Ceny ekogroszku w dalszym ciągu straszą Polaków, a mamy dopiero połowę maja. Branża węglowa ostrzega, że zimą może po prostu zabraknąć surowca. To oznacza, że będzie coraz drożej. Czy to oznacza, że rząd powinien zdecydować się na zamrożenie cen ekogroszku? Trudno nie dostrzec podobieństw względem cen żywności.
Regulowane ceny żywności cieszyły się swego czasu dużym poparciem w społeczeństwie
„Ekogroszek” to słowo odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki przez ostatnie pół roku. Wciąż miliony Polaków ogrzewają swoje domy węglem, który do tej pory w dużej mierze pochodził z Rosji. Zanim jeszcze nałożyliśmy embargo na zbrodniczy reżim Putina, to i tak były poważne problemy z dostępnością tego surowca. Tyle tylko, że wówczas przez „wysokie ceny” rozumieliśmy koszt dużo niższy, niż 3000 tys. zł za tonę węgla. Branża węglowa ostrzega, że zimą to może być typowa cena rynkowa. Do tego samego surowca może nad Wisłą zabraknąć. Co w takim razie zrobić?
Mamy raptem kilka miesięcy na przygotowanie do tegorocznej zimy. To mało. Można się więc spodziewać, że kiedy zacznie się sezon grzewczy, to dzisiejsze problemy staną się jeszcze poważniejsze. Tym samym z pewnością pojawią się bardziej radykalne pomysły na potencjalną interwencję ze strony rządu. Na przykład zamrożenie cen ekogroszku.
Ktoś mógłby stwierdzić, że byłaby to stanowczo zbyt drastyczna ingerencja w wolny rynek. Do tego obarczona szeregiem wad. Miałby z pewnością rację. Warto jednak zauważyć, że Polakom to niekoniecznie musi jakoś specjalnie przeszkadzać. W lutym, kiedy inflacja konsumencka wynosiła „raptem” 8,5 proc., aż 42 proc. ankietowanych popierało wprowadzenie cen regulowanych na produkty spożywcze.
Trudno byłoby się nie doszukać analogii pomiędzy jedną a drugą sytuacją. Z różnych przyczyn ceny niezbędnych do przetrwania towarów wymykają się spod kontroli. Stają się tym samym coraz większym obciążeniem dla portfeli mieszkańców naszego kraju. Tym samym w społeczeństwie narasta oczekiwanie od rządu, by „coś wreszcie z tym zrobił”. Podobnie jest zresztą z postulatami wprowadzenia podatku katastralnego, jako współczesnej formy domiaru – byle tylko uderzyć w „spekulantów” na rynku nieruchomości.
Można się więc spodziewać, że zamrożenie cen ekogroszku pojawi się w debacie publicznej, jeśli sytuacja na rynku węgla rzeczywiście stanie się dostatecznie zła. Pytanie brzmi: czy byłby to w ogóle dobry pomysł?
Rządzący mają szereg mniej drastycznych rozwiązań problemu z cenami węgla
Zacznijmy od oczywistej różnicy pomiędzy żywnością a węglem. Jeść musi każdy. W przypadku ekogroszku i pozostałych rodzajów węgla o tak powszechnym zapotrzebowaniu nie sposób byłoby powiedzieć. Z drugiej jednak strony, wystarczyło kilka gmin odciętych od gazu, by pojawił się nośny medialnie temat. Wydaje się jednak, że łatwiej uznać niedobory węgla za nieco mniej palący problem, niż drożejące z każdym miesiącem jedzenie.
Rządzący nie zdecydowali się na zamrożenie cen produktów spożywczych. Zamiast tego postanowili zastosować rozwiązania o charakterze podatkowym. Ściślej mówiąc: czasową zerową stawkę na wybrane produkty spożywcze. Drożyzny nijak to nie powstrzymało, w kwietniu inflacja wyniosła 12,4 proc. Żywność zdrożała zaś o 4,4 proc. w ujęciu miesiąc do miesiąca. Tym niemniej temat wprowadzenia cen regulowanych zniknął z debaty publicznej.
Branża węglowa postuluje bardzo podobne rozwiązanie: wprowadzenie zerowego VAT na węgiel, do momentu aż sytuacja się ustabilizuje. W ten sposób rządzący mogliby pokazać, że faktycznie starają się „coś wreszcie z tym zrobić”. Nie powinno jednak dziwić, że nie spieszą się zastosowaniem tego typu rozwiązań. Z czysto politycznego punktu widzenia bardziej opłaca się wprowadzić taką obniżkę bliżej następnego sezonu grzewczego.
Obowiązujące już rządowe tarcze antyinflacyjne także uwzględniają węgiel. Przy czym mowa tu o dopłacie rzędu 1437,5 zł rocznie dla rodziny sześcioosobowej. Przypomnijmy: obecnie średnia cena tony ekogroszku to okolice 2000 zł. W momencie, gdy zabraknie węgla, ta najpewniej błyskawicznie wystrzeli w górę.
Zamrożenie cen ekogroszku oznaczałoby wygenerowanei szeregu dodatkowych problemów
Może więc zamrożenie cen ekogroszku to dobry pomysł? Surowiec ten trzeba skądś najpierw wziąć. Można sobie wyobrazić manipulowanie cenami węgla produkowanego przez polskie kopalnie. Osobną kwestią jest to, kto miałby za taką operację zapłacić. Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby rząd mógł w podobny sposób wpłynąć na ceny importowanego surowca.
Zamrożenie cen ekogroszku to także zaproszenie dla spekulantów, którzy staraliby się wykupić go po cenach regulowanych. Ten błyskawicznie trafiłby na rynek wtórny, do Internetu. W ten sposób wciąż można w Polsce kupić ekogroszek z Rosji, pomimo embarga na węgiel z tego państwa.
Pewnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie limitów w składach węglowych. Te funkcjonowały już w zeszłym roku, kiedy cały w zeszłym roku zabrakło ekogroszku. Są obecne również w e-sklepie PGG. Taki mechanizm stanowi naturalną ochronę nie tylko przed spekulantami, ale także zwykłymi konsumentami, którzy w panice starają się kupić węgiel na zapas.
Jak jednak widać, sam zamysł zamrożenia cen ekogroszku prowadzi do szeregu trudności, które z każdym kolejnym krokiem tylko się piętrzą. Nauczka z tego jest taka: ostrożnie z życzeniami, by rząd jakimś jednym radykalnym posunięciem rozwiązał za nas jakiś problem. O wiele lepiej jest jednak, gdy państwo interweniuje w sposób ograniczony i dużo bardziej rozsądny.