Dwie śląskie restauracje toczą ze sobą w internecie spór o menu. Niestety, wykorzystanie cudzych przepisów kulinarnych w świetle polskiego prawa jest legalne. Co więcej, to właśnie przepisy prawa znacząco ułatwiają taki proceder.
Wykorzystanie cudzych przepisów kulinarnych powoli staje się codziennością w gastronomii
Katowicka restauracja Bułkęs oskarżyła bytomską restaurację Big Kahuna o kradzież przepisów z ich menu. Załączone na profilu restauracji na Facebooku zdjęcia nie pozostawiają właściwie cienia wątpliwości – wiele dań w Big Kahuna było identycznych z tymi w Bułkęsie. Skład i gramatura są takie same, pozostawiono nawet oryginalne nazwy.
Oskarżona restauracja wystosowała przeprosiny zrzucając winę na kucharza, który miał pracować u konkurencji i później przygotowywać menu u nich. Bułkęs zarzeka się, że ta osoba w ich restauracji już nie pracowała w momencie układania aktualnego menu. Co więcej, właściciele Big Kahuna mieli u nich bywać i rozmawiać o prowadzeniu biznesu. Ot, można by rzec: kulinarne piractwo.
Sprawa wydaje się tyleż jednoznaczna, co rozbijająca się o znany od dłuższego czasu problem. Przepisy podbierają sobie restauratorzy, blogerzy kulinarni, autorzy książek kucharskich, czy nawet sieci dyskontów. Także zwykli zjadacze chleba niekiedy uskuteczniają kulinarną „inżynierię wsteczną”. Tymczasem wykorzystanie cudzych przepisów kulinarnych nawet w celach zarobkowych jest całkowicie legalne. Co więcej: właściwie trudno byłoby sobie wyobrazić odmienny sposób uregulowania tej materii.
Mało tego: przepisy nakazujące restauratorom podawać dokładne informacje składzie swoich potraw tylko ułatwiają cały proceder. Dzięki temu konkurencja możne poznać wszystkie potrzebne składniki oraz ich proporcje. Jeżeli dany restaurator pochwali się jeszcze technologią ich przygotowania, to odtworzenie danej potrawy nie powinno stanowić większego problemu dla kucharza pracującego u rywala. Możliwość zachowania konkretnych przepisów w sekrecie jest w przypadku restauracji bardzo ograniczona.
Zapewnienie przepisom kulinarnym ochrony z tytułu praw autorskich majątkowych mogłoby przynieść więcej szkód niż korzyści
Przepis kulinarny dla prawa autorskiego jest całkowicie obojętny. Zgodnie z art. 1 ust. 2 (1 ustawy prawo autorskie i prawa pokrewne, „Ochroną objęty może być wyłącznie sposób wyrażenia; nie są objęte ochroną odkrycia, idee, procedury, metody i zasady działania oraz koncepcje matematyczne”. Sposób przygotowania danej potrawy tym właśnie jest – procedurą, ewentualnie metodą.
Ustawodawca nie uznaje przepisów kulinarnych za coś dostatecznie twórczego, by zapewniać im ochronę prawną. Szefowie kuchni z pewnością by się nie zgodzili w tej kwestii z prawnikami. Odmienne uregulowanie mogłoby jednak przynieść więcej szkód niż korzyści. Łatwo sobie wyobrazić kulinarny odpowiednik nadużywania praw autorskich przez wielkie korporacje w celu duszenia wszelkiej konkurencji w zarodku.
Wykorzystanie cudzych przepisów kulinarnych powoduje kolizję z przepisami prawa autorskiego wówczas, gdy dany restaurator skopiowałby całe menu konkurencji. W sensie: układ graficzny, sposób przedstawienia potraw, ich zdjęcia. W najlepszym wypadku: szczególnie charakterystyczne nazwy własne.
Dobrym przykładem teoretycznie mógłby być BigMac, sztandarowa kanapka sieci McDonald’s. Mógłby, bo w 2019 r. na terenie Unii Europejskiej stwierdzono wygaszenie tego zastrzeżonego znaku towarowego. Powodem była zbyt oszczędna strategia dowodowa koncernu w trakcie postępowania właściwym organem. W przypadku śląskich restauracji mamy do czynienia z dość typowymi nazwami, pochodzącymi raczej od konkretnych składników.
Warto przy tym pamiętać, że ochrona nazwy nie oznacza równocześnie ochrony samego produktu. Wykorzystanie cudzych przepisów kulinarnych pod zmienioną nazwą wciąż pozostaje czymś całkowicie zgodnym z prawem.