Okazuje się, że wcale nie trzeba wyłączać Twittera, żeby nieco ucywilizować debatę publiczną. Wystarczyła jedna prosta sztuczka ze strony serwisu, żeby najbardziej bezczelne kłamstwa polityków nie uchodziły im na sucho. Teraz próby zakłamywania rzeczywistości kończą się dla nich kompromitacją. Wniosek nasuwa się sam: adnotacje z kontekstem od użytkowników powinny trafić także do innych mediów społecznościowych.
Wystarczył jeden drobiazg, by uczynić życie polityczne w Polsce nieco zdrowszym
Twitter, który od przejęcia przez Elona Muska posługuje się nazwą „X”, jest bardzo specyficznym serwisem społecznościowym. Z jakiegoś powodu stał się ogólnoświatowym ulubieńcem polityków i celebrytów, co z kolei przyciąga jak magnes ludzi mediów. Zjawisko to można szczególnie dobrze zaobserwować w Polsce. Nie ma się co oszukiwać: przeciętny Kowalski zagląda na Twittera głównie po to, by zajrzeć do tego świata spauperyzowanej debaty publicznej opartej o krótkie bon moty, przytyki i niewybredne wyzwiska.
Nikogo chyba nie zdziwi wniosek z raportu Komisji Europejskiej, że to właśnie „X” jest największym źródłem rosyjskiej dezinformacji. Roi się tam w końcu od przedstawicieli najmniej prawdomównych profesji świata, botów zaprogramowanych na powielanie przekazu zleconego przez mocodawców oraz zawodowych pieniaczy. Dotyczy to także polskich użytkowników tego portalu. Czy jest jakaś szansa, żeby ten zaklęty krąg fake newsów przerwać?
Kilka miesięcy temu postawiłem tezę, że jest dobry sposób na uzdrowienie życia politycznego i społecznego w Polsce. Wystarczyłby kategoryczny zakaz Twittera dla wszelkiej maści urzędników państwowych, dygnitarzy i zawodowych polityków. Od tego czasu okazało się, że wcale nie potrzebujemy rozwiązania tak drastycznego i równocześnie niekoniecznie dającego się wprowadzić w demokratycznym państwie prawa. Polski Twitter zaczął tak jakby oczyszczać się sam. Chodzi o adnotacje z kontekstem zamieszczane pod wypowiedziami polityków, którzy akurat rozmijają się z rzeczywistością.
Adnotacje z kontekstem od użytkowników chyba nikomu nie zaszły za skórę tak bardzo, jak Beacie Szydło
Dobrym studium przypadku będzie przykład byłej premier Beaty Szydło, która bardzo chciała uderzyć w nowego Marszałka Sejmu Szymona Hołownię. Opublikowała w „X” tweeta o następującej treści:
Marszałek Hołownia obejmując stanowisko, oprócz zachwalania swojego podcastu, mówił wiele o „demokratyzowaniu” Sejmu i potrzebie „nowej polityki”. Jak te piękne i górnolotne słowa mają się do praktyki, zobaczyliśmy niedługo potem, gdy PiS – największemu klubowi parlamentarnemu – odmówiono swobodnego wyznaczenia kandydata na wicemarszałka Sejmu. Im więcej Hołownia i inni przyboczni Tuska mówią o demokracji, tym bardziej należy się o demokrację obawiać
Pod tą wypowiedzią błyskawicznie pojawiła się adnotacja z kontekstem: „Klubowi PiS nie odmówiono wyznaczenia kandydata na wicemarszałka Sejmu. Klub PiS wyznaczył Elżbietę Witek. Jej kandydatura została odrzucona w głosowaniu”. Jeżeli ktoś myśli, że takie wyjaśnienie zadziałał jak kubeł ziemnej wody, to nie zna determinacji polskich polityków. Szydło brnęła dalej i zaatakowała użytkowników portalu.
Upolityczniona grupa edytorów próbuje wykorzystywać narzędzie „notki społeczności”, żeby atakować wpisy moje, innych polityków PiS oraz samego PiS. To nie jest żaden „fact-checking”, ci ludzie nadużywają zaufanie serwisu, żeby siać swoją propagandę. (…) Rzekomy „fact-cheking” w ogóle nie odnosił się do treści mojego wpisu. Podobnie zresztą, jak nie odnoszą się do treści wpisów inne notki, którymi atakowane są profile polityków prawicy. Takie wykorzystywanie narzędzi nie jest dobre dla tego serwisu, ale nie wątpię, że wkrótce sytuacja zostanie opanowana. Dziennikarzom radzę przyjrzeć się, kto stoi za tą propagandową akcją, zamiast się nią naiwnie ekscytować.
Jak się łatwo domyślić, także ta wypowiedź nie pozostała bez komentarza.
Uwagi Społeczności są tworzone przez zróżnicowaną grupę użytkowników X, a ich wyświetlanie wymaga zgodności między użytkownikami, którzy czasami nie zgadzali się ze sobą w swoich poprzednich ocenach. Pozwala to na unikanie jednostronnych ocen lub kontekstów.
Politycy PiS akurat mogą mieć jednak trochę racji, gdy wskazują na zagrożenia płynące z nowej zabawki na „X”
W ostatnich miesiącach bliźniaczo podobne przypadki zdarzają się praktycznie każdego dnia. Politycy bezczelnie mijają się z prawdą, manipulują, przeinaczają fakty i forsują swoją narrację wbrew rzeczywistości. W odpowiedzi adnotacje z kontekstem od użytkowników prostują ich kłamstwa. Obrywa się wszystkim: od Mateusza Morawieckiego i Antoniego Macierewicza po Oskara Szafarowicza.
Przyznaję, że spośród przedstawicieli świata polityki wskazuję na polityków Zjednoczonej Prawicy. Robię to głównie dlatego, że w ostatnich miesiącach to oni wydają się obiektem bezprecedensowego zainteresowania żądnych krwi i prawdy twitterowiczów. Dlaczego tak się dzieje? Możliwości są w zasadzie dwie: są szczególnie znienawidzeni albo szczególnie nieprawdomówni. Wybór opcji pozostawiam wam, drodzy czytelnicy.
Okazuje się jednak, że także konta popularnych mediów nie mogą publikować, czego popadnie. Wirtualna Polska opatrzyła artykuł o pieniądzach z KPO dla Polski zdjęciem Mateusza Morawieckiego. Skończyło się adnotacją „Przedstawiony na zdjęciu Premier Mateusz Morawiecki nie ma z tym faktem nic wspólnego”. Należy przy tym odnotować, że sam zainteresowany twierdzi, że to on wysłał wniosek o środki, które Polska właśnie otrzymała. Potwierdził to między innymi eurodeputowany Leszek Miller. Dlatego mimo wszystko trzeba twitterowe adnotacje z kontekstem traktować z ostrożnością, jeśli nie sporą dozą krytycyzmu.
Być może więc rację miała Beata Szydło, która przecież zauważyła, że takie wyjaśnienia od użytkowników mogą stanowić kolejne narzędzie walki politycznej i zarazem element „postprawdy”, z którą miały walczyć? W świecie dzisiejszych mediów społecznościowych w zasadzie powinniśmy się spodziewać coraz bardziej wyrafinowanych sposobów na robienie użytkownikom kisielu z mózgu przez poszczególne portale.
Równocześnie same adnotacje z kontekstem od użytkowników to piękna idea. Przede wszystkim dlatego, że politycy przestali być absolutnie bezkarni, jak to jest z nimi na co dzień. Wydaje się, że samo zmuszenie naszych przedstawicieli do większej odpowiedzialności za wypowiedzi jest warte ryzyka. Dlatego dobrze by było, gdyby takie adnotacje pojawiły się także tam w innych mediach społecznościowych.