną poprawnością, promowaniem ideologii LGBT, czy przebrzydłymi lewakami. Nie chodzi w końcu o to, żeby dyskutować z wrogiem – raczej wspólnie na tego wroga pomstować. Cenzura jednak jak najbardziej występuje. Przekonał się o tym Krzysztof Gonciarz po tym, jak na portalu Wolni Słowianie wrzucił teledysk „My Słowianie”. Administratorzy uznali ten w sumie całkiem śmieszny żart za… obrzydliwą pornografię.
Wolni Słowianie czy Parler wcale nie miały być realną alternatywą dla Facebooka i Twittera – chodzi o własny safe space
Z czysto biznesowego punktu widzenia portale takie jak Parler czy Wolni Słowianie opierają się na założeniu, że wystarczy wierna baza fanatycznie oddanych odbiorców. Podobnie jak w przypadku poszczególnych partii Janusza Korwin-Mikkego, czy imperium ojca Tadeusza Rydzyka. Radykalni prawicowcy i konserwatyści stają się przysłowiowymi owcami, które się strzyże – skądinąd bardzo wygodnie dla strzygącego.
Problem polega na tym, że twórcy „nowych wolnych mediów bez cenzury” w obydwu przypadkach popisali się techniczną niekompetencją. Brakuje im wiedzy i umiejętności, którą mainstreamowe portale wypracowywały przez długie lata. Właśnie dlatego tak Parler, jak i Wolni Słowianie ostatecznie nie radzą sobie z normalnym funkcjonowaniem. Losy obydwu można śmiało określić mianem wręcz kompromitującej porażki.
Być może jednak nie warto skreślać Wolnych Słowian już na starcie? Niechęć do dyskusji z osobami o innych poglądów współgra z rosnącą w społeczeństwie polaryzacją. Traktowanie przez gigantów technologicznych prawicowców jak użytkowników drugiej kategorii jest faktem. Istnieje spora szansa, że z czasem ktoś dopracuje formułę i stworzy serwis, który rzeczywiście utrzyma się na rynku.