„Dla pieska”, „bo sąsiadka mi dała”, „bo trzeba płacić za wizytę”, „bo jak tego nie wezmę, to będzie wasza wina”. Wyłudzanie leków, na które ludzie nie mają recept jest prawdziwą plagą w polskich aptekach. Często przy tym kręcą i kombinują, sądząc, że „jakoś się uda”.
To zazwyczaj zwykli, normalnie ubrani ludzie, a nie wychudzeni narkomani. Powodów i wymówek mają setki. Sądzą, że lek im się należy, a farmaceuta jest tylko przeszkodą w zdobyciu go. Próbują więc kręcić na dziesiątki sposobów. Takie sytuacje to chleb powszedni wielu farmaceutów.
To będzie TWOJA wina, jeśli coś mi się stanie
Jedna z naszych rozmówczyń tak to opisuje:
Miałam ostatnio sytuację, że pacjent stał chyba z pół godziny, bo myślał że dostanie antybiotyk: „bo on ma objawy takie same jak żona, a receptę doniesie po świętach”. I mi wmawiał nawet, że lekarz mu przez telefon powiedział, że ma przyjść do apteki i kupić. Następnie straszył, że na mnie naskarży, jaki to ze mnie zły człowiek i obsmaruje w internecie.
Opowiada o tym, jakie sposoby stosują ludzie, żeby zdobyć leki. Czasami twierdzą, że potrzebują maści do oczu dla pieska. Albo hydroksyzyny, bo Sylwester i zwierzak będzie się denerwował.
Starsi ludzie z kolei bywają amatorami psychotropów i opioidów.
Pani przyszła do apteki i chciała kupić plasterki przeciwbólowe. bo są świetne i cały ogródek na nich przekopała, a wcześniej nie mogła dojść do lodówki. W wywiadzie okazało się, że plasterek dała życzliwa sąsiadka, która ma nowotwór i dostaje leki narkotyczne przeciwbólowe.
Co, jeśli farmaceuta spróbuje odmówić? Często pojawia się szantaż emocjonalny: jeśli Pan/Pani mi nie da leku, to Pan/Pani poniesie konsekwencje, gdy mi się coś stanie!
Bo pójdę do innej apteki
Jedna z farmaceutek, która chciała pozostać anonimowa, przypomina, że ludzie zrobili się sprytni. Jeśli aptekarz odmawia wydania leku bez recepty, straszą, że pójdą do innej apteki, gdzie takowy dostaną. Jak sama twierdzi, konkurencja jest duża, dlatego zdarzają się przypadki, w których ktoś – żeby zdobyć dla siebie klienta (nawet nie pacjenta) – podejmuje ryzyko i wydaje lekarstwo. A potem zadowolony wyłudzający przychodzi do apteki, w której nie dostał lekarstwa i jeszcze się chwali, że u kogoś innego już je uzyskał.
Jej zdaniem, jeśli farmaceuta ma zaufanie do stałego bywalca, którego leki zna, to potrafi wydać dany preparat „na słowo honoru”, ale recepta musi i tak zostać doniesiona. Bywają jednak przypadki, że dany aptekarz zaufa komuś i później jest z tego tylko problem.
Sama przywołuje sytuację, w której pacjentka przyniosła jej źle wypisaną receptę. Postanowiła zaufać, na słowo honoru wydała lekarstwo, ale nadmieniła, iż chce dostać poprawny druczek. W efekcie musiała dzwonić do kobiety, dopraszać się, a ostatecznie usłyszała „to moja dobra wola, czy przyniosę, czy nie”. I pacjentka rzuciła słuchawką.
Innym razem sprawa była o wiele bardziej nieprzyjemna.
Przyszła pani, mówi mi, że zawsze tu kupuje i chce rozmawiać z kierownikiem. Ja na to, że go nie ma. Byłam świeżo po urlopie macierzyńskim, więc jej nie kojarzyłam, ona pewnie też mnie nie pamiętała. Mówi do mnie, że chce taki, a taki lek, że już dwa dni nie bierze. Ja jej odpowiadam, że jest środek dnia, przecież lekarze przyjmują, a ona, że jej się nie chciało jechać po receptę i żebym jej wydała lekarstwo, a ona mi druczek kiedyś dowiezie.
Nie dałam jej, powiedziałam, że lekarz przyjmuje, że nie ma jeszcze nocy. Focha miała, następnego dnia przyszła naskarżyć do mnie do kierowniczki, że taka sytuacja, że obok w aptece jej wydali. Później musiałam się tłumaczyć kierownikowi, czemu nie dałam, skoro to nasz stały pacjent. Mówię, że nie znałam, że ona PESEL-u nie pamiętała, nawet nie mogłam tego sprawdzić w naszej bazie, i że na mnie naskoczyła, że nie chciało jej się jechać po receptę. Jakoś kierownik to przełknął, ale masakra, że muszę się tłumaczyć.
Ludzie wychodzą z założenia, że apteki są jak sklep spożywczy. Że wszystko można dostać, trzeba tylko się postarać.
