Partia Razem ogłosiła na Twitterze swój nowy postulat. Jest nim stypendium 1000 zł dla studentów, które ci otrzymywaliby miesięcznie. Warto dodać, że chodzi o absolutnie wszystkich studentów. Co ciekawe, wcześniej podobnego rozwiązania domagała się Lewica, ale Ministerstwo Nauki nie pali się do jego realizacji. Słusznie: przyniosłoby to rezultat podobny do dotowania miejsc w żłobkach albo kredytów mieszkaniowych.
Propozycja Razem kosztowałaby jakieś 15 mld zł rocznie
Rozdawanie pieniędzy różnym grupom społecznym stało się w Polsce domyślnym sposobem uprawiania polityki. Niekiedy chodzi o świadczenia na dziecko albo dla emerytów, innym razem o dotowanie deweloperów i banków. Rozdawnictwo uprawiają już chyba wszystkie partie polityczne. Tym razem z tego typu propozycją wychodzi lewicowa Partia Razem. W serwisie X ogłosiła w poniedziałek pomysł, by wypłacać co miesiąc 1000 zł dla studentów. Wszystkich. Argument jest dość prosty: studiowanie wymaga pieniędzy, a nie każdy ma dostatecznie bogatych rodziców.
Żeby dostać się na studia i je skończyć, wystarczy być zdolnym i ciężko pracować? To może być za mało. A może trzeba dodatkowo mieć bogatych rodziców? Niestety, w Polsce staje się to konieczne.
Jeśli nie masz pieniędzy, wykończą Cię ceny najmu, dojazdów i podręczników. Jeśli będziesz dorabiać, zabraknie Ci czasu na naukę.
W Razem wierzymy w równe szanse, dlatego domagamy się:
- powszechnych stypendiów dla wszystkich studentów i studentek w wysokości 1000 zł miesięcznie
- miejsc w wygodnych, czystych akademikach dla wszystkich, którzy takiego miejsca potrzebują
- tanich stołówek studenckich
Nie mam nic przeciwko tanim stołówkom studenckim, czy wygodnym i czystym akademikom. Przy czym zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś musiałby jedno i drugie ufundować. Na szczęście istnieją już pewne rozwiązania, które można by z powodzeniem zastosować. Co jednak z koncepcją 1000 zł dla studentów każdego miesiąca? Zacznijmy od kosztów.
Z danych GUS wynika, że w roku akademickim 2023/2024 na uczelniach w Polsce kształciło się 1,245 mln studentów. Daje to nam 1,245 mld zł miesięcznie, co przekłada się na niecałe 15 mld zł rocznie. Warto wziąć przy tym poprawkę na nieuchronne koszty obsługi całego programu. Kwota nie jest niska, tymczasem budżet państwa już i tak trzeszczy.
Koncepcja rozdawania co miesiąc 1000 zł dla studentów jest tak zła, że resort nauki nie chce jej realizować
Już sam rozmiar spodziewanych wydatków na 1000 zł dla studentów podpowiada, by dać sobie z takim programem spokój. Tak właśnie zrobiło Ministerstwo Nauki. Warto przypomnieć, że bliźniacza koncepcja znajdowała się wśród obietnic wyborczych całej Lewicy. W marcu okazało się jednak, że resort nauki nie prowadzi prac nad takim rozwiązaniem. Wiceminister Maciej Gdula przekonywał wówczas, że Lewica się z tego pomysłu wcale nie wycofuje.
Sam koszt to nie koniec problemów z powszechnym systemem stypendialnym. Samo objęcie nim absolutnie wszystkich studentów stanowi zupełnie osobny mankament. W żadnym wypadku nie mam tutaj na myśli wykluczania osób studiujących zaocznie czy wieczorowo. Chodzi raczej o kierunki studiów mniej lub bardziej hobbystyczne.
Przy całym szacunku do na przykład studentów filologii węgierskiej czy teologii, czemu państwo miałoby dodatkowo współfinansować ich studia? Kierunków, których ukończenie nie stanowi większej wartości dodanej dla gospodarki, jest całe mnóstwo. Tylko jak mielibyśmy ocenić, czy dany kierunek jest hobbystyczny? Z pewnością komuś przyszłoby do głowy z góry wykluczyć kierunki humanistyczne albo nawet społeczne. Rozumiem więc koncepcję powszechności. Trudno bowiem znaleźć sensowne rozwiązanie pomiędzy powszechnym 1000 zł dla studentów a kontynuacją prymatu kształcenia przyszłych inżynierów i programistów.
Kolejnym negatywnym skutkiem pompowania pieniędzy w rynek, a tym właśnie byłaby kolejna powszechna i bezwarunkowa dotacja, jest inflacja. Byłbym ostatnią osobą, która wiązałaby bezpośrednio 500 i 800 Plus ze wzrostem cen w Polsce. Mam na myśli inny mechanizm, który możemy zaobserwować teraz w przypadku tzw. Babciowego oraz przy Bezpiecznym Kredycie 2 proc.
Rezultatem tego pierwszego programu może być drastyczny wzrost opłat za żłobek. W końcu skoro państwo płaci rodzicom, to prowadzący żłobki mogą sięgnąć po te pieniądze. Drugi przypadek to skokowy wzrost cen mieszkań wywołany stymulowaniem popytu za państwowe pieniądze.
1000 zł dla studentów oznaczałoby, że ta grupa miałaby dodatkowe 1000 zł do wydania. Tym samym nic nie stoi na przeszkodzie, by podnieść im czynsz za mieszkanie, albo podnieść ceny usług skierowanych do studentów. W końcu płaci państwo, więc to nic złego, prawda? To z kolei miałoby już przełożenie na całą gospodarkę i stanowiłoby kolejne koło zamachowe drożyzny.