Kolejnym z zagrożeń, o których mówi się stosunkowo rzadko w polskich mediach, jest fakt, że „ACTA 2” będzie wdrażać Kaczyński lub Schetyna.
Oczywiście najprawdopodobniej nie ci panowie osobiście, jednak z drugiej strony nie należy zapominać, że to oni będą swojemu zespołowi legislacyjnemu wykładać „ducha ustawy”. A posługuję się tymi dwoma konkretnymi nazwiskami, bo mam wrażenie, że wystarczą, by zelektryzować 100% Polaków, jak nie jednych, to drugich, którzy akurat lidera przeciwnego swoim sympatiom obozu politycznego uważają za personifikację Szatana.
Jutro ostateczne głosowanie ws. ACTA 2, jednak nawet jeśli dyrektywa w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym zostanie przyjęta, to pamiętajmy, że… to tylko dyrektywa. Dyrektywy unijne mają to do siebie, że w odróżnieniu od rozporządzeń (jak np. wspomniane RODO) nie stosuje się ich bezpośrednio. Nie, dopiero państwa członkowskie na podstawie wytycznych z dyrektywy mają obowiązek stworzyć stosowne przepisy polskiego prawa.
Stąd też wyjaśniam niektórym krytykom dyrektywy, dlaczego jej artykuły (np. Artykuł 11 i Artykuł 13) mają tak bardzo mało konkretną treść i budowę nie przywodzącą na myśl polskich ustaw. Ta „mało konkretna treść” to z jednej strony zabieg zamierzony, a z drugiej – olbrzymie zagrożenie.
ACTA 2 to tylko dyrektywa
Oto bowiem panowie Orban czy Kaczyński/Schetyna (podstawić sobie wedle preferencji) nagle dostają ogólne, unijne polecenie, by wdrożyć przepisy, które mogą doprowadzić do podporządkowania sobie rynku medialnego pod pozorem „wprowadzenia praw pokrewnych dla prasy” (wielokrotnie już wspominałem w przeszłości o ryzyku oligarchizacji rynku medialnego za sprawą Artykułu 11 i to nawet w toku jego neutralnego wdrożenia, które mogłoby wystraszyć Google w Europie) czy stworzyć przepisy odpowiadające za prewencyjne filtrowanie treści tworząc z prawa autorskiego (już teraz copyright trolling jest jedną z największych patologii omawianych regularnie na łamach Bezprawnika) prawdziwy młot, a może nawet narzędzie cenzury.
Jest jeszcze jedna kwestia, której obawiam się w przypadku wdrażania „ACTA 2”, czyli dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym.
Jest to niekompetencja polskiego ustawodawcy, który szczególnie w ostatnich latach jest niechlujny. Przegłosowuje przepisy źle skonstruowane stylistycznie, a nawet zdarza mu się zdublować numerację. Weźmy teraz więc ustawodawcę, który nie zna się na prawie autorskim ani trochę, internet zna głównie z opowieści syna i odpalanej automatycznie w Internet Explorerze Wirtualnej Polski, i każmy mu wdrażać Artykuł 11 czy Artykuł 13.
Dyrektywa w rękach nieodpowiedzialnego, mającego niebezpieczne zapędy (jak ma to miejsce np. na Węgrzech) rządu, może paradoksalnie stać się o wiele groźniejszym narzędziem, niż tylko w skali walki niemieckich wydawców prasy z Google.