Z sondażu Uce Research i Syno Poland na zlecenie portalu Wyborcza.biz wynika, że aż 42 proc. Polaków popiera wprowadzenie cen regulowanych. To wcale nie odkrycie w narodzie pokładów nagłej sympatii do komunizmu. Drożyzna w sklepach daje nam w kość na tyle, że społeczeństwo oczekuje zrobienia z tym „czegoś radykalnego”.
Polacy chcieliby tak naprawdę, żeby rządzący rozwiązali problem drożyzny. Są gotowi wiele w tym celu poświęcić
Od jakiegoś czasu w debacie publicznej pada hasło „ceny regulowane”. To skutek wysokiej inflacji, która sięgnęła w styczniu 9,2 proc. Polacy mają już serdecznie dość przede wszystkim drożejącej z miesiąca na miesiąc żywności. Dotychczasowe działania rządu, w postaci wprowadzenia zerowego VAT na niektóre kategorie produktów spożywczych mają przynieść jakiś rezultat w lutym. Trudno jednak spodziewać się trwałem i znaczącej obniżki cen. Nikogo nie powinno więc dziwić, że społeczeństwo oczekuje od polityków, że „zrobią wreszcie coś” z tym palącym problemem.
Teraz okazuje się, że 42 proc. Polaków popiera wprowadzenie cen regulowanych na produkty spożywcze. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego przez Uce Research i Syno Poland na zlecenie portalu Wyborcza.biz.
Na pytanie, czy w obecnej sytuacji gospodarczej rząd powinien wprowadzić ceny maksymalne na produkty spożywcze „zdecydowanie tak” odpowiedziało 24,5 proc. respondentów. Następne 17,2 proc. ankietowanych uważa, że „raczej tak”. Przeciwnego zdania jest 35,2 proc. uczestników sondażu. 17,9 uważa, że rządzący „raczej nie” powinni zastosować takie ograniczenie. Dalsze 17,3 proc. jest zdania, że władza nie powinna sięgać po ten środek. Bez jasno wyrobionego stanowiska pozostaje 23,1 proc. respondentów.
Wprowadzenie cen regulowanych popierają przede wszystkim osoby w wieku 36-55 lat. 15,7 proc. badanych jest zdania, że urzędowe ceny maksymalne na żywność powinny obowiązywać co najmniej pół roku. 19,1 proc. uważa, że ceny regulowane powinny obowiązywać aż inflacja zacznie spadać.
Wprowadzenie cen regulowanych może tylko zaszkodzić gospodarce i domowym budżetom
Warto zauważyć, że popierający wprowadzenie cen regulowanych przeważają nad zadeklarowanymi przeciwnikami tego rozwiązania. Nie oznacza to jednak, że Polacy nagle odkryli w sobie niespodziewane pokłady sympatii do komunizmu i gospodarki centralnie planowanej. To bardziej swego rodzaju krzyk desperacji. Społeczeństwo w ten sposób oczekuje podjęcia przez rządzących bardziej zdecydowanych kroków w walce z inflacją. Sytuację można przyrównać do bańki na rynku nieruchomości i postulatów wprowadzenia podatku katastralnego. Tak naprawdę chodzi o współczesny domiar wymierzony w „spekulantów”.
Pytanie jednak, czy urzędowe ceny maksymalne w ogóle przyniosłyby jakiś pożądany rezultat? Zacznijmy od tego, że – zgodnie ze słowami wiceministra funduszy i polityki regionalnej Waldemara Budy – wprowadzenie cen regulowanych byłoby to „ciężkie”. Chodzi między innymi o problem z wyselekcjonowaniem określonej grupy produktów podlegających takiej cenie.
Mielibyśmy do czynienia tak naprawdę z kazuistyczną wyliczanką na skalę porównywalną z matrycą VAT. Siłą rzeczy kolejnym problemem byłoby egzekwowanie takiej regulacji. Szczegółowe przepisy byłyby najprawdopodobniej stosunkowo łatwe do obejścia. Ot, wystarczy nieco zmienić produkt, by przestał wpisywać się w regulację. Co więcej, wprowadzenie cen regulowanych wymagałoby, zgodnie z art. 22, uchwalenia specjalnej ustawy. To bardzo mało prawdopodobne w obecnym układzie sił w parlamencie.
Kolejnym czynnikiem wartym wzięcia pod uwagę byłyby skutki dla przedsiębiorców objętych taką regulacją. Te byłyby, najdelikatniej rzecz ujmując, opłakane. Wysokie ceny nie wynikają w końcu z chęci zwiększenia marż przez sprzedawców, lecz ze stale rosnących cen działalności gospodarczej na wszystkich etapach powstawania towarów. Urzędowe zamrożenie cen skończyłoby się kolejną falą bankructw.
Wreszcie: wprowadzenie cen regulowanych nie rozwiązałoby problemu. Co najwyżej oddaliłoby go nieco w czasie. Prędzej czy później ceny zostałyby odmrożone. Wówczas drastycznie by wzrosły. To spowodowałoby, jakże by inaczej, ponowny wzrost inflacji. Ten mechanizm i tak nas czeka na małą skalę, w momencie zakończenia tymczasowej obniżki VAT na żywność.