Przecież jestem na wakacjach
Według Macieja, magistra farmacji z Gdyni, nie ma reguły co do tego, kto przychodzi wyłudzać leki. Jego zdaniem robią to wszyscy – stali pacjenci, turyści, nieznajomi. Ostatnim razem najczęściej słyszał „bo zapomniałem”, „bo jestem na wakacjach”.
Czasami pacjenci zachowują się wręcz komicznie.
Najdziwniejsza sytuacja? To chyba, jak jakiemuś Panu nie chciałem dać czegoś bez recepty i mnie powyzywał od Żydów, masonów i czcicieli Pana Kaczyńskiego.
Według niego, pacjenci bywają naprawdę bezczelni. Tłumaczą na przykład, że nie chcą zapłacić za wizytę, bo jest drogo, a potem jeszcze trzeba w kolejce siedzieć. Klasyką gatunku Maciej nazywa hasło: „to przynajmniej jedną tabletkę…”
Kotkiem telepie
Chociaż lekomani zazwyczaj przynoszą recepty, to jednak przy wyraźnej potrzebie też pójdą do apteki. O takiej sytuacji opowiada mi farmaceuta Marcin.
Parę dni temu gość chciał relanium dla kota, bo go telepie, więc czasem mu podaje. Wysłałem go do weterynarza parę numerów dalej, ale wiadomo – nie poszedł.
Takich klientów jest więcej. Zdaniem Marcina, często ludzie przychodzą, nie znając dawek, nazw, czasem mają tylko pudełka. Przywołał mi sytuację, w której pacjentka życzyła sobie leku na jaskrę, ale nie znała dawki i próbowała zgadywać, przyglądając się opakowaniom. Jest to, jego zdaniem, bardzo nieodpowiedzialne zachowanie.
Jeszcze bardziej nieodpowiedzialne – i znacznie niebezpieczniejsze – jest, według mojego rozmówcy, szukanie leków psychotropowych w internecie. Na forach, grupach facebookowych… ludzie na potęgę wymieniają się doświadczeniami, podpowiadają sobie, gdzie zdobyć dany preparat. „Zapiję klona [clonazepam – przyp. aut.] piwkiem i będę miał jazdę”. Czasami taka jazda kończy się po drugiej stronie, bo ludzie ignorują fakt, iż niektórych leków nie można łączyć z alkoholem. Nie każdy organizm wytrzymuje zawrotne tempo, jakie narzuca takie zdradzieckie połączenie.
Gigantyczna odpowiedzialność za wyłudzanie leków
Niektóre apteki żądają od pacjenta zapłacenia podwójnie ceny za lek, jeśli już zdecydują się mu go wydać. To czasem prowadzi do interesujących sytuacji – historia z jednej z farmaceutycznych grup facebookowych:
Pacjent: Dzień dobry, poproszę Advantan krem.
Farmaceuta: A ma pan receptę?
P: Doniosę. Naprawdę bardzo go potrzebuję.
F: Ok, w drodze wyjątku… Ale z nadpłatą. Kaucja zwrotna – 50 zł.
P: To poproszę dwa.
Chociaż takie historie śmieszą (i przerażają), to najgorszy jest brak świadomości, że farmaceuta – wydając lek bez recepty – ponosi odpowiedzialność za pacjenta. Jeśli ten przedawkuje dane lekarstwo i stanie mu się krzywda, to właśnie aptekarz będzie odpowiadał za narażenie życia lub zdrowia. Za coś takiego traci się nie tylko dobrą reputację. Tymczasem ludzie sądzą, że farmaceuta może wydać wszystko ot tak, a opory ma z jakichś biurokratycznych względów.
Tymczasem ten mały druczek to rzecz niezbędna. Jeśli to lekarz wypisze receptę, aptekarz będzie zwolniony z odpowiedzialności, w razie czego posiada on również stosowne ubezpieczenie. W przypadku, gdy farmaceuta wyciągnie lek spod lady i sprzeda go „na słowo honoru”, ryzykuje w najgorszym razie więzieniem.
Farmaceuta nie ponosi odpowiedzialności za to, że pacjentowi stanie się krzywda, jeśli ten nie weźmie leku, na który nie ma recepty. Obowiązkiem pacjenta jest bowiem udać się do lekarza i tam otrzymać stosowny druczek. Oczywiście, w sytuacji zagrożenia życia pacjenta aptekarz może wystawić tzw. receptę farmaceutyczną, ale doskonale wie on, które lekarstwa należą do grupy faktycznie ratujących życie. Nie ma co mu mydlić oczu.
Niektórzy ludzie nie zdają sobie sprawy, że farmaceuci nie są głupi. Nie uwierzą w historię o telepiącym się kotku ani o potrzebującym hydroksyzyny piesku. Załącza się im czerwona lampka, kiedy ktoś żąda leku o działaniu narkotycznym. Nie bez powodu. Branie takich preparatów na własną rękę kończy się nieraz tragicznie. Warto o tym pamiętać, kiedy następnym razem „zapomni się” recepty. Albo, kiedy postanowi się rekreacyjnie zażyć psychotropy.