Aleksander Łukaszenko zapowiada rezygnację. Białoruski prezydent rządzący krajem od 1994 r. chce ustąpić z urzędu po uchwaleniu nowej konstytucji. Łukaszenko już od jakiegoś czasu przebąkuje o „zmianie pokoleniowej” i nowej ustawie zasadniczej. Co to oznacza dla Białorusi?
Aleksander Łukaszenko zapowiada rezygnację po miesiącach protestów przeciwko jego władzy
Antyrządowe Protesty na Białorusi trwają od dłuższego czasu. Bezpośrednią przyczyną ich wybuchu było sfałszowanie wyniku wyborów prezydenckich z 9 sierpnia. Oficjalnym zwycięzcą ogłoszono urzędującego od 1994 r. Aleksandra Łukaszenkę. Wiele wskazuje jednak na to, że prawdziwym zwycięzcą wyborów była jego kontrkandydatka, Swietłana Cichanouska.
Łukaszenko próbował stłumić protesty przemocą, od dłuższego czasu wtrącał do więzień co bardziej prominentnych przedstawicieli opozycji. Próbował również wziąć protestujących na przeczekanie. I nawet szło mu to całkiem nieźle, do momentu aż w połowie listopada zamaskowani osobnicy skatowali na śmierć jednego z uczestników protestów.
Kiedy wygląda na to, że na Białorusi mamy klincz, stało się coś niespodziewanego. Jak informuje białoruska agencja BiełTA, Aleksander Łukaszenko zapowiada rezygnację. Prezydent ujął to w następujący sposób: „Nie robię pod siebie żadnych konstytucji. Przy nowej konstytucji nie będę już z wami współpracować jako prezydent. Dlatego uspokójcie się, spokojnie to przetrwajcie.„.
Prezydent Białorusi zakłada, że nowa ustawa zasadnicza ma być wyrazem woli społeczeństwa
Warto wspomnieć, że Łukaszenko już od dłuższego czasu przebąkiwał o „zmianie pokoleniowej” i nowej konstytucji swojego kraju. Przekonywał również, że jest świadomy konieczności dokonania poważnych zmian. Równocześnie zawsze twierdził, że nie będzie zmieniał ustroju państwa pod dyktando ulicy. Ani tym bardziej sił, które głośno oskarża o wywoływanie protestów przeciwko swojej władzy. Czyli, mówiąc wprost: zachodu. W szczególności dotyczy to Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Polski i Litwy.
To że Aleksander Łukaszenko zapowiada rezygnację nie jest więc czymś przesadnie zaskakującym. Projekt nowej konstytucji Białorusi ma nawet trafić do debaty publicznej już na początku 2021 r. Podobno stałoby się to nawet szybciej, ale dwie pierwsze redakcje projektu nie zadowalały prezydenta. Łukaszenko przekonuje przy tym, że nowa ustawa zasadnicza ma odzwierciedlać wspólną wizję Białorusi a o jej ostatecznej treści zdecyduje naród.
Czy może to być jakiś sprytny wybieg mający przestraszyć społeczeństwo alternatywą dla swoich rządów? To całkiem możliwe. Sugeruje to nawet fragment przemówienia podawany przez białoruski Sputnik: „Nawet jeśli będę wiedzieć, że nie będzie to to, czego chcę. Dlaczego? Bo naród białoruski musi przejść przez to, przez co musi przejść. Lepiej teraz, bez wojny, gorzej, jeśli ta wojna zostanie nam podrzucona”. W co więc gra białoruski prezydent?
Warto pamiętać, że nad Białorusią wisi widmo „integracji” z Federacją Rosyjską, na którą władze tego kraju dość usilnie nalegają. To nie tak, że Białorusini chcieliby jakoś uwalniać się z rosyjskiej strefy wpływów, jak to zrobili Ukraińcy – niejako przymuszeni zajęciem Krymu. Białoruś i Rosja są państwami silnie ze sobą związanymi nie tylko w formie „państwa związkowego”.
Może i Aleksander Łukaszenko zapowiada rezygnację i nową konstytucję, ale na pewno będzie chciał odejść na własnych warunkach
A jednak nowa białoruska konstytucja to świetna okazja dla Kremla, by postawić na swoim i zacieśnić związki ze swoim zachodnim sąsiadem. Aleksander Łukaszenko w ostatnich latach niespecjalnie garnął się do tego pomysłu. Próbował nawet, z różnym skutkiem, nieco uniezależnić swoją władzę od zastrzyków pomocy gospodarczej z Rosji. Sprawę dodatkowo komplikuje epidemia koronawirusa, która nie pozostaje bez wpływu tak na Rosję, jak i na Białoruś.
Kolejnym elementem gry może być chęć wzięcia przykładu z Władimira Putina i zapewnienie sobie nietykalności po ewentualnej zmianie ustroju. Aleksander Łukaszenko zapowiada rezygnację, ale „wspólna wizja Białorusi” musi uwzględniać także interesy aparatu władzy i jego stronników. Wszystko wskazuje na chęć przeprowadzenia referendum konstytucyjnego. Pytanie tylko czy ktoś aby nie „poprawi” wyniku pomimo zapowiedzi Łukaszenki?
Być może chodzi też o to, by zachować przynajmniej część władzy pomimo rezygnacji ze stanowiska. Niekoniecznie może sprawowanej osobiście, lecz skupionej w rękach swoich współpracowników. O takim rozwiązaniu można myśleć trochę jak o wyborach kontraktowych w Polsce z 1989 r. Aleksander Łukaszenko z pewnością wolałby odejść na swoich warunkach i z zachowaniem jakiejś części stanu posiadania.
To oznacza, że ustępstwa wobec opozycji będą w najlepszym wypadku częściowe. Być może w warstwie symbolicznej – chociażby w formie przywrócenia biało-czerwono-białej flagi i herbu Pogoni. Być może rzeczywiście dojdzie do częściowej demokratyzacji Białorusi i osłabienia prezydenckich prerogatyw. Byłaby to, wbrew pozorom, dość poważna zmiana. A jednak trudno mówić o wielkim zwycięstwie opozycji czy obraniu przez Białoruś kursu na zachód